Indianie czy rdzenni Amerykanie?

Tym razem mało będzie mitologii, za to skupimy się na bardziej przyziemnych sprawach, takich jak wygląd pierwszych mieszkańców Ameryki czy ich pierwsze kontakty z Europejczykami . Nie sposób prowadzić rozważania na temat pierwszych mieszkańców Ameryki, nie zastanawiając się nad problemem nazwy. Tak, jak nieznany nam dotąd przedmiot zaczyna dla nas istnieć od momentu, w którym poznajemy jego nazwę, tak dla Europejczyków ludność obu Ameryk rozpoczyna swoją egzystencję w chwili „odkrycia” jej przez Krzysztofa Kolumba. W postępowaniu Genueńczyka – które ustaliło pewien paradygmat takich działań podejmowanych przez Europejczyków przy odkrywaniu innych lądów i ludów – widzimy zakodowany, mniej lub bardziej świadomy, etnocentryzm. Ujawniał się on w założeniu, że lud, na który się natrafi, tylko czekał na kontakt, aby w końcu rozpocząć swą egzystencję w chwili „odkrycia” przez wysłanników prawdziwej cywilizacji. Kolumb nazwał wyspę san Salvador, chociaż dla nas efektywniejsze przy poznawaniu dziejów amerykańskiego kontynentu byłoby używanie nazw, jakich używali jego rdzenni mieszkańcy. Trzeba jednak zaznaczyć, że taki sposób też może być mylący: kiedy będący w służbie króla Francji Jacques Cartier wylądował na północy kontynentu w 1534 roku, uzyskał od mieszkańców informacje, że znajdują się w kanata, określenie to oznacza w języku tubylczym wieś lub osiedle, a Francuz odniósł je do całego kraju. Jego ludność zachowała do dziś nazwę pochodzącą od pierwotnych mieszkańców, nawet jeśli jej źródłem było proste nieporozumienie.

Kolumb nazwał Indianami mieszkańców wyspy, na której wylądował, gdyż założeniem jego wyprawy było odkrycie drogi do Indii, więc nie mógł się spodziewać żadnego innego lądu. Nazwa Ameryka też pochodzi z zewnątrz, od innego odkrywcy – Amerigo Vespucci. Jak zatem nazywać pierwszych mieszkańców obu kontynentów amerykańskich? Co do zasady, naukowcy postulują stosowanie określenia „rdzenni Amerykanie” (Native Americans). Ponieważ Native Americans może w języku angielskim pełnić funkcję zarówno rzeczownika jak przymiotnika, co niestety, nie udaje się w języku polskim, ze względów stylistycznych posługujemy się rzeczownikiem „Indianin” i przymiotnikiem „indiański”. Przekonanie Europejczyków, że prawdziwa, czyli cywilizowana, chrześcijańska i spisana historia Ameryki zaczyna się dopiero od odkrycia jej w XVI wieku, jest utrwalone także w określeniu „prekolumbijski”, odnoszącym się do okresu sprzed przybycia białego człowieka. Używanie tych określeń jest też pewnym wyrazem wielowiekowej tradycji, która nie ma wydźwięku rasowego, a jest raczej pogodzeniem się z historyczną opozycją między „bladymi twarzami” a „czerwonoskórymi”.

Skąd wzięła się nazwa „czerwonoskórzy”? To Francuzom przypisuje się wprowadzenie tej nazwy. Należy jednak zaznaczyć, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej – kolor skóry mieszkańców Ameryk przedstawia cała gama odcieni, od prawie brązowej, przez ciemno i jasnooliwkową, aż do niewiele różniącej się od karnacji przybyszów Europy. Ale na pewno nigdy nie była ona czerwona. Dlaczego więc właśnie wieki temu zaczęto używać właśnie takiej nazwy? Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że być może Galijczyk, któremu zawdzięczamy to określenie, miał pierwszy kontakt z plemieniem malującym ciało. Co zaś tyczy się białych twarzy, należy poddać w wątpliwość, że określenie powstało w Ameryce i było wymysłem jej rdzennych mieszkańców. Przede wszystkim, zawierająca się w nazwie implikacja, że kolor skóry oznaczał dla Indianina to samo, co dla Europejczyka, wynika ze swego rodzaju eurocentryzmu. Europejczycy milcząco założyli, że kolor skóry jest najistotniejszym wyróżnikiem cech napotkanych ludzi, ponieważ właśnie sami tak uważali. W dodatku, to ich wyróżnienie koloru było w dużej mierze naładowane konotacjami rasistowskimi. A więc jakie znaczenie miał kolor skóry, nie tylko w odniesieniu do wypraw wielkich odkrywców w XVI wieku, ale innych podbojów dokonywanych przez europejskie mocarstwa? Można się przyjrzeć doświadczeniu kulturowemu kolonizatorów Ameryki – Hermana Corteza i Francisca Pizzara. Rekrutowali się oni spośród weteranów rekonkwisty, czyli ciągu wojen zmierzających do wyparcia Maurów z Półwyspu Iberyjskiego. Obcość etniczna sprzęgła się tutaj z odmiennością religijną, co skutkowało okrucieństwem i bezwzględnością wobec przeciwnika. Istniejące w wielu językach europejskich pojęcie „błękitnej krwi”, synonimu szlacheckiego i dobrego urodzenia wywodzi się z hiszpańskiego sangrie azul, które zrodziło się właśnie w okresie rekonkwisty. Rzecz jasna, krew hiszpańskich hidalgów była niebieska nie bardziej niż skóra Rdzennych Amerykanów czerwona. Określenie pochodziło z obserwacji wrażenia, jakie stwarzają żyłki występujące pod jasną skórą. Oczywiście – warunkiem była jasna karnacja, która dowodziła germańskiego pochodzenia. Anglicy, którzy rozpoczęli kolonizację poza Europą w XVI wieku, również byli weteranami podobnych kampanii. Ich przeciwnika w Irlandii postrzegano jako etnicznie odmiennego, cywilizacyjnie niższego innowiercę – wprawdzie chrześcijanina, ale katolika. Irlandczycy z reguły są biali, ale większość z nich, podobnie jak Hiszpanie czy Indianie ma ciemne włosy. Za to w Anglii w tym okresie został ustanowiony typ urody doskonałej, tzw. róża angielska, charakteryzujący się blond włosami oraz karnacją typu „krew z mlekiem”. Wszystko to, co nie przystawało do powyższego stereotypu, automatycznie uznawano za gorsze.

Czym jeszcze, oprócz koloru skóry wyróżniali się Rdzenni Amerykanie? Z perspektywy antropologii fizycznej dzielą oni ze swymi azjatyckimi pobratymcami czarne proste włosy, prawie zupełny brak zarostu oraz owłosienia ciała, a także brak chromosomu powodującego łysienie. Mają także okrągłe czaszki, szerokie twarze, szeroki i płaski nos, wystające kości policzkowe i skore piwne oczy.

Znając dalszy rozwój wypadków, nie sposób powstrzymać się od refleksji, że rdzenni Amerykanie powinni byli zepchnąć przybywających do morza. Istnieje kilka powodów, dla których tego nie uczynili. Pierwszym z nich było naturalne zainteresowanie przybywającymi wielkimi pływającymi domami przybyszów. Ponadto, mentalność Indianina skłaniała go do wierzenia, że wszystko, co istnieje ma swoją duszę, tajemną jaźń, a powierzchowny wygląd stanowi zaledwie część istoty bytów. Zatem trzeba starać się poznać kryjące się pod każdą ziemską powłoką możliwości czynienia dobra lub wyrządzania zła. Co więcej – w odróżnieniu np. od Anglików, którzy w swoim doświadczeniu historycznym zetknęli się już z ludami różnych ras i kolorów skóry – Indianie nie mieli możliwości kontaktów z ludźmi zasadniczo odmiennymi od siebie. W rezultacie, innych ludzi uważali za równych sobie, a nawet od siebie lepszych. Odwrotnie zatem niż Europejczycy, których kontakty międzykulturowe wiodły do uznawania odmienności za niższość.

Magdalena Majchrzak

About the author
Magda Majchrzak
Studentka prawa, za najważniejsze prawa uznająca zdrowy optymizm i zdrowy rozsądek. Między kodeksami lubiąca przemycić literaturę piękną oraz książki o tematyce historycznej. Dużo podróży, dużo historii, dobrej kuchni, muzyki i wszelakiej aktywności. Ale przede wszystkim tworzenie własnych tekstów, gdzie jest dopiero na etapie raczkowania. Szuflada pozwala rozwinąć jej skrzydła.

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *