Zagwozdka Natalii czyli rozkminy Syzyfa

 

Gniew zmęczonej wstrząsami ziemi czy konsekwencje ruchów orogenicznych – oto jest pytanie! Fascynację geologią przenosiła od czasu do czasu do swojego życia, najczęściej w momentach, w których wewnętrzna potrzeba pchała ją ku poszukiwaniu wyjaśnień, usprawiedliwień dla swoich nietypowych zachowań. Czyż winą wulkanu jest to, że jego naturalne odruchy skutkują gwałtownymi wybuchami? Natury nie oszukasz!
Żar przechodzi przez płaszcz ziemski, przebijając skorupę w najcieńszym miejscu. Dochodzi do rozstąpienia się potężnych płyt tektonicznych. Płyty oceaniczne zaczynają napierać na grubsze płyty kontynentalne, wsuwając się pod nie, niosąc ze sobą największy sekret wulkanów: wodę. Niektóre skały łatwiej się topią po zmieszaniu się z tą cieczą. Tworzą zbiorniki magmy, która zasila wulkan. Do gigantycznej erupcji doprowadza więc długi łańcuch wydarzeń.

W świecie typowych uprzedzeń nie ma miejsca na nietypowość. Wielowymiarowość transcendentalna jest chyba zbyt skomplikowana, zazwyczaj „wcale niepożądana”, choć całkowicie typowa (dla homo sapiens).

Ogromna potrzeba zdefiniowania, nazwania i zrozumienia siebie samej i świata rozpędzała jej umysł i motywowała do skupienia uwagi na poszukiwaniu odpowiedzi. Pierwszą emocją, jaka temu towarzyszyła, było rozczarowanie, a następnie bezsilność. Taki, a nie inny stan rzeczy, taki, a nie inny układ kart, kolejność wydarzeń, oczywistość lub nieoczywistość faktów. Natalii wydawało się, że nie ma na nic wpływu, że musi się dostosowywać, wpasowywać w zastaną rzeczywistość i że nie da się inaczej. Usadowiona pomiędzy ścierającymi się płytami tektonicznymi reaguje w sposób przewidywalny, adekwatny do swojej natury: wybucha. Jednak to oznaczało dopiero początek tragicznych wydarzeń. Oczywiście było również ich konsekwencją. Stanowiło początek końca. Jej życie to nie bajka z happy endem. To raczej mozolone wspinanie się na szczyt, po to, aby zrozumieć nie tylko sens ranienia sobie kolan, ale i samego obcowania z niebezpieczeństwem. Przebywania w towarzystwie sił, nad którymi nie da się zapanować – bo czy istnieje ktoś, kto potrafiłby okiełznać siły przyrody, naturę wybuchu? Każde pytanie to jeden krok w stronę szczytu, do góry.

Dzisiaj jej syn napisał książkę. Sam ją poskładał, pokleił i upiększył ilustracjami. Na okładce napisał: Tytuł to być sobom. Na pierwszej stronie znajduje się samolot zdalnie sterowany. Na kolejnych imiona członków rodziny z ilustracjami, na których wszyscy wyglądają tak samo. Strona końcowa opatrzona została sentencją: „Bonc wolny!” Zawartość książki, czyli kolejne strony, te zaraz za początkiem, jeszcze powstają. Już można przeczytać: A co by było, gdyby mamy nie było? A co by było, gdyby taty nie było? Ciekawe pytania. Czas buntu? Zanosi się na to, że nigdy już z niego nie wyrośnie.

A może to poczucie bezsilności rodzi bunt, prowadzi do wybuchu? Pytanie: kiedy najczęściej? Czy wtedy, kiedy czuje, że dzieje się komuś krzywda, jakaś niesprawiedliwość, wedle subiektywnej oceny? Czy można tego uniknąć? Choćby na pustyni? Zdaje się, że represja nie musi pochodzić z zewnątrz, może wywodzić się z wnętrza, a może czynniki zewnętrzne, niezależnie jakiej są natury, spowodują wewnętrzne rozterki zawsze wtedy, kiedy będą sprawiały problemy, w związku z niezgodnością jej (Natalii) natury?

Każde spotkanie to starcie dwóch ego. Łagodna rozmowa, być może, a w środku walka, być może, ale nie musi – to zależy. I albo zbliżasz się do krateru, albo spadasz na niższy level, jak gracz, który stanął na polu, które zmusiło go do cofnięcia się lub zatrzymania na przynajmniej dwie kolejki. Im wyżej, tym bliższa prawda o górze i jej naturze. Nie każda góra jest wulkanem, ale większość wulkanów jest górą, choć nie wszystkie, ale nie o takich dziś opowiada Natalia.

Wybuch zawsze pozbawiony jest woli góry. Na co górze erupcja? Przecież to zawsze jest katastrofa! Najczęściej zniszczeniu ulega wierzchołek, często i zbocza, a nawet zdarza się, że cała się zapada, tworząc rozległą kalderę.

Gwałtowne emocje – z nimi jest podobnie. Kilka dni temu to znowu się wydarzyło. Natalia wraca myślami do tamtych chwil, nie potrafi inaczej. Wszystkie elementy rozsypanej układanki trzeba chociaż spróbować posklejać. Siedzi nad tymi puzzlami w chaosie i płacze, głównie z tego powodu nie potrafi ich poskładać, przez łzy nie widać zbyt wiele. Emocje kiedyś opadną. Ale wybuchy będą się powtarzać, prawda? Po ostatniej akcji postanowiła coś zrozumieć, zmienić, uprzedzić fakty i zapobiec przyszłym nieszczęściom. Namalowała więc stromy, dymiący wierzchołek w kolorach ognia i powiesiła z zapałem na ścianie, ku przestrodze dla siebie i potomnych. Czy to pomoże?

Szuka usprawiedliwienia, zapewne. Wie doskonale, że prościej jest burzyć niż budować. Puzzle, takie, powiedzmy, z dwóch tysięcy kawałków układa się dwa tygodnie. A ile czasu zajmuje odbudowywanie relacji? Często sprawa jest na tyle beznadziejna, że już nie da się odzyskać tego, co tworzyło wcześniej spójną całość. Taka jest natura żywiołu, czego innego można by się po niej spodziewać?

Słyszy każde wykrzyczane słowo, pamięta każdy gest. Te obrazy wirują w jej pamięci, wszystkie szczegóły są wyostrzone, łaskawa mgiełka nie spowija niczego. Pył bitewny opada bardzo szybko i wówczas należy ocenić rozmiary tragedii, określić liczbę ofiar i jakość strat. Natalia nie zakłada wtedy różowych okularów. Nie ucina sobie drzemki na kolejnych sto lat. Jej góra tętni. Posiada wewnętrzny system tuneli i komnat, w których echem odbijają się słowa, słowa. Słowa, co z nich wyrośnie?

Poczucie winy. Niezła pożywka dla strachu. Ale czy góra się boi? Odczuwa cokolwiek na swój widok? Prędzej się sobą chełpi: Jaka ona straszna! Natalia tak nie ma. Widzi w sobie raczej bezsilną wariatkę, momentami straszną, na co dzień po prostu nadwrażliwą. I znowu się usprawiedliwia?!

Może powinna polubić siebie? Posłuchać szalonego Frankla. Poszukać sensu w bezsensie? Może. Czy to jednak w czymś pomoże? No może? Nie dowie się, zanim nie spróbuje.

Good luck, Natalio. Poczytaj sobie jeszcze o uprawie roślin na stokach użyźnionych popiołem i o feniksach. Być może pomoże. Puściłaby do siebie oko, gdyby mogła. Dodałaby sobie otuchy. Pył w końcu opada i wychodzi słońce, prawda? Szkoda tylko, że gdzieś tam, na horyzoncie słychać pomruki i kłębią się czarne chmury. Trzeba będzie pertraktować z wiatrem i wykupić karnet na siłownię i basen, aby zwiększyć pojemność płuc.

Tak, Natalio, chuchaj na zimne. Powodzenia!

Maria Peszt

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *