Widok Delf cz. 2

 

Szkoda, że chłopak zasnął, pomyślała Cyrianka, wkładając sobie do buzi zerwany po drodze liść laurowy. Myślałam, że Delfy są pępkiem świata, ale zdaje się, że to nie jest prawda, że świat wcale nie kręci się wokół Delf. Kim zatem jestem? Kim jest wyrocznia?

Te pytania wypłynęły z niej niezależnie od woli, jakby spoza świadomości. Była poruszona. Najbardziej jednak wytrąciło ją z równowagi to, że nie znajdowała odpowiedzi. Wstała, aby nie gryźć palców. Bardzo chciała móc jeszcze porozmawiać z Filadelfem, wiedziała jednak, że już najwyższy czas wrócić do domu, by przebrać się i udać na popołudniowe zajęcia w szkole przyświątynnej. Rozejrzała się za Teodotą. Przyjaciółka nadal pogrążona była w rozmowie z wujem Filadelfa. Podeszła do nich, ale nie zwrócili na nią uwagi. Oczy Teodoty błyszczały dziwnym blaskiem. Nigdy jej takiej nie widziała. Czuła, że nie powinna im przeszkadzać, jednak nie potrafiła przemóc wewnętrznego niepokoju.

– Tea, musimy wracać. Cienie się wydłużają.
– Ty jesteś Cyrianka! Twoja przyjaciółka opowiadała mi o tobie. Jestem Chiarefont, miło mi cię poznać – łagodnie i z niezwykłą swobodą przedstawił się jej wuj Filadelfa.
– Bądź pozdrowiony – odpowiedziała. – Przepraszam, że przerywam, ale powinnyśmy już iść, czekają na nas w świątyni.
– Do zobaczenia zatem. Ja również tam się dziś udaję.
– Szanowny panie, ani mnie, ani Teodocie nie wolno asystować w widzeniach.
– Niezbadane są wyroki boskie.
– O jakim bogu pan mówi? – zaczepiła go Cyrianka i od razu przeprosiła. To nie był moment na długą rozmowę.
– Chodźmy już, Cyrianko – Tea zaczęła pospieszać.
– Jutro rano wracacie, prawda? Proszę, niech pan pożegna od nas Filadelfa.
– Tak. Rzeczy zostawiliśmy pod Złotą Harfą, w porcie. Berensen to wyjątkowo życzliwy gospodarz – osiołka wynajął nam za przysłowiowe dziękuję. Kawał drogi jest z portu do was.
– Nie planujecie wracać do Aten? – zaciekawiła się dziewczyna.
– Ano nie. Płyniemy do Teodozji. Chciałbym przed śmiercią postawić stopę na ziemi, gdzie urodziła się moja matka.

Przyjaciółki chwyciły się za ręce i zbiegły drogą wijącą się pośród winnych krzewów.
– I co? Co o nich myślisz? – chciała wiedzieć Cyrianka.
– Coś kręcą. Nie wierzę im. – zawyrokowała Tea. – A ty, pastereczko, idź już, bo nie zdążysz się uczesać – rzuciła ze śmiechem, przeskakując przez murek okalający winnicę.

Jak zwykle Cyrianka wpadła do domu jak po ogień. Zawołała Purycję, by ta przygotowała jej szybką kąpiel i naszykowała świeżą tunikę, potem wpadła do kuchni. Tam pochłonęła gęste, zsiadłe mleko i kilka anyżowych placków. Biegiem udała się w stronę pokoju kąpielowego.
Wszystkie niezbędne czynności zajęły jej niewiele ponad dziesięć minut. Jakież było jej zdumienie, kiedy przechodząc przez aulę wpadła na swoich rodziców. Zatrzymali ją. Przez chwilę przyglądali się jej w milczeniu. Matka wyciągnęła w jej stronę dłoń, tak jakby chciała ją pogłaskać, ale powstrzymała się. Ojciec popatrzył Cyriance w oczy. Był spokojny.
– Zostałaś zaproszona by dziś asystować przy wróżeniu – oznajmił.
– Ojcze, jak to? Skąd to wiesz?
– Spotkał nas dziś niezwykły zaszczyt. W nasze skromne progi zawitała delegacja kapłanów Apolla.
– Czy to oznacza, że do was już nie wrócę? – Cyriance drżał głos.
– Może tak być, ale nie musi. Powiedziano mi, że zostaniesz poddana próbie. Jeśli ją przejdziesz, włącą cię do grona siedmiu kandydatek na najwyższą kapłankę. Może Apollo nie wskaże na ciebie. Znasz jednak moje zdanie: Pytia przemawia głosem najpotężniejszego boga Hellady, czyż można dostąpić większego zaszczytu?
– Nie wiem, ojcze.
– Od kiedy to w twojej małej główce zrodziły się wątpliwości? To bardzo niebezpiecznie. Nie waż się wątpić – skarciła ją matka.
– Chodźmy, już czas.

Służba czekała z osiołkami. Dojście do świątyni jak zawsze było utrudnione, gdyż na głównej alei prowadzącej do najświętszego miejsca w Delfach kłębiły się tłumy. Przedarcie się nawet do świętej bramy, przez którą po raz pierwszy miała przejść Cyranka, niedostępnej dla zwykłych śmiertelników, dlatego niezatłoczonej, zajęło im sporo czasu.
Pożegnali się, nie patrząc sobie w oczy.
Nie tego się spodziewałam po dzisiejszym popołudniu. Chciałam posłuchać jeszcze Filadelfa. Dowiedzieć się czegoś więcej o dajmonionie i o Sokratesie. Gdyby nie dzisiejszy poranek, cieszyłabym się jak dziecko! A teraz? Teraz to już nie wiem. Trudno. Zobaczę Chiarefonta i usłyszę jego pytanie do Pytii. Ciekawa jestem, co ona odpowie tym razem. Nie ma tego złego…

W tym momencie wydało jej się, że usłyszała znajomy pisk. Polującego sokoła. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.

Spóźniła się. Kiedy sługa świątynny po dokonaniu oczyszczających ablucji i poczęstowaniu liśćmi laurowymi wprowadził ją do sali widzeń, poczuła się tak, jakby wszyscy czekali już tylko na nią. Pytia właśnie wchodziła w trans. Nie była młoda. Siwe, skołtunione włosy opadały falami na jej twarz tak że zasłaniały oczy i usta. Wychudzone ciało ginęło pod fałdami pozłocistej tuniki. Wydawała z siebie wibrujący, przytłumiony pomruk, kiwając się na boki. Zaproszono pierwszą osobę. Najstarszy kapłan, który przewodniczył sesjom uroczystym tonem oznajmił:

– Przybyłeś przed najświętsze oblicze Apolla. Oddaj swojemu bogu należny szacunek – w tym momencie przybyły na widzenie pątnik wręczył świątynnemu słudze wypchany woreczek i padł na twarz.
– Możesz zadać swoje pytanie. Pamiętaj, by ważyć słowa. Tu wolno pytać tylko raz – kontynuował kapłan.
Przybyły nie miał więcej jak czterdzieści lat. Jego wygląd świadczył o tym, że żył w dobrobycie, jednak oczy wyrażały jakąś tęsknotę i smutek.
– Najpotężniejsza kapłanko, najświętsza oblubienico potężnego Apolla, racz ustami swymi udzielić mi boskiej odpowiedzi na takie oto pytanie:
Czy moja żona zostanie wyleczona?

W tym momencie Pytia wydała z siebie nieludzki ryk. Z jej ust popłynęła różowa piana. Zachwiała się tak, że gdyby jeden z kapłanów jej nie podtrzymał, spadłaby z trójnoga. Niskim głosem wypowiedziała kilka sylab i straciła przytomność. Jej głowa opadła na wychudłą pierś. Wydawało się, że nie oddycha.

Cyrianka cała się trzęsła. Wyglądała jakby i ona miała za chwilę zemdleć.

Co się ze mną dzieje? Słyszałam o krzykach kapłanki, o tym, że przemawia głosem Apolla. Dlaczego tak bardzo się boję? Boję się. Skąd ta przenikająca do kości nienawiść? Morze nienawiści. Powietrza. Powietrza. Nie mogę oddychać! Ależ to boli! Mamo, tato, gdzie jesteście? Zabierzcie mnie stąd! Nie mogę oddychać.

Ktoś Cyriankę podniósł, podał wodę, ale nie pozwolono jej odejść. Dzwoniło jej w uszach, pulsowało w skroni. Wprowadzono kolejnego petenta.
Rytuał powtórzył się. I znowu. Cyrianka tym razem trzymała się prosto, ale gdyby ktoś zajrzał jej w oczy, zobaczyłby pustkę. Wyglądała jak posąg wykuty na podobieństwo człowieka, lecz pozbawiony życia.

Na moment skupiła uwagę, gdy wprowadzono Chiarefonta. Ten złożył ofiarę i pokłonił się, oddając cześć Apollowi.
Padło pytanie:
– Gdzie Sokrates popełnił błąd? – Pytia tym razem długo milczała. Jakby musiała się namyślić. Podniosła głowę i odpowiedziała wyraźnie:
– Apollo! – I powtórzyła głośniej: Apollo! – i jeszcze głośniej: – Apollo! – Po czym zastygła w tak nienaturalnej pozycji, że gdyby była zwykłym człowiekiem, na pewno byłoby jej niewygodnie.

Chiarefont schylił głowę, następnie wykonał zamaszysty ukłon i odwrócił się w stronę wyjścia. Nie spojrzał na Cyriankę ani razu.

Odpowiedź była tak wyraźna, że asystujący Pytii kapłan nie musiał niczego tłumaczyć. Przy niektórych wcześniejszych widzeniach Pytia mówiła w różnych językach, czasami bełkocząc. Kapłan wtedy próbował interpretować jej słowa. Tym razem jednak milczał.

Wygląda na to, że dobrze znają sprawę Sokratesa – uświadomiła sobie Cyrianka. – Ciekawe, jaki jest ich stosunek do nauczania przez filozofa z Aten?

Zapadła już głęboka noc, kiedy odprawiono spory tłum pielgrzymów, którym nie udało się dostać przed oblicze Pytii. Jeśli bardzo zależało im na odpowiedziach, musieli tu wrócić za trzydzieści dni.

To nie jest moje miejsce. Nie chcę zostać wybranką Apolla! Nie chcę zostać Pytią! – Wewnętrzny głos nie dawał Cyriance spokoju. – To nie jest żaden zaszczyt. To nie zaszczyt. To, to jest przerażające. Co ja tu robię? Potrzebuję powietrza. Duszę się.

Jeden ze świątynnych sług podszedł ponownie do Cyrianki z kielichem wody. Wypiła. Oddając naczynie, chwyciła go za rękę.
– Proszę, chciałabym odetchnąć świeżym powietrzem. Wyprowadź mnie na chwilę na dziedziniec.

Łagodny powiew wiatru chłodził jej czoło. Podeszła do muru okalającego świątynię i oparła się plecami o ciepłe kamienie. Sługa popatrzył na nią przez chwilę, po czym odwrócił się i odszedł. Została sama ze swoimi myślami.

Co mam robić? Nie mogę tu zostać. Ale czy mnie wypuszczą? Czy pozwolą wrócić do domu? Przypuszczam, że nie. Jeśli Apollo wskaże na mnie będę musiała pozostać w świątyni do końca życia. Nie podobają mi się te sesje. Przerażają. Chiarefont się nie bał. Ciekawe, co pomyślał, gdy usłyszał słowa kapłanki? Czy jej odpowiedź oznaczała, że Sokratesa spotkała słuszna kara? Czy może to, co wydarzyło się w Atenach, było wolą bogów?
Muszę porozmawiać z Chiarefontem. Pożegnać Filadelfa! Dosyć myślenia Cyrianko, trzeba działać! A gdyby tak popłynąć z nimi w nieznane?

Odwróciła się w stronę muru. Dłońmi poszukała wystających kamieni i sprawnie pokonała pierwszą przeszkodę, która oddzielała ją od wolności. Wiedziała, że strażnicy świątynni nie od razu zauważą jej zniknięcie. Bała się jednak ryzykować wizytę w domu – ojciec zaraz odprowadziłby ją z powrotem do świątyni. Była też prawie pewna, że Chiarefont po rozmowie z Pytią zabrał Filadelfa i natychmiast opuścili Delfy.

Nie oglądając się za siebie, szybkim krokiem ruszyła drogą na południowy zachód. Te piętnaście kilometrów, które dzieliło Delfy od portu nad Zatoką Koryncką musiała pokonać w czasie krótszym niż trzy godziny. Kiedy tylko minęła ostatnie zabudowania, puściła się biegiem.

Filadelf wyniósł na podwórze cztery skromne tobołki. Wyszedł z cienia i popatrzył w stronę wierzchołków Parnasu. Nagich szczytów nie przykrywała żadna mgiełka.
– Ruszajmy, wybacz mi spóźnienie chłopcze. – Wuj wyrwał go z zamyślenia. – Żegnasz się z Delfami czy może z uroczą kandydatką na wyrocznię?
Chłopak rzucił mu intensywne spojrzenie. Nic nie odpowiedział, tylko chwycił naraz wszystkie tobołki i energicznie zarzucił je sobie na plecy.

– Filadelfie, odstaw na chwilę bagaże. Musisz mieć wolne ręce – wykrzyknął Chiarefont z niehamowaną radością. Było to tak nieoczekiwane, że chłopak natychmiast się odwrócił.

Przed nimi stała Cyrianka.

Niebo różowiło się pod palcami bogini poranka.
– Kocham Jutrzenkę – westchnęła w zachwycie Tea. Wspinała się jak każdego ranka na platformę widokową. Gdy dotarła na miejsce, usiadła i poczekała, aż słońce przedrze się przez góry. Naraz zerwała się na nogi. Zobaczyła go. Przelatywał nad południowym garbem, tym, który zatrzymywał wiatr od morza. Dystans między nimi się zmniejszał. Ptak zatoczył koło nad jej głową, jakby chciał się przywitać, następnie wzbił się w górę i wielkim łukiem okrążył budzące się miasto– pępek Hellady – jakby chciał zaznaczyć, że to jego dominium.

Maria Peszt

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *