„Nie ma już w nich doskonałych myśliwych, są nieudani obywatele dużego kraju.(…) Więc są miękcy, sami, jakby ich rola się zakończyła, a żadna nowa nie została jeszcze odgórnym nakazem zadana”. Aborygeni to wciąż rana, rysa na pięknym i politycznie poprawnym obrazie Australii. To skaza, której nie można się ani pozbyć, ani zatuszować. Co więc z nimi zrobić? Nie zauważać? Zaakceptować? O tym właśnie opowiada niezwykły reportaż Mateusza Marczewskiego „Niewidzialni”.
Trzeba jednak przyznać, że nie lubimy Aborygenów od pierwszej strony – są brudni, głośni, pijani. Ale już za chwilę nie lubimy też Australijczyków – bo patrzą na nich z góry, uważają się za lepszych, czyli „cywilizowanych” i za ich spojrzenia – gdy tylko policja łapie Aborygenów, patrzą na siebie porozumiewawczym wzrokiem „No tak, to znowu oni!”. I nie da się o tym wszystkim mówić bez słowa „tolerancja”, którym my, ludzie Zachodu, tak wspaniale tłumaczymy wszystko, co inne. Jednak wyraz ten niesie ze sobą wyższość, łaskawe pochylenie się nad wykluczonymi. I tak jest też tutaj – za każdym niemal razem wpadamy w tę samą pułapkę: wydaje nam się, że patrzymy obiektywnie, ale jednocześnie nie jesteśmy w stanie uciec od przeświadczenia, że nasza cywilizacja jest lepsza.
Z drugiej strony zaś mamy poprawność polityczną – razi nas więc traktowanie Aborygenów przez policję, sąsiadów, klientów w sklepie, do którego wchodzą boso, klapiąc nagimi stopami o posadzkę. Denerwuje uogólnianie – że wszyscy są jak dzieci, że nie chcą pracować, że są leniwi, łasi na pieniądze, papierosy i słodycze. Na chwilę zatrzymamy się przy opowieści opiekunki społecznej, która początkowo wypowiada się na ich temat bardzo ogólnie, by już po kilku godzinach przyznać, iż kilka lat temu była pełna ideałów, a dziś ich nienawidzi.
Nasza zachodnia klisza wskazuje nam także drogę patrzenia na aborygeńskie kobiety. „Ich kobiecość jest niekobieca” – pisze autor. Czy dla rdzennych mieszkańców Australii niekobiece są rozłożyste biodra, ogromne wiszące piersi, którymi wykarmiono dzieci, wydatne brzuch, w których rosło niejedno życie? Dla nich to właśnie stanowi o byciu kobietą. Nas znowu razi więc, że plują na ulicy, chodzą ubrane w brudne szorty. Według Marczewskiego tylko te kobiety, które wyszły za mąż za białych „ i wsparte na ich ramieniu pokonały dwa różnicę dzielącą dwa światy (…) są bardziej kobiece w naszym rozumieniu”. Razi mnie to przekonanie i to razi podwójnie – czyżby stanie się „ prawdziwą kobietą” przez Aborygenkę to wsparcie na ramieniu mężczyzny, koniecznie białego, który pomoże jej przejść z innego do naszego świata?
Dla mnie ta książka nie jest o niewidzialnych – Aborygeni są bardzo widoczni, kłują Australijczyków w oczy, przypominając im, że ich wspólna historia to historia przemocy i nienawiści. To raczej więc opowieść o tych, których chciałoby się uczynić niewidzialnymi – niech znikną i zapomnimy o wszystkim. A oni mówią, nie bez racji: „(…) my tu, na tych ziemiach istniejemy dziesięć tysięcy lat albo i więcej. Niezmiennie jak kamienie”. Jak to się ma do dwustuletniej historii białych na tym terytorium? Jest to więc opowieść ludzi żyjących „pomiędzy” – wyciągnięci ze swojego świata, ze swojej historii i tradycji, ale nieakceptowani i niepasujący do nowego. Ale nie ma już powrotu do przeszłości, a przyszłość…? Istnieje więc tylko życie w zawieszeniu pomiędzy znaną przeszłością a nieoczywistą i obcą teraźniejszością.
Anna Godzińska
Tytuł: Niewidzialni
Autor: Mateusz Marczewski
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 05 września 2012
Stron: 188
Mateusz Marczewski to człowiek, który nie płaci swoim kontrahentom, ciągle zwleka z płatnościami. Jako osoba mająca problem z własnymi emocjami i pracą z ludźmi nie ufam mu na tyle żeby wierzyć w słowa w jego książkach, to fikcja literacka. W swojej firmie Berber która jest w stanie upadającym potrafi mydlić oczy swoim pracownikom po czym nie płacić na czas wypłaty. Przykra sprawa ale tak jest…
Czlowiek który nie płaci składek ZUS swoim pracownikom napewno będzie szczery w swoich opowieściach….