Persona. Marilyn; Persona. Korzeniak

marilyn202Już cztery lata temu spektakl „Persona. Marilyn” wywoływał kontrowersje głównie ze względu na nietypową i dość drastyczną metodę pracy reżysera – Krystiana Lupy. Zakładała ona eksploatację aktora w taki sposób, by w pełni wszedł w rolę kosztem… wyjścia z niej. Sandra Korzeniak, która miała odegrać Marilyn, nie odegrała Marilyn, tylko pokazała własny emocjonalny rozkład. Powrót na afisz warszawskiego Teatru Dramatycznego przedstawienia Lupy zainaugurowano odwołaniem piątkowego (22.03) spektaklu. Sobotni (23.03) został skandalicznie przerwany w połowie, a niedzielny (24.03) spontanicznie skrócony.

Założeniem Lupy było pokazanie obsesyjnej pogoni Monroe za rolą Gruszeńki z „Braci Karamazow”, której, jak wiemy, nigdy nie zrealizowała. W trakcie licznych prób wejścia w psychikę bohaterki Dostojewskiego wyłania się Marilyn chora, przewrażliwiona, infantylna, kapryśna. Ponadczasowa ikona mody, filmu i w ogóle popkultury jest tu tylko projekcją, nagrywaną przez kamerę, fotografowaną i wyświetlaną na rzutniku. Istota Marilyn, jej psychiczne rozbicie i osobiste marzenia chodzą nago po scenie, odseparowane od rzeczywistości – w starej, opuszczonej hali, do której prawie nikt nie ma dostępu.

Jaki jest problem? Otóż oprócz charakteryzacji i przywołania pewnych faktów z biografii aktorki samej postaci Marilyn w tym spektaklu nie widzę. Widzę natomiast Sandrę Korzeniak, wypluwającą z siebie jakiś specyficzny rodzaj terapii szokowej, której dyrygował reżyser. Co więcej, w pewnym momencie przedstawienia można oglądać na rzutniku wywiad z nią, nakręcony w trakcie prób do „Persony. Marilyn”, w którym aktorka płaczliwym, łamiącym się głosem mówi o swojej nowej roli i o tym, jak nie potrafi się w tym wszystkim odnaleźć.

Korzeniak nie gra tytułowej bohaterki, tylko koegzystuje z jej psychiką. Chora relacja z rolą Marilyn jest odbiciem fiksacji samej Marilyn rolą Gruszeńki, która to, jak jej poprzedniczki, życia łatwego nie miała. Wchodzenie i wychodzenie z postaci Gruszeńki – to zaplanowane i to spontaniczne, z automatu – jest tożsame z wywracaniem i wyrzucaniem przez Korzeniak swoich ucisków psychicznych na rzecz skonstruowania postaci Marilyn. Na scenie Dramatycznego widzimy aktorkę, która na oczach widza zapada się w sobie. I to już nie jest mistrzowska rola, tylko mistrzostwo w próbie nie zbzikowania na scenie.

Wydawać by się mogło, że zdarzenia mające miejsce w sobotę są kolejnym refleksem symbiozy Korzeniak i Marilyn. Aktorka Lupy, która w połowie spektaklu porzuca rolę, nadprogramowo improwizuje, ma lekceważący stosunek do publiczności, a gdy przedstawienie zostaje przerwane nie chce zejść ze sceny, zachowuje się podobnie jak sama Marilyn Monroe uciekająca z planu zdjęciowego. Spektakle Lupy są, jak wiemy, bardzo wycieńczające dla aktorów zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Efekty tego mieliśmy okazję zaobserwować w przedostatni weekend marca.

Ale gdy już doszło do niedzielnego przedstawienia, to tak naprawdę przez cały spektakl nie jest mi żal Marilyn, samotnej Marilyn, zafiksowanej i zagubionej w swoich marzeniach, tej, od której czegoś się wiecznie oczekuje i wymaga, tylko żal mi Sandry Korzeniak mówiącej swoje kwestie tym charakterystycznym głosikiem o brzmieniu trochę dziecka, a trochę kretynki, z minuty na minutę coraz bardziej wycieńczonej, rozjątrzonej i poniżonej. Uczucie to nie opuszcza mnie nawet, kiedy aktorka zbiera oklaski od stojącej i wiwatującej publiczności. I z czego tu się tak cieszyć?

Ewa Jezierska

Teatr Dramatyczny, Scena im. G. Holoubka

Krystian Lupa
Persona. Marilyn

Premiera: 18 kwietnia 2009 r.

About the author
Ewa Jezierska
studentka kulturoznawstwa. Pasjonatka polskiej fantasy. Aktualnie mieszka w Warszawie, blisko nadwiślańskiej plaży, gdzie spędza swój czas wolny. Współpracuje z Księgarnią Warszawa oraz kolektywem fotograficznym Gęsia Skórka. Okazjonalna graczka Warcrafta i miłośniczka scrabbli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *