Daniel Czepiński: wiersze, o wierszach
Wiersz, dzięki któremu pokochałem poezję:
napotkałem w jeszcze szkole. Nie wiem, czy był to jeden wiersz. Sądzę raczej, że poezja stopniowo wrastała w moją duszę. Od wczesnego dzieciństwa, choć wówczas jeszcze nie była to fascynacja poezją, a raczej jedna z szeregu rozrywek.
Myślę, że miłość do poezji zaczęła się we mnie rodzić gdzieś w drugiej połowie mojej edukacji w szkole podstawowej. Pamiętam wystawę siostry Almy Alicji Pachuty pt. „Jesienne zamyślenia w poezji i fotografii”. Mniej więcej w tamtym czasie spotkałem się z poezją ks. Twardowskiego. Później przyszedł tomik s. Almy (wówczas mojej byłej wychowawczyni), zatytułowany „Spotkania – rozstania”. To były wiersze, które mocno mnie poruszyły. Tomik mam do dziś i czasem po niego sięgam. Potem był już tylko krok do Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Szymborskiej, Miłosza…
Niemniej pierwszymi utworami, w których, jak pamiętam, naprawdę się zakochałem, były wiersze Juliusza Słowackiego – „Hymn” oraz „Testament mój”.
Juliusz Słowacki
HYMN
Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!
Jak puste kłosy, z podniesioną głową,
Stoję rozkoszy próżen i dosytu…
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu:
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski…
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!
Dzisiaj na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!
Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom:
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił – popiołom…
Więc że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi, Boże!
Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie…
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!
Pisałem o zachodzie słońca, na morzu przed Aleksandrią.
Wiersz, który noszę zawsze przy sobie, choćby w pamięci:
to oczywiście „W Weronie” Cypriana Kamila Norwida. Przez długi czas miałem nawet wiersz ten zapisany wśród telefonicznych notatek, by móc wracać do niego w dowolnej chwili. Dzisiaj mam go już jedynie w pamięci, ale zawsze jest ze mną.
Cyprian Kamil Norwid
W WERONIE
I
Nad Capulettich i Montecchich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu –
II
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu –
III
Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea ta łza znad planety
Spada – i groby przecieka;
IV
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I – że nikt na nie nie czeka!
[1847-1849]
Z kolei zaraz po przeprowadzce do Krakowa nad swoim biurkiem powiesiłem inny wiersz. Wiersz, który towarzyszy mi od czasów licealnych, stanowiąc piękne przypomnienie o duchowym i poetyckim dziedzictwie, którego jestem spadkobiercą. Bo właśnie „Memento” Abramowicza daje mi – jako poecie – poczucie ciągłości oraz kontynuowania nieprzerwanego kręgu życia poezji.
Marian Cezary Abramowicz
MEMENTO
Przez Kalisz chyłkiem
przemykają poeci –
odlatują z ptakami
i nie wracają wiosną.
Tylko niektórzy z nich –
jakby przypadkiem –
pozostawiają swe imię
ulicom i szkołom
lub oddają w pieczę
tablicom „z okazji”
i nieładnym pomnikom.
I tylko poeci dziś
przez Rzekę Ciszy
czasem słyszą ich krok,
podają im ręce
i ponad wartkim Czasem
przerzucają wraz z sercem
chybotliwą kładkę słowa
zapraszając na drugi brzeg –
na mgnienie oka,
na jeden wiersz.
Wszak i ja sięgam „przez Rzekę Ciszy”, „podaję im ręce”, „zapraszam na drugi brzeg”.
W 2015 r. podziw wywołał we mnie wiersz:
na który trafiłem, jadąc autobusem, był w kieszonkowym tomiku Edwarda Stachury. Nawet nie wiem, czy słowo „podziw” jest odpowiednie. Niemniej wówczas głęboko mną poruszył. Dwudziestego ósmego maja na dwudziestej ósmej stronie przeczytałem:
***
Niebo to jednak studnia
a więc tyle cembrowin
ile smutku i gwiazd
Lecz najsmutniej jest wtedy
kiedy skalpel księżyca
otwiera obłok
jak brzuch delfina
Czasem piękno tkwi w prostocie. Mniej znaczy więcej…
Niezwykle przemawia do mnie również twórczość Ewy Lipskiej. W 2015 roku był to nie tyle wiersz, co jej proza poetycka z tomu „Droga pani Schubert”. Utwór „Miasta” stał mi się bardzo bliski.
Ewa Lipska
MIASTA
Droga pani Schubert, są takie miasta, które
mogłyby zeznawać przeciwko nam. Opuszczaliśmy
je nagle i bez uzasadnienia. Goniły nas na
autostradach przerażone adresy i łóżka hotelowe.
Pamięta pani rozszerzone źrenice Wenecji?
Obrażony Manhattan? Ambitny Zurych, krewny
Tomasza Manna? Miasta urodzenia miały żal, ale
zachowywały się dumnie. Wiedziały, że wrócimy.
Jak wszystkie dzieci skruszonej starości.
Poetą, który mnie inspiruje jest:
„inspiruje” nie jest tutaj odpowiednim słowem. W moich spotkaniach z twórczością innych poetów zachodzi raczej relacja Mistrz – uczeń. Każdy dobry utwór zadaje ci jakieś pytanie, ale to ty musisz znaleźć odpowiedź.
Nie lubię poezji, która:
sili się na pozory intelektualizmu lub jest zlepkiem przypadkowych fraz tworzących bełkot (oczywiście w drugim przypadku nie powinno się takiej twórczości w ogóle nazywać poezją). Rzadko kiedy podoba mi się również poezja rymowana, ale zdarza się.
Istotą poezji jest:
prawda. To docieranie do ciszy w swoim wnętrzu, odnajdywanie tej prawdy w sobie. Poezja tylko wtedy jest wartościowa, kiedy jest prawdziwa. Jeśli taka nie jest, pozostaje jedynie pozą, wyrafinowanym kłamstwem.
Sądzę, iż ogromne znaczenie ma też wrażliwość i umiejętność dostrzegania tego, co z pozoru nieistotne – tego, co widoczne, a jednak dla wielu niedostrzegalne.
Swoją poezją:
wciąż poszukuję siebie, odkrywam się przed sobą i innymi. Nie mnie jednak mówić, jak inni mają rozumieć moją twórczość. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że poruszy ona w drugim człowieku jakąś ukrytą strunę i będzie w nim żyć. Że każdy znajdzie coś dla siebie.
Być może zabrzmi to nieskromnie, ale… jakiś czas temu trafiłem na twierdzenie, że „gdyby artystom pozwalano samodzielnie wybierać etykietki, większość nie wybrałaby żadnej”. Pozwólcie zatem, że ja również nie będę jej dla siebie wybierał. Wszyscy wiemy, że prędzej czy później i tak trafię do którejś z szufladek. Nie zamierzam przykładać do tego ręki.