Wywiad z Marią Zdybską: Pociągają mnie skomplikowane i piekielnie inteligentne charaktery, obowiązkowo z domieszką mroku.

Maria Zdybska: W jej żyłach zamiast krwi płynie morska woda. Pasjonuje się windsurfingiem, muzyką alternatywną, łucznictwem i filmowaniem. Od zawsze fascynują ją mitologie i zaginione cywilizacje, a znajomość innych kultur i języków obcych wykorzystuje w swojej pracy. Mieszka w Krakowie, dużo podróżuje, zawsze tęskni za morzem.

 

M.P.: Pierwsza część Twojej trylogii jest przesiąknięta tęsknotą za otwartym morzem, wolnością, jaką daje bezwiedne płynięcie łodzią w stronę horyzontu. Skąd wzięła się Twoja miłość do morza?

Wydaje mi się, że to wina moich rodziców, miłość do morza mam po prostu w genach. Wszystkie moje najszczęśliwsze wspomnienia i obrazy z dzieciństwa wiążą się z wybrzeżem. Podobno gdy tylko nauczyłam się chodzić, brnęłam uparcie prosto w fale. Potem już z własnej inicjatywy zakochałam się w windsurfingu, teraz nie wyobrażam sobie nie być nad morzem przynajmniej raz w roku. Jeśli podróżuję, to najchętniej wzdłuż wybrzeża albo poznaję kolejne wyspy. Moje ulubione miasta to miasta portowe. Myślę, że ta fascynacja to w dużej mierze po prostu kwestia charakteru. Mam dość niespokojną naturę, a morze zawsze mnie uspokaja, wycisza, pozwala mi spojrzeć na wszystko z pewnej perspektywy. Pisząc Wyspę Mgieł i kolejne tomy serii – Jezioro Cieni oraz Wybrzeże Snów – chciałam przekazać tę cząstkę mnie, zawrzeć w tekście zachwyt nad morzem, nad jego potęgą i niezwykłą naturą.

M.P.: Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego starannego języka i wypracowanego stylu. Brałaś udział w zajęciach kreatywnego pisania? Co doprowadziło do tego, że tak pięknie piszesz?

Ogromnie mi miło! Dla autora to naprawdę cudowny komplement, chociaż bez fałszywej skromności muszę od razu zastrzec, że dobrze wiem, iż mam jeszcze przed sobą masę pracy. Zresztą czy ta praca kiedykolwiek się kończy? Chyba w tym rzecz, żeby stale gonić tego króliczka, dzięki temu nie traci się zapału i formy, nie sądzisz? Co do pytania – nie, nigdy nie uczyłam się pisarskiego rzemiosła. Studiowałam zupełnie inny kierunek, ale zawsze kochałam książki i jeszcze w szkole podstawowej miałam pisarskie zapędy. Potem przyszedł czas, żeby skupić się na edukacji, na pracy i odrzuciłam marzenie o pisarstwie jako dziecinną mrzonkę. Wróciłam do tworzenia dopiero po długiej przerwie i nagle wszystko jakby wskoczyło na swoje miejsce. Nadal nie mogę wyjść z szoku, że mogę dziś o sobie powiedzieć: „autorka książek”, bo „pisarz” nadal brzmi jak coś nieosiągalnego, używam tego określenia rzadko i zawsze z namaszczeniem.

M.P.: Opowiedz nam o Lirr. Jak narodziła się ta postać?

Lirr… Nie mam pojęcia, chyba siedziała w mojej głowie dłużej, niż zdawałam sobie z tego sprawę. Wyjątkowo trudny charakter, sierota, znajda, społeczny wyrzutek, łotrzyk o bujnej pirackiej przeszłości. Lirr nie pamięta swojego dzieciństwa, co sprawia, że musi dojrzeć w przyspieszonym tempie, w co najmniej niecodziennym otoczeniu – najpierw na pirackiej łajbie, a potem na nadmorskim dworze księżnej Maeve. Z jednej strony jest więc w środku denerwująco naiwnym dzieciakiem, z drugiej – niepewność i samotność stara się przykryć pyszałkowatą odwagą i nieustannie pakuje się w kłopoty. Nic dziwnego, że beznadziejnie zakochuje się w pierwszym chłopaku, który okazuje jej trochę przyjaźni. Ta miłość staje się jednak jej przekleństwem, odbiera jej wolność. Dopiero podróż, w którą się wybiera, pozwala jej dorosnąć.

M.P.: Lubisz silne postacie kobiece? Jaka jest twoja ulubiona w literaturze i filmie?

Och, tak! Uwielbiam silne kobiety! Jeżeli chodzi o filmowe fascynacje, to jedną z moich ukochanych postaci zawsze była Księżniczka Leia. Nikt tak jak ona nie napyskował nigdy Vaderowi. Zresztą całe moje dzieciństwo to Gwiezdne Wojny, na które zabrał mnie tata, zapewne znacznie wcześniej, niż powinien. Zawsze kibicowałam też Ripley z Obcego i Sarze Connor z Terminatora. Silna kobieca postać nie musi jednak koniecznie być silna fizycznie. W literaturze fantasy cudownym przykładem zupełnie innej siły jest chociażby Babcia Weatherwax Pratchetta.

M.P.: Podobno zajmujesz się również filmowaniem. Opowiesz mi, co Cię do tego skłoniło?

To nic takiego. Lubię montaż, video poklatkowe. Sporo podróżuję i po prostu staram się czasem coś nagrać. Żałuję, że nie mam na to więcej czasu, chętnie rozwinęłabym się w tym kierunku.

M.P.: Jak długo tworzyłaś świat przedstawiony w „Wyspie Mgieł” i co Cię inspirowało? Jest dokładny i bardzo barwny…

Dziękuję! Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. „Wyspa” powstawała około roku, a inspiracje związane są z moimi mitologicznymi fascynacjami. Uważny czytelnik odnajdzie w moich książkach różne elementy zaczerpnięte z kilku mitologicznych kręgów. Czasami są dość oczywiste, innym razem sprytnie ukryte w kolejnych warstwach tekstualnych znaczeń. Za każdym razem, gdy ktoś dokopuje się do tych dodatkowych symboli, bardzo się ekscytuję!

M.P.: Gdybyś mogła zostać magiem, co byłoby Twoją najmocniejszą stroną? Moją chyba jakaś czarna magia, może nekromancja albo magia krwi…

Interesująca perspektywa. Nekromancja brzmi zachęcająco, bo możliwość porozmawiania z umarłymi byłaby rzeczywiście czymś wyjątkowym, wiele bym dała za taką szansę. Zawsze chciałam też latać, więc może przydałyby się i skrzydła?

M.P.: Cael czy Raiden?

Gdybym była dyplomatą, musiałabym tylko uśmiechnąć się znacząco. Całe szczęście, że nie jestem i mogę głośno i jednoznacznie oznajmić: RAIDEN!

M.P.: Wiesz, że imię Raiden to także imię boga piorunów w grze „Mortal Kombat”? Co Cię skłoniło, aby wybrać je dla głównego bohatera?

Poprawka, imię Raiden to także imię boga piorunów z mitologii japońskiej. Skrót imienia „Ren” ma też szczególne znaczenie, wiążące go z krukami. Lubię czasami zwodzić czytelników na manowce!

M.P.: Jakie są Twoje ulubione postacie męskie w książkach i dlaczego?

Lubię przede wszystkim postacie niejednoznaczne, takie, które trudno rozgryźć. Pociągają mnie skomplikowane i piekielnie inteligentne charaktery, obowiązkowo z domieszką mroku. Jeżeli chodzi o postacie książkowe, które uwielbiam, mogę do nich na pewno zaliczyć Tyriona Lannistera z „Gry o tron”, Śmierć ze „Świata Dysku” Pratchetta, Kaladina z „Drogi Królów Sandersona” czy Wiedźmina Geralta z powieści Sapkowskiego. Ostatnio, po tym jak kilka osób porównało moje pisanie do Maas, wzięłam się za czytanie Dworów i powiem ci w sekrecie, że zakochałam się też w Rhysandzie.

M.P.: Jaką literaturę lubisz sama czytać? Co możesz polecić czytelnikom Szuflady?

Najchętniej czytam szeroko pojętą fantastykę, ale chętnie wracam też do klasyki. Niedawno odkryłam Sandersona i gorąco go polecam. Zawsze dobrym wyborem jest też Pratchett, uwielbiam jego błyskotliwe poczucie humoru.

M.P.: Jakie masz plany na przyszłość, związane z pisaniem i nie tylko, i czego możemy Ci życzyć?

Mam całą masę planów i nieustannie zbyt mało czasu, żeby wszystkie zrealizować! Życzcie mi więc po prostu rozciągnięcia doby, bo pomysłów na razie mi nie brakuje. Obecnie zakończyłam już pracę nad trzecim i ostatnim tomem mojej serii „Krucze serce” i zabieram się za zupełnie nowy projekt, także z gatunku fantastyki. Trzymajcie za mnie mocno kciuki!

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *