SZUFLADA poleca:
Dumne Kruki
Maszerują naprzeciw siebie
dwie wielkie armie wron,
manifest idzie na przodzie,
tluste robale wypełzły spod ziemi.
Ptaszyska gotowe na wielki żer.
Miarowy stukot ich dziobów
nadaje tępy rytm stojącym obok dumnym krukom.
Wzbiły się wrony z wrzaskiem do góry i walczą w powietrzu.
Na pole spadają resztki glizd.
Walczą, zadają sobie rany.
Na ziemię spadają krople krwi.
Kruki otwierają dzioby ku niebu,
spijają lecącą ciecz.
Bo kruki otwierają dzioby ku niebu,
spijają ciepłą ciecz.
A kruki otwierają dzioby ku niebu
i spijają lepką ciecz.
Czarne pióra pokryła czerwień,
przekrwione oczy są zadowolone,
błyszczące czarne pióra pokryła czerwień.
Przekrwione oczy już są beznamiętne.
Nastała cisza, przerażająca cisza.
Nasycone dumne kruki odleciały,
zostawiając konającą demokrację,
leżącą na polu pomiędzy
przeoranymi bruzdami.
***
Jestem numerem dwa
Jestem numerem dwa na liście u Boga,
zapomniany stoję przed bramą,
której przejść nie mogę.
Przede mną przechodzą kolejne osoby,
a ja stoję i czekam na swoja kolej.
Stoję ze spuszczoną głową i czekam, i czekam.
I czekam.
I czekam.
Na przebaczenie.
Na zrozumienie.
Na radość.
Na smutek.
Na miłość.
Na znak.
Na numer jeden.
Numerem pierwszym są wszyscy święci,
dzieci i ci, którym Bóg wybaczył
i którzy byli posłuszni Bogu.
Ja jestem numerem dwa.
Chodzę po świecie i jestem zapomniany,
nawet grzesznicy mają swoje miejsce w piekle.
Mijają dni, lata,
nie ma już nic na świecie,
nie ma drzew, rzek.
Jest tylko piasek i wiatr,
i ja,
numer dwa.
Zapomniany przez Boga.
Ziemię zamieszkały dusze,
które leczyłem
przed ich wielką wędrówką.
Jednak Bóg nie zapomniał o mnie.
Jestem numerem dwa,
jedyny żywy.
Jedyny.
***
Testament Boga
Mały chłopczyk,
w jaskini zobaczył złotą skrzynię,
na dnie której zwinięty w rulon leżał testament Boga.
Bóg napisał:
,, Jeśli znajdzie się choć jeden człowiek na ziemi,
który nigdy we mnie nie zwątpi, ocalę ludzkość i będę z nim.”
Kiedy Bóg odchodzi, umiera ostatnia nadzieja,
rodzi się nicość i ciemność,
kiedy Bóg umiera, zamyka się wszechświat.
Mały chłopczyk stał się dojrzałym mężczyzną
i kiedy umierał jego mały synek,
zwątpił w Boga.
Bóg przybrał postać starca
i ruszył przez swoją ukochaną ziemię.
Chciał się pożegnać z ludem, który stworzył.
Widział ogrody pełne bólu i chwastów,
i ogrody pełne miłości i róż.
Spotkał niewinne dzieci,
które szły w szeregu pomiędzy ogrodami
i zobaczył ich uśmiech i radość.
Postanowił, że warto dać im jeszcze jedną szansę,
może kiedyś narodzi się ktoś, kto nigdy nie zwątpi w Boga.
Bo, kiedy Bóg odchodzi, umiera ostatnia nadzieja,
rodzi się nicość i ciemność,
kiedy Bóg umiera,
zamyka się wszechświat.
***
Trzy minuty w nagrodę
Trzy minuty w nagrodę.
Trzy minuty za całe życie.
Za modły i za to, że żyłem godnie.
Wytargowałem na łożu śmierci bonus.
Trzy minuty…
Tańczący Diabeł śmiał się głośno,
nie mogłem się skupić,
chciałem wykorzystać ten czas,
tylko na co?
Łapałem łapczywie powietrze,
oczy bolały, szukałem nadziei,
która w rogu pokoju grała
z Aniołami w karty.
Z sufitu powoli po pajęczynie zsuwał się pająk.
Ciekawe, czy jeszcze zobaczę, jak zsunie się na podłogę?
Całe życie walczyłem o życie,
bojąc się,
bo wiedziałem, że jest kruche.
Jedyny twardziel to zegar, który tyka i tyka.
Nie szanowałem czasu, nie miałem pomysłu na niego,
nie przechytrzyłem go.
Ciągle goniłem przez życie,
to może chociaż teraz
nasycę się tą ostatnią minutą.
Słyszę tykanie zegara…
Głęboki oddech…
Pająk dotknął podłogi.
***
Idealni
Tramwajem numer 17 jadą Idealni,
nieskalani,
z rajskimi jabłkami w ręku.
Podążają do dzielnicy zwanej Rajem.
Słońce odbija się w kałuży,
którą rozbryzgują bawiące się dzieci.
Z ulicy obok wybiegło stado
pięknych karych koni;
trzesąc grzywami i lśniąc w słońcu
przebiegło w następną ulicę.
Idealni, nietykalni wysiedli
przed bramą ogrodu.
Naokoło stał tłum ludzi,
złorzecząc i wyklinając.
Ludzie próbowali wedrzeć się
na ogrodzenie,
lecz nie znana im moc
nie pozwalała im na to.
Idealni przeszli przez wrota,
stanęli w okręgu i czekali na znak,
patrząc w niebo.
Ludzie jak zwierzęta gryźli ogrodzenie
z pianą na ustach.
Gdy nadciągnęły chmury i zaczął padać deszcz,
Idealni rozgrzebali ziemię
i włożyli tam jabłka.
Przez ogrodzenie wypełz wąż.
Nie zauważony leżał w trawie.
Tłum oprzytomniał i rozstąpił się,
nastała cisza.
Drogą szedł starzec w podartym odzieniu,
trzymając w ręku kosę,
nikt nie śmiał mu się popatrzeć w oczy.
Ludzie chwycili się za ręce i zaczęli nucić żałobną melodię.
Starzec przeszedł pomiędzy pięknymi sklepami i budowlami,
i wsiadł do tramwaju numer 17, a za nim Idealni.
Przy donośnym śpiewie,
odjechali.
Tłum rozchodził się niepocieszony,
wąż wślizgnął się pomiędzy jabłka.