Eurydyka w piekle

Na melodię uschniętego fiołka i zwiędłej konwalii

790x1000_ofaaih

Kadr z filmu „French Cancan”

Oczywistość wzgardzona
Mało jest poważnych ról dla aktorek, chyba że zagrałyby w taniej rozrywce. Lecz im dłuższy staż, tym trudniej przecisnąć się przez coraz węższy prześwit. Na salonach błyskają prostymi zębami i opalonymi udami tylko te zdrowe i jędrne. Wciąż atrakcyjne damy skusiłyby może jeszcze niejednego reżysera, szkopuł w tym, że rzadko kiedy wychodzą na scenę, z powodu bogactwa inwentarza i świadomości galopującej siły ciążenia. Te zaś, które stając przed lustrem, nie rozpoznają już samych siebie we własnym odbiciu, w oczach widzów od dawna zlewają się z tłem dla tych o piersiach jak lody cassate. Chyba że któremuś wystarczy odwagi i uporu, by uzbroić się w nowe spojrzenie i podjąć próbę zejścia w głąb świata duszy. Orfeusz podjął wyzwanie, lecz poległ. Nie udało mu się wyprowadzić ukochanej z salonu odrzuconych.

Eurydyka, owinięta białym kirem, przypatruje się spektaklowi poświęconemu Orfeuszowi z budki dla suflera. W dłoniach trzyma dyktafon.

Pretensje do nieobiektywności
Błazeńskim kankanem uczciłeś nieprawdę, Offenbachu! Zakpiłeś sobie ze mnie i zamknąłeś mi usta. Wygodą dla ciebie jest moja kamienna fizys. Skrępowanie Eurydyki zagwarantowało ci popularność. Założyłeś, że nie upomnę się o prawo do głosu. Och, gdybym mogła, przemówiłabym ci do słuchu! Jak kiedyś Gluck, kupiłeś sobie przychylność tłuszczy szczęśliwym zakończeniem. Gorzką prawdę i słone łzy wypchnąłeś za drzwi teatru. Jak to dobrze, że Kraina Cieni jest zatrzaśnięta na głucho, prawda? Rozpacz Eurydyki stanowi wyjątkowo nieciekawy element tragedii.

I raz, dwa, trzy: orkiestro, zagraj nam w podskokach groteskowy galop!

Orfeusz całym jej światem?
Skłonność Orfeusza ku mnie przypomina mi wieczną świeżość stokrotek, które od wczesnej wiosny do późnej jesieni niezłomnie wystawiają główki ponad zmienną zieleń traw. Jego śpiew przyspieszał tętno, wzywał jaskółki i bociany na sejm, inspirował tamaryszki i figi, pobudzał wodotryski. Syn muzy mógł być tylko rytmem i melodią. Jakimż on był królem! Jego panowanie polegało na dobieraniu właściwych tonów, gdy przechadzał się wśród jezior i pagórków Tracji. Mieszkańcy krainy oddawali mu cześć, wdzięczni za wciąż świeże powiewy i kryształową czystość strumieni. Czy byłam dla niego kimś wyjątkowym? Orfeusz kochał mnie tak samo jak śpiew i lirę. Przy nim i ja stawałam się melodią. Rozmawiałam z nim dźwiękami. Pocałunki były koncertem powszednim na moich ustach.

Bywało, że nogi niosły go w odległe jary, gdzie cienie i chłód ustępowały dopiero po tym, jak odegrał dla nich swoje wiosenne arie. Zostawiał mnie wtedy w naszym ogrodzie, wierząc, że będę tam bezpieczna. Tyle że pod nieobecność ukochanego cień nie próżnował. Zasiadał na trawie u stóp rozłożystych drzew i cierpliwie czekał na zachód słońca. Wtedy ogłaszał swoje panowanie. I stało się tak pewnego wieczoru, że jeden z myśliwych, opiekun okolicznych barci, przeniósł swoją uwagę z pszczół na ukochaną Orfeusza. Kiedy konałam w obcych ramionach, Aristajos przepraszał mnie, że nie wiedział o moim zamążpójściu. Było już jednak za późno. Żmija uratowała moją cześć, lecz zamknęła mi oczy, pozbawiając moją duszę światła i radości.

Za bramą czasu
Świecie beznadziei! Kraino lęku! Żywi koniec nazywają śmiercią. Jest to prawdziwy koniec życia, które znają, lecz nie jest to prawdziwa śmierć. Ja wciąż jestem dźwiękiem i głosem. Nie pamiętam tylko melodii radosnych. W Tartarze nawet szept brzmi molowo.

I nagle Orfeusz przynosi nadzieję. Wtedy na moment rozbłysłam jak żar małego ogniska widzianego z daleka. W wyobraźni grzałam się już przy żywym ogniu. Należało jednak najpierw przejść przez mrok z otwartymi oczami, pomimo beznadziei w sercu.

Orfeusz wniósł do krainy umarłych nie tylko powiew łąk i szmer strumieni. On wtaszczył ze sobą całe okno ze słońcem i soczystą panoramą! Ten widok był jak obietnica odzyskania dawnej swobody. Jakże pragnęłam powrotu do naszego ogrodu! Śpiewak okazał się jednak za słaby, by doprowadzić swój zamiar do szczęśliwego końca. Tylko trening czyni mistrza. Orfeusz po moim odejściu poddał się rozpaczy. Powiesił swoją lirę na wyschniętym drzewie i zapomniał o słodkich tonach. Cóż z tego, że w otchłań wkroczył dzielnie? Że Cerbera i Persefonę zauroczył, a Pan Podziemi zmroczony, na moment uchylił zwykle na głucho zatrzaśniętą bramę? Oczy ukochanego Orfa, nienawykłe do ciemności, a serce do lęku, zwiodły. Palce muzyka zadrżały. Z niegdyś durowego instrumentu wydobyła się smętna nuta. Ludzkiego koncertmistrza chwycił strach. Orfeusz dopadł bramy i wybiegł na oślep, zapominając o celu swojej misji. Ratując własną skórę, porzucił tę, którą kiedyś ukochał. Nim wrota zatrzaśnięto, dosięgły go Erynie. Rozerwany, bez głowy, błąka się po trackich łąkach, nieuczczony pogrzebem. Och! Zabrakło tam jego żony, która by go pochowała.

Ulitujcie się, bogowie!

Enrico_Scuri_-_Euridice_recedes_into_the_Underworld
Enrico Scuri „Euridice recedes into the Underworld”

Na cóż mu grób potrzebny? By i on miał zejść do krainy cieni? Tu tylko mrok, Orfeuszu! Czy tęsknisz do utraconej żony? Jam tylko jej wspomnieniem.

Finis coronat opus

Eurydyka zwrócona do widowni krzyczy przez rozdarcie w całunie: „Jeszcze się spotkamy!” Nikt nie słucha. Publiczność podryguje do taktu wystukiwanego obcasami rozbawionych tancerek.

To już ostatni akt. Czekam na chwilę, kiedy opadnie kurtyna. Wtedy na scenę wyjdzie dyrektor tego kabaretu i powie:

– Państwu już dziękujemy, koniec przedstawienia. Światło!

Maria Peszt

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *