PO DRUGIEJ STRONIE PIÓRA: Daniel Czepiński

11793261_875877665794333_1950246350_n
fot. Wiktoria Koralewska

 Daniel Czepiński: wiersze, o wierszach

Wiersz, dzięki któremu pokochałem poezję:

napotkałem w jeszcze szkole. Nie wiem, czy był to jeden wiersz. Sądzę raczej, że poezja stopniowo wrastała w moją duszę. Od wczesnego dzieciństwa, choć wówczas jeszcze nie była to fascynacja poezją, a raczej jedna z szeregu rozrywek.

Myślę, że miłość do poezji zaczęła się we mnie rodzić gdzieś w drugiej połowie mojej edukacji w szkole podstawowej. Pamiętam wystawę siostry Almy Alicji Pachuty pt. „Jesienne zamyślenia w poezji i fotografii”. Mniej więcej w tamtym czasie spotkałem się z poezją ks. Twardowskiego. Później przyszedł tomik s. Almy (wówczas mojej byłej wychowawczyni), zatytułowany „Spotkania – rozstania”. To były wiersze, które mocno mnie poruszyły. Tomik mam do dziś i czasem po niego sięgam. Potem był już tylko krok do Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Szymborskiej, Miłosza…

Niemniej pierwszymi utworami, w których, jak pamiętam, naprawdę się zakochałem, były wiersze Juliusza Słowackiego – „Hymn” oraz „Testament mój”.

Juliusz Słowacki

HYMN

 

Smutno mi, Boże!  – Dla mnie na zachodzie

Rozlałeś tęczę blasków promienistą;

Przede mną gasisz w lazurowej wodzie

   Gwiazdę ognistą…

Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,

   Smutno mi, Boże!

 

Jak puste kłosy, z podniesioną głową,

Stoję rozkoszy próżen i dosytu…

Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,

   Ciszę błękitu:

Ale przed Tobą głąb serca otworzę,

   Smutno mi, Boże!

 

Jako na matki odejście się żali

Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,

Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali

   Ostatnie błyski…

Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,

   Smutno mi, Boże!

 

Dzisiaj na wielkim morzu obłąkany,

Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,

Widziałem lotne w powietrzu bociany

   Długim szeregiem.

Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,

   Smutno mi, Boże!

 

Żem często dumał nad mogiłą ludzi,

Żem prawie nie znał rodzinnego domu,

Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi

   Przy blaskach gromu,

Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,

   Smutno mi, Boże!

 

Ty będziesz widział moje białe kości

W straż nie oddane kolumnowym czołom:

Alem jest jako człowiek, co zazdrości

   Mogił – popiołom…

Więc że mieć będę niespokojne łoże,

   Smutno mi, Boże!

 

Kazano w kraju niewinnej dziecinie

Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie

Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,

   Płynąc po świecie…

Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,

   Smutno mi, Boże!

 

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie

Anieli Twoi w niebie rozpostarli,

Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie

   Patrzący – marli.

Nim się przed moją nicością ukorzę,

   Smutno mi, Boże!

 

            Pisałem o zachodzie słońca, na morzu przed Aleksandrią.

Wiersz, który noszę zawsze przy sobie, choćby w pamięci:

to oczywiście „W Weronie” Cypriana Kamila Norwida. Przez długi czas miałem nawet wiersz ten zapisany wśród telefonicznych notatek, by móc wracać do niego w dowolnej chwili. Dzisiaj mam go już jedynie w pamięci, ale zawsze jest ze mną.

Cyprian Kamil Norwid

W WERONIE

I

Nad Capulettich i Montecchich domem,

Spłukane deszczem, poruszone gromem,

Łagodne oko błękitu –

II

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,

Na rozwalone bramy do ogrodów,

I gwiazdę zrzuca ze szczytu –

III

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,

Że dla Romea ta łza znad planety

Spada – i groby przecieka;

IV

A ludzie mówią, i mówią uczenie,

Że to nie łzy są, ale że kamienie,

I – że nikt na nie nie czeka!

[1847-1849] 

Z kolei zaraz po przeprowadzce do Krakowa nad swoim biurkiem powiesiłem inny wiersz. Wiersz, który towarzyszy mi od czasów licealnych, stanowiąc piękne przypomnienie o duchowym i poetyckim dziedzictwie, którego jestem spadkobiercą. Bo właśnie „Memento” Abramowicza daje mi – jako poecie – poczucie ciągłości oraz kontynuowania nieprzerwanego kręgu życia poezji.

Marian Cezary Abramowicz

MEMENTO

Przez Kalisz chyłkiem

przemykają poeci –

odlatują z ptakami

i nie wracają wiosną.

Tylko niektórzy z nich –

jakby przypadkiem –

pozostawiają swe imię

ulicom i szkołom

lub oddają w pieczę

tablicom „z okazji”

i nieładnym pomnikom.

I tylko poeci dziś

przez Rzekę Ciszy

czasem słyszą ich krok,

podają im ręce

i ponad wartkim Czasem

przerzucają wraz z sercem

chybotliwą kładkę słowa

zapraszając na drugi brzeg –

na mgnienie oka,

na jeden wiersz.

Wszak i ja sięgam „przez Rzekę Ciszy”, „podaję im ręce”, „zapraszam na drugi brzeg”.

W 2015 r. podziw wywołał we mnie wiersz:

na który trafiłem, jadąc autobusem, był w kieszonkowym tomiku Edwarda Stachury. Nawet nie wiem, czy słowo „podziw” jest odpowiednie. Niemniej wówczas głęboko mną poruszył. Dwudziestego ósmego maja na dwudziestej ósmej stronie przeczytałem:

***

Niebo to jednak studnia

a więc tyle cembrowin

ile smutku i gwiazd

 

Lecz najsmutniej jest wtedy

kiedy skalpel księżyca

otwiera obłok

jak brzuch delfina

Czasem piękno tkwi w prostocie. Mniej znaczy więcej…

Niezwykle przemawia do mnie również twórczość Ewy Lipskiej. W 2015 roku był to nie tyle wiersz, co jej proza poetycka z tomu „Droga pani Schubert”. Utwór „Miasta” stał mi się bardzo bliski.

Ewa Lipska

MIASTA

 

Droga pani Schubert, są takie miasta, które

mogłyby zeznawać przeciwko nam. Opuszczaliśmy

je nagle i bez uzasadnienia. Goniły nas na

autostradach przerażone adresy i łóżka hotelowe.

Pamięta pani rozszerzone źrenice Wenecji?

Obrażony Manhattan? Ambitny Zurych, krewny

Tomasza Manna? Miasta urodzenia miały żal, ale

zachowywały się dumnie. Wiedziały, że wrócimy.

Jak wszystkie dzieci skruszonej starości.

Poetą, który mnie inspiruje jest:

„inspiruje” nie jest tutaj odpowiednim słowem. W moich spotkaniach z twórczością innych poetów zachodzi raczej relacja Mistrz – uczeń. Każdy dobry utwór zadaje ci jakieś pytanie, ale to ty musisz znaleźć odpowiedź.

Nie lubię poezji, która:

sili się na pozory intelektualizmu lub jest zlepkiem przypadkowych fraz tworzących bełkot (oczywiście w drugim przypadku nie powinno się takiej twórczości w ogóle nazywać poezją). Rzadko kiedy podoba mi się również poezja rymowana, ale zdarza się.

Istotą poezji jest:

prawda. To docieranie do ciszy w swoim wnętrzu, odnajdywanie tej prawdy w sobie. Poezja tylko wtedy jest wartościowa, kiedy jest prawdziwa. Jeśli taka nie jest, pozostaje jedynie pozą, wyrafinowanym kłamstwem.

Sądzę, iż ogromne znaczenie ma też wrażliwość i umiejętność dostrzegania tego, co z pozoru nieistotne – tego, co widoczne, a jednak dla wielu niedostrzegalne.

Swoją poezją:

wciąż poszukuję siebie, odkrywam się przed sobą i innymi. Nie mnie jednak mówić, jak inni mają rozumieć moją twórczość. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że poruszy ona w drugim człowieku jakąś ukrytą strunę i będzie w nim żyć. Że każdy znajdzie coś dla siebie.

Być może zabrzmi to nieskromnie, ale… jakiś czas temu trafiłem na twierdzenie, że „gdyby artystom pozwalano samodzielnie wybierać etykietki, większość nie wybrałaby żadnej”. Pozwólcie zatem, że ja również nie będę jej dla siebie wybierał. Wszyscy wiemy, że prędzej czy później i tak trafię do którejś z szufladek. Nie zamierzam przykładać do tego ręki.

 

 

 

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *