Ślad atramentu – Melvin R. Starr

sladatramentuJeśli ktoś myśli, że detektyw to zawód, który narodził się dopiero w ostatnim stuleciu, jest w poważnym błędzie. Już w starożytnym Rzymie istnieli tacy, którzy zawodowo trudnili się rozwiązywaniem spraw kryminalnych i to bynajmniej nie za pomocą torturowania podejrzanych, najczęściej bogom ducha winnych ludzi. W późniejszych wiekach też korzystano z ich usług. Oczywiście nikt nie wymagał wtedy od detektywa licencji, często zajmowali się tym ludzie bez żadnego przygotowania, choć istniała też elita specjalnie do tego celu szkolona przez odpowiednie służby. Każdy znaczniejszy pan, od kasztelana aż po króla, miał na swych usługach szpiegów, donosicieli, a także agentów zajmujących się analizą oraz powiązywaniem faktów. Śledzić wskazanych ludzi umiał prawie każdy, żeby donosić, wystarczył brak skrupułów, ale do żmudnego rozwikływania zagadki kryminalnej zawsze potrzebny był ktoś inteligentny. W znakomitym cyklu „Corpus delicti” pióra Melvina Starra tym kimś jest Hugh z Singleton, chirurg i uczony z okresu wojny stuletniej, pracujący jako rządca angielskiego wielmoży, Gilberta Talbota.

Samotne życie coraz bardziej doskwiera Hugh. Przebolał już swą pierwszą, niespełnioną miłość, zaczyna więc się rozglądać za odpowiednią kandydatką na żonę. Jego wybór pada na dziewczynę z niższej warstwy społecznej, córkę sklepikarza, u którego Hugh zaopatruje się w materiały piśmiennicze. Piękna Kate nie jest mu niechętna, jednak wydaje się, że znacznie bardziej pociąga ją i pochlebia jej dumie zainteresowanie syna nowego szeryfa. Zasmucony Hugh udaje się po poradę do swego mentora, ten jednak nie ma głowy do sercowych rozterek. Przydarzyło mu się ogromne nieszczęście. Ktoś skradł cały jego księgozbiór, łącznie z dziełami, które właśnie pisał. W czternastym wieku była to niewyobrażalna tragedia, książki osiągały bowiem astronomiczne ceny. Nowy szeryf nie wydaje się zainteresowany odzyskaniem własności mistrza, gdyż taka akcja nie przyniosłaby mu wymiernych korzyści. Zrozpaczony uczony zwraca się więc o pomoc do dawnego ucznia, Hugh, a ten, po uzyskaniu permisji od swego pracodawcy, rozpoczyna śledztwo. W hermetycznym środowisku, jakim był ówczesny Oxford, kradzież zaogniła istniejące od dawna kontrowersje między środowiskiem świeckim a duchownym. Jedni oskarżają drugich, śladów praktycznie brak, wiadomo jednak, że zuchwałego przestępstwa nie mógł dokonać nikt z zewnątrz. Nie ma siły, złodziej musi znajdować się wśród studentów albo, co gorsza, profesorów…

„Ślad atramentu” to niezwykle ciekawa, klasycznie piękna książka, jedna z tych, z których można nauczyć się czystego literacko języka. Może jestem staroświecka, ale uważam, że właśnie tak należy pisać powieści, szczególnie historyczne. Obecnie normalna praktyka to wtykanie do takich książek jak najwięcej scen erotycznych, nad którymi pisarze pracują dużo staranniej niż nad tłem historycznym i realiami życia społecznego. Melvin R. Starr nie poszedł na łatwiznę. Jego cykl jest wolny od barwnych opisów, w jaki sposób A dopadł i wykorzystał B, za to znacznie większy nacisk autor położył na wczucie się w sposób myślenia i działania średniowiecznego lekarza i jednocześnie detektywa z przypadku. Doskonale opisał też ówczesne realia, których poznanie kosztowało go na pewno wiele pracy. Czasem trafiają się niewielkie anachronizmy, szczególnie te, które dotyczą metod leczenia, są one jednak na tyle nieznaczne, że można je autorowi darować. Poza tym poznać się na tym mogą tylko fachowcy od historii medycyny i tylko dla nich mogłoby to być ważne. Nikogo innego i tak nie obejdzie, czy, dla przykładu, metodę nastawiania złamanej kości w taki, a nie inny sposób znano już w roku 1365, czy też pojawiła się dopiero w 1400.

Autor cyklu „Corpus delicti” to znakomity pisarz, prawdziwy „szermierz pióra”. Tworzone przez niego postacie są wiarygodne i pełne życia, a także – co warto podkreślić – nie mają w sobie nic współczesnego. To bardzo częsty błąd obecnych pisarzy, mierzących się z wyzwaniem, jakim jest powieść historyczna. Niby opisują starożytnych Rzymian, średniowiecznych Francuzów czy hiszpańskich piratów, ale ich postacie przypominają  aktorów, przebranych w historyczne kostiumy. Sposób ich myślenia i działania jest na wskroś przesiąknięty współczesnością i stoi to w jaskrawej sprzeczności z opisywanymi realiami. Melvin R. Starr uniknął takiej pułapki i chwała mu za to.
Pięknie i starannie wydana książka nadaje się dla wszystkich czytelników. Można się nią spokojnie delektować, nie znając całej serii, choć należy ostrzec potencjalnych czytelników, że będzie to dla nich trochę kosztowne. Nie żeby  była ona droga – po prostu zapoznawszy się ze „Śladem atramentu”, natychmiast nabiorą ochotę na poprzednie części, jak również te, które nastąpią. Każda z nich jest jednocześnie bardzo dobrym kryminałem i starannie opracowaną książką historyczną, napisaną lekkim stylem, pozbawionym wszelkiego zadęcia i mentorstwa. Są lekturą w najwyższym stopniu godną polecenia, a staranną, elegancką oprawą cieszą oczy bibliofila.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Tytuł: Ślad atramentu
Autor: Melvin R. Starr
Seria: „Corpus delicti”
Tom: III
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 318
Wydawnictwo: PROMIC

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *