Zwodnicze imaginarium. Antropologia neoliberalizmu – red.: Wojciech Józef Burszta, Piotr Jezierski, Michał Rauszer

Zwodnicze imaginarium. Antropologia neoliberalizmuNeoliberalizm się kończy. Taki wniosek można wyciągnąć z różnorakich artykułów szukających przyczyny sukcesu Donalda Trumpa. Większość autorów upatruje go właśnie w oburzeniu klasy średniej, która ma dosyć komodyfikacji, niepewności i przymusowej migracji za chlebem – w tym wypadku za pumpkin spice latte, kuchnią fusion czy odzieżą z sieciówek.

Ukuty przez Marca Augé termin „nie-miejsca”, wstępnie odnoszący się do przestrzeni, które w każdym zakątku świata wyglądają identycznie i przebywa się w nich głównie z konieczności, dla wielu ludzi określa cały świat. Wyjście z domu oznacza przymus przebywania w miejscach, w których obywatele czują się zbędni i anonimowi. Zamierzeniem neoliberalizmu jest, by właśnie tak się czuli – nie-miejsca, takie jak lotniska czy centra handlowe, to przestrzenie, gdzie nie ma obraźliwych czy kontrowersyjnych treści, przez to każdy powinien czuć się w nich dobrze. Jednocześnie przestrzenie te powinny pobudzać kreatywność, pod wpływem której jednostki starałyby się podkreślić ich oryginalność – oczywiście w granicach neoliberalnego rozsądku. Zamiast tego od wspomnianych przestrzeni bije nijakością, co z kolei sprzyja wspomnianej anonimowości i brakowi jakiegokolwiek sensu własnego istnienia. Skoro jestem anonimowy, to po co właściwie żyję? Głos oddany na Trumpa czy Rodriga Duterte na Filipinach jest walką o samostanowienie, tłamszone przez przymus cichej produkcji.

Wspomniany przymus jest zresztą doskonałym przykładem neoliberalnej niekonsekwencji. Z jednej strony bowiem obowiązkiem jednostki jest konsumpcja – rozumiana w sposób stricte marksowski, ale także jako praca nad sobą, a zatem stawanie się szczęśliwym i dopasowanym społecznie elementem, przy jednoczesnym promowaniu tego szczęścia na fanpage’ach i blogach. Z drugiej jednak jednostka musi być – a przynajmniej myśleć, że jest – wolna. Trudno mówić o wolności, kiedy powiązany jest z nią już jeden obowiązek, a przecież to dopiero początek. Dowolne przemieszczanie się, mające być ogromną zaletą wolnego rynku, również jest zakazane, co pokazuje chociażby niechęć do uchodźców z Syrii. Mieszane emocje, z jakimi spotykają się ci ludzie, sugeruje, że jednostka, owszem, może się przemieszczać, ale niektóre jednostki mogą się przemieszczać bardziej niż inne. Jeśli zaakceptujemy tę jawną dyskryminację, migracja zarobkowa Azjatów do Polski może razić, jednak migracja zarobkowa naszych rodaków do Wielkiej Brytanii już nie – to ta sama kultura, Europa, Azja zaś to inny kontynent i inna mentalność. Wolny rynek nie jest zatem sam w sobie wolny. Jak więc traktować inne założenia neoliberalizmu poważnie, kiedy to najważniejsze, o wolności jednostki, jest tak łatwe do obalenia?

Według neoliberalizmu wszelkimi problemami socjologicznymi ma zająć się rynek, rolą państwa zaś jest zapewnienie mu odpowiednich warunków do funkcjonowania. Właśnie te założenia przyświecały „ofiarom” kryzysu finansowego w 2008 roku, kiedy domagały się pomocy rządu. Mówię oczywiście o bankach, w żadnym wypadku o ludziach, którzy im zaufali i stracili oszczędności życia. Biedni w neoliberalizmie muszą sobie radzić sami. Gentryfikacja skutecznie ukrywa ich przed wzrokiem bogatych, upychając w nieciekawych dzielnicach. Chociaż i o te dzielnice neoliberalna agenda się chętnie upomni, prędzej czy później odnawiając je na potrzeby bogatych, po uprzednim zapewnieniu im stosownej ochrony przed brudem i kurzem w strzeżonych osiedlach. W ten sposób migracja odbywa się również wewnątrz wielkich miast, napędzając popyt na zmieniające się modne miejsca.

„Zwodnicze imaginarium” podchodzi do neoliberalizmu bardzo sceptycznie. Przykładowo, Łukasz Moll porównuje go do współczesnego neokolonializmu, przyczyniającego się do pogłębiania nierówności klasowych. W neoliberalnym świecie to słabsi – rozumiani jako jednostki, ale też biedniejsze państwa – muszą podporządkować się regułom silnych. Nierówność jest wręcz pożądana, ponieważ bez niej impuls napędzający konkurencję mógłby okazać się zbyt słaby. By pozostać konkurencyjnym, należy się ciągle rozwijać, być kreatywnym, co z kolei związane jest z narodzinami klasy kreatywnej. Krytycy neoliberalizmu nie mają lekko – przez wyznawców „zwodniczego imaginarium” uważani są przecież za krytyków wolności. Wolności, która w rzeczywistości stanowi zbiór obowiązków, jakich oczekuje się od obywatela pragnącego utrzymać osiągnięty raz poziom.

Zaskakujące powinno być, że neoliberalizm ma tak wielu obrońców, piewców i apologetów również w Polsce, skoro przez dziesięciolecia przyzwyczajani byliśmy do zupełnie innego modelu ekonomicznego, przymykającego oko na bumelanctwo i przykuwającego do jednej posady nawet na całe życie. Wtem, wraz z wejściem w życie Planu Balcerowicza, pojawił się neoliberalizm, obiecujący ogrom swobód dla przeciętnych obywateli. Znakomicie opisuje tę doskonałą „przyswajalność” idei neoliberalnej w Polsce w równie doskonałym artykule Michał Wróblewski. Udowadnia on, że powiązana jest z kulturą sarmacką, opierającą się na tych samych trzech filarach: nieufności wobec państwa, głębokich podziałach społecznych i odwoływaniem się do konserwatywnych wartości. Zbiór artykułów wydany przez Wydawnictwo Naukowe Katedra to bardzo ciekawa pozycja nie tylko dla akademików, ale może nawet bardziej dla ciekawych przyczyn społecznych niepokojów i przetasowań.

Łukasz Muniowski

Tytuł: Zwodnicze imaginarium. Antropologia neoliberalizmu
Redakcja: Wojciech Józef Burszta, Piotr Jezierski, Michał Rauszer
Liczba stron: 541
Wydawca: Wydawnictwo Naukowe Katedra

About the author
Łukasz Muniowski
Doktor literatury amerykańskiej. Jego teksty pojawiały się w Krytyce Politycznej, Czasie Kultury, Dwutygodniku i Filozofuj. Mieszka z kilkoma psami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *