Giuseppe Verdi vs Dr. Oetker

Rigoletto-bigCo ma wspólnego pizza z operą Giuseppe Verdiego? Absolutnie nic, oprócz tego, że słynna aria La donna è mobile z aktu III „Rigoletta” wykorzystana została jako akompaniament do reklamy wspomnianego produktu. Dlaczego akurat ta aria, mówiąca o czymś zgoła innym niż pałaszowanie mrożonek? Prawdopodobnie Dr. Oetker obawiał się, że jego niemiecka pizza Ristorante nie będzie wystarczająco kojarzyć się z oryginalną włoską potrawą, a przez to sprzedaż spadnie. I tak oto biedny książę Mantui śpiewa o niestałości kobiecych uczuć, zwizualizowanych plamami podrobionej mozzarelli, częściej niż we właściwej, operowej scenografii domu Sparafucilego.

Przepis na chwytliwą reklamę paskudnej pizzy jest taki: bierze się pierwszą, lepszą, najbardziej znaną, najlepiej wpadającą w ucho arię. Aria to część opery, opera to domena Włoch, pizza także, choć nieoficjalnie mówi się, że pochodzi jednak z Hiszpanii, Verdi to jedno z tych trzech nazwisk, w tym dwóch włoskich, które od razu przychodzą nam do głowy na hasło opera. Także wysublimowana nazwa produktu „ristorante”, co znaczy restauracja, (w której wg słownika włosko-polskiego mrożonek się raczej nie serwuje) wpływa na skojarzenia konsumenta. I teraz tak: operę, arię, pizzę, ristorante oraz Verdiego łączymy i mrozimy w deutschlandowskich wytwórniach, przy czym całym procesem italianizacji mrożonego placka nadreńskiego dyryguje centrala w Bielefeld. I gotowe, reklamowaną przez Verdiego pizzę można kupić w każdym supermarkecie. Sukces osiągnięty między innymi dzięki temu, że La donna… wpada w ucho już za pierwszym razem.

Coś z tego kombinowania jest paralelne do twórczości Verdiego. Otóż pomysłodawcą wykorzystania La donna… w celach masowych nie był wcale Dr. Oetker, lecz sam Verdi. Dziewiętnastowieczna anegdota głosi, że kompozytor przed rozpoczęciem prób wymusił na członkach orkiestry przysięgę, która zabraniała pokazywania nut osobom postronnym. To samo dotyczyło wykonawcy roli księcia Mantui, który ponadto nuty arii dostał w przeddzień próby generalnej. Wszystko po to, by uchronić perełkę Verdiego, która wkrótce miała stać się jedną najsłynniejszych melodii operowych, od pochwycenia jej przez obce uszy. Łatwo wpadająca w pamięć, lekka i fikuśna – w sam raz do powszedniego nucenia – szybko stałaby się wenecką przyśpiewką jeszcze zanim zostałaby odegrana w oryginale, a wtedy Verdi mógł zostać posądzony przez ostrą wówczas krytykę o wtrącanie do opery motywów ulicznych. Kompozytor, pisząc arię, wiedział, że przyniesie mu sukces i przysporzy rzesze „fanów”, dlatego tak skrupulatnie strzegł swojej melodii. Sukces był więc obliczony, Verdi nie pomylił się ani trochę. La donna… śpiewano, wychodząc z opery, prosta aria zrobiła furorę, a wenecka płeć piękna w ramach – równie frywolnej, co oryginał – zemsty sparafrazowała słowa na niekorzyść nie tyle mężczyzn, co autora tekstu – F. M. Piavego.

Publiczność była zachwycona, a zszokowana gromkimi owacjami krytyka oczywiście narzekała. Nawet w Polsce, w dwa lata później po weneckiej premierze, gdy wystawiono „Rigoletta” w warszawskiej operze, prasa wytykała Verdiemu słabe strony jego spektaklu. Trzeba jednak brać poprawkę na ówczesnych krytyków, znudzonych prymatem sztuki włoskiej w polskiej operze, a wypatrujących nowego dzieła Moniuszki niemalże przez teleskopy. Trzeba w ogóle brać poprawkę na krytyków jeśli nagle jakieś dzieło trafi w serca masowemu gronu odbiorców. Współcześnie „Rigoletta” uważa się za jedną z najlepszych oper Verdiego i stawia się ją na równi z „Don Carlosem”, „Aidą” czy „Otellem”.

Verdi uchronił swoją arię od przedwczesnego rozpowszechnienia, uzyskawszy tym samym pewne i wiarygodne autorstwo, nie wspominając już o entuzjazmie z jakim przyjęto jego dzieło. Lecz nagle przychodzi refleksja, że ocalił tę, pełną urzekającej prostoty i przewrotności, melodię po to, by 150 lat później ją stracić. Skonsumowana przez reklamę ilustruje już tylko fałszywkę pizzy – na dodatek niemieckiej.

Kto jednak chciałby w pełni dostrzec wysoką wartość arii i wysłuchać jej w całości, na żywo, w świetnym wykonaniu ma czas już tylko dziś – w Operze Narodowej.

Ewa Jezierska

Giuseppe Verdi
Rigoletto
Opera w trzech aktach

Libretto: Francesco Maria Piave według dramatu Wiktora Hugo Król się bawi
w przkładzie Jana Chęcińskiego
Prapremiera: Wenecja, 11 marca 1851, Gran Teatro La Fenice
Premiera polska: Warszawa, 8 listopada 1853, Teatr Wielki
Premiera obecnej realizacji: 12 marca 1997

Dyrygent: Andriy Yurkevych
Reżyseria: Gilbert Deflo
Scenografia: Ezio Frigerio
Kostiumy: Franca Squarciapino
Choreografia: Zofia Rudnicka
Przygotowanie chóru: Bogdan Gola
Reżyseria świateł: Stanisław Zięba
Występują: oraz Polski Balet Narodowy, Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej
Najbliższe spektakle: 16 czerwca 2013

About the author
Ewa Jezierska
studentka kulturoznawstwa. Pasjonatka polskiej fantasy. Aktualnie mieszka w Warszawie, blisko nadwiślańskiej plaży, gdzie spędza swój czas wolny. Współpracuje z Księgarnią Warszawa oraz kolektywem fotograficznym Gęsia Skórka. Okazjonalna graczka Warcrafta i miłośniczka scrabbli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *