Smoki i lesbijski ratują świat, czyli „Zakon Drzewa Pomarańczy” Samanthy Shannon

Tysiąc lat temu z ognistego jądra Ziemi wyłonił się olbrzymi, czerwony wyrm – Bezimienny. Siał postrach na Południu i Zachodzie, pod jego władzą mnożyły się krwiożercze smoki i szerzyła się smocza plaga, nieuleczalna i zaraźliwa choroba, przez którą krew gotowała się w żyłach. Bezimienny osiadł w Dominium Lasyi, południowym królestwie, domagając się trybutów. Co dzień losowano wśród mieszkańców nieszczęśnika, którego rzucano smokowi na pożarcie. W końcu wybór padł na Cleolind, księżniczkę Lasyi. Została uratowana przez zakochanego w niej rycerza, Galiana Berthneta, który ranił Bezimiennego i zapieczętował go w Czeluści, bezdennej otchłani morza oddzielającego Wschód od Zachodu. Galian udał się z Cleolind na zachód do Inys, gdzie obwołano go królem i Świętym. Poskromienie smoka stało się mitem założycielskim religii Sześciu Cnót Rycerskich. Cleolind wydała na świat córkę – Sabran I, królową Inys, bliźniaczo podobną do własnej matki. Mówi się, że Bezimienny nie może powrócić, dopóki żyją potomkowie Świętego – królowe Inys. Każda z nich rodzi jedną córkę, spadkobierczynię. Od ich życia zależy przetrwanie świata, gdyż magiczny miecz, którym Galian zranił smoka, przepadł wkrótce po jego śmierci.

Pięćset lat później doszło do wojny nazwanej Żałobą Wieków, kiedy potężne, wielkie zachodnice, generałowie Smoczej Armii, ruszyły na podbój świata, a plaga siała spustoszenie nieporównywalne z żadną inną zarazą. Wschód, aby bronić się przed plagą, odciął się od reszty świata, wprowadzając morski zakaz – żaden przybysz z zewnątrz nie miał prawa postawić stopy na wschodnich wyspach. Wykroczenia karano śmiercią. Glorian III, zwana Sercową Tarczą, przeprowadziła Inys przez żałobę wieków i zmusiła wielkie zachodnice do ucieczki.

Obecnie na tronie zasiada młoda Sabran IX. Inys stanowi serce Imperium Cnót, królestw zjednoczonych wspólną wiarą w Świętego i moc krwi jego potomkiń. Ale wyrmy przebudziły się z trwającego setki lat snu i coraz śmielej wyruszają na łowy. Yscalin, potężne królestwo na zachodzie Imperium, zdradziło religię Cnót i oddało się we władanie smokom. Ścierwokról Sigoso rzuca wyzwanie Inys. Powraca smocza plaga. Zamachowcy nastają na życie królowej. Czy nastał czas ponownej Żałoby Wieków? A może Bezimienny wreszcie się budzi? Czy Sabran będzie ostatnią spadkobierczynią rodu Berthnet?

W tym samym czasie na dworze Inys przebywa Ead Duryan, mieszkanka Południa, dama dworu królowej i protegowana ambasadora. Chociaż sumiennie pełni swoje obowiązki, nie cieszy się sympatią dworu. Mieszkańcy Inys podchodzą podejrzliwie do heretyków, a Ead dopiero niedawno przeszła na religię Cnót. Co więcej, chce zbliżyć się do królowej i wykazuje się umiejętnościami, jakich nie mogła zdobyć w toku zwykłej dworskiej edukacji. Kim jest Ead i czego tak naprawdę chce od Sabran?

Po drugiej stronie świata Tané, młoda sierota pochodząca z ubogiej wioski, szykuje się do egzaminu na Smoczego Jeźdźca. Jeśli jej się uda i zostanie wybrana, spełni swoje największe marzenie o dosiadaniu wielkiego morskiego smoka –naturalnego wroga ognioziejów z Zachodu. Wtargnięcie na wyspę obcego mężczyzny z Inys może jednak pokrzyżować jej plany. Tané musi podjąć niełatwą decyzję.

W handlowej faktorii, jedynym miejscu kontaktu między Wschodem i Zachodem, przebywa alchemik Niclays Roos, zhańbiony i wygnany przez Sabran. Marzy jedynie o powrocie do domu, a jego skrytą ambicją jest stworzenie Eliksiru Życia, magicznego środka dającego nieśmiertelność. Uważa, że kluczowym składnikiem jest smocza krew, ale tej nie zdobędzie na Wschodzie, gdzie smoki czci się jak bogów.

Co łączy te wszystkie postaci? Jak są splecione ich losy? Kiedy przetną się ich ścieżki? Samantha Shannon prezentuje to w monumentalnej powieści z nurtu high fantasy, Zakonie Drzewa Pomarańczy.

Pomimo wieloletniej popularności serialowej Gry o tron, high fantasy nie przeżywa renesansu. Rynek literacki zdominowany jest obecnie przez young adult i urban fantasy. Chociaż jestem wielką fanką young adult i doceniam to, jak zmienia krajobraz współczesnej fantastyki, wprowadzając motywy, wątki i postaci, dla których dotąd rzadko znajdowało się miejsce w literaturze, nie tylko fantastycznej, czasem dobrze jest przeczytać książkę „dla dorosłych”.

High fantasy to wymagająca forma. Stanowi wyzwanie tak samo dla autorki, jak dla czytelniczki. Konieczność wykreowania w pełni funkcjonującego świata na skraju zagłady – stawka zawsze musi być wysoka –z własną historią, kulturą i religią sprawia, że często jesteśmy zagubieni na początku powieści i z rzadka sięgamy po tego typu lekturę. Bardzo często high fantasy ratuje się odwołaniami do quasi-średniowiecznego świata przedstawionego (przypadek Gry o tron) albo jakiejś znanej mitologii czy folkloru (seria Pamięć, smutek, cierń Tada Williamsa) po to, aby ułatwić nam orientację w tym nowym świecie. Samantha Shannon nie poszła na skróty i chociaż czerpie inspiracje z różnych kultur i okresów historycznych, ostatecznie tworzy niezwykle oryginalny i imponujący miszmasz, gdzie czytelniczka nie ma zbyt wielu punktów zaczepienia. Dlatego pierwsze dwieście stron Zakonu Drzewa Pomarańczy to istny nawał nazwisk, nazw i odniesień historycznych, które są dla nas niezrozumiałe, bo dopiero z czasem zyskujemy kontekst niezbędny do ich zrozumienia. Kiedy jednak zaczynamy orientować się w świecie przedstawionym, jego problemach, intrygach i wyzwaniach, jakie rzuca bohaterom – powieść wciąga czytelniczkę niczym bagno. Z trudem można się od niej oderwać i mimo ponad tysiąca stron objętości kończy się za szybko. Intryga goni intrygę, problemy piętrzą się nieustannie i nawet kiedy pojawia się rozwiązanie, do samego końca nie wiadomo, czy bohaterowie podołają swoim zadaniom. Nie byłam tak zauroczona światem przedstawionym od czasu Śródziemia i nie kibicowałam postaciom tak bardzo od lektury właśnie Pamięci, smutku, ciernia Williamsa. Jestem pewna, że Zakon Drzewa Pomarańczy zajmie zaszczytne miejsce we współczesnej fantastyce jako nowy model kreowania powieści z nurtu high fantasy. I kto wie, może popularność tego tytułu sprawi, że autorzy przestaną bać się samego gatunku?

Skończyłam czytać Zakon Drzewa Pomarańczy  ponad tydzień temu i część mojej duszy wciąż żyje w królewiectwie Inys. Być może nigdy stamtąd nie odejdę, tak jak nie opuściłam Śródziemia. Czytanie zawsze było dla mnie sposobem na stanie się mieszkanką świata, w jakim chciałabym żyć. A Inys jest wspaniałym miejscem do życia. Miejscem, gdzie właśnie zachodzi zmiana, gdzie wszystko staje się możliwe.

Inną cechą znamienną dla high fantasy jest zasadniczo nietypowa motywacja – celem zwykle jest uratowanie świata, a nie panowanie nad nim. Serialowa Gra o tron wypaczyła ten aspekt książkowego pierwowzoru (podobnie jak wiele innych), kładąc większy nacisk na przepychanki na dworze niż na zagrożenie, jakie wisi nad wszystkimi krainami. Shannon nie popełnia tego błędu. Zdobycie lub utrzymanie władzy jest niezbędne, ale nie jako cel sam w sobie, lecz jako środek do właściwego celu – przeciwstawnia się Bezimiennemu. Należy zjednoczyć podzielony świat, odłożyć na bok różnice i skupić się na tym, co łączy nas wszystkich: zdolności do kochania, współpracy, do stawania się lepszymi. To jeden z powodów, dla których lubię high fantasy. Powieści z tego nurtu opisują brutalny świat pełen niegodziwości, chciwości i małostkowości, ale ich ostatecznym przesłaniem jest nadzieja. Nadzieja na to, że nie wszyscy ulegamy niskim instynktom, takim jak pogarda i nienawiść, oraz na to, że potrafimy uczyć się na własnych błędach i stawać się lepszymi. Nie zawsze zaślepia nas władza. Czasami potrafimy zdobyć się na walkę o coś więcej. I dzięki temu świat może nie tylko przetrwać, ale też stać się lepszym miejscem.

Potrzebujemy starej, dobrej high fantasy tak samo jak young adult. To drugie trafnie identyfikuje problemy współczesnego świata, to pierwsze budzi w nas nadzieję, że możemy im podołać. Jeśli Sabran może stanąć oko w oko z Bezimiennym, czemu sami nie możemy pokonywać smoków na naszej drodze?

Wielką zaletą powieści Shannon są postaci, każda z nich unikatowa i ważna dla fabuły. Ich historie budują i odzwierciedlają losy świata. Ead intryguje od samego początku, Sabran zyskuje przy bliższym poznaniu, Tané budzi podziw swoją determinacją, a Roos wzbudza niechęć i litość, które ostatecznie zmieniają się we współczucie. Co ważne, obserwujemy poczynania bohaterów w momencie ich zmagań, kiedy zmuszeni zostają do podjęcia szeregu trudnych decyzji, odrzucenia dawnych przekonań, kiedy dowiadują się, kim właściwie są i chcą być. Cierpimy razem z nimi. Nawet jeśli ich decyzje nie zawsze są słuszne, a czyny szlachetne, jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Postaci zmieniają się i dojrzewają na naszych oczach. W takiej sytuacji trudno się nie przywiązać do bohaterek. Ciekawy jest także wątek Roosa, ze względu na fabularne podobieństwa do wątku jednej z głównych postaci serialu Piraci. Nie można jednak przeanalizować go należycie, nie zdradzając zbyt wiele. Chociaż pewne wątki mają oczywiste rozwiązania (kto zdradził królową, kto zabił rodzimatkę Ead, kto zostanie nową Przeoryszą), wciąż interesujące jest patrzenie, jak się rozgrywają. Nawet wiedząc, do czego zmierza fabuła, pragnęłam być świadkiem tych wydarzeń.

Gdyby zastanowić się, o czym właściwie jest Zakon Drzewa Pomarańczy, powiedziałabym, że to feministyczna rewizja mitu o Andromedzie, potraktowanego jako założycielskie podanie religii państwowej. Wszyscy bohaterowie zaangażowani zostają w odkrywanie prawdy o tym, kto i jak pokonał Bezimiennego tysiąc lat temu. A droga do prawdy nigdy nie jest prosta i przynosi wstrząsające rewelacje, szczególnie na własny temat. Wyzbycie się złudzeń i wpajanych od dziecka przekonań nie jest przyjemnym procesem i nic dziwnego, że większość woli go uniknąć. Bohaterowie powieści Shannon nie mają jednak wyjścia. Od poznania prawdy na temat Cleolind i Galiana zależy nie tylko ich życie, ale i przetrwanie całego świata.

Feministyczne nastawienie pobrzmiewa w całej powieści. W świecie przedstawionym panuje równość płciowa. Kobiety mogą pełnić ważne funkcje państwowe, być rycerkami i najbardziej nieustraszonymi zabójczyniami smoków. Ramię w ramię z takim podejściem idzie normalizacja homoseksualności. W świecie Zakonu Drzewa Pomarańczy nie istnieje homofobia. Na drodze do zwarcia małżeństwa jednopłciowego stoją różnice stanu czy kwestie polityczne, ale nie obowiązująca heteronormatywność. Także związek pomiędzy kobietami jest tym, co ratuje świat przed zagładą i umożliwia zjednoczenie zwaśnionych stron. Każdy retelling staje się lepszy, jeśli jest queerowy, a tego rodzaju naturalizacja jest ważnym etycznym działaniem na rzecz równości społecznej. Shannon zaprezentowała bardzo naturalny rozwój uczucia pomiędzy kobietami w trudnej sytuacji, Zakon Drzewa Pomarańczy nie jest więc jedynie wymachiwaniem sztandarem, ale wspaniałym przykładem świetnie napisanej powieści, gdzie wartości estetyczne podbudowują moralne przesłanie.

Chociaż objętość powieści może przerażać, zdecydowanie zachęcam, aby wybrać się z Tané, Roosem i Ead na przygodę życia. Świat Zakonu Drzewa Pomarańczy jest piękny i przerażający, wzruszający i brutalny. Jego mieszkańcy budzą podziw, poruszając się w plątaninie dworskich intryg, trudnych decyzji, osobistych wyzwań i tępej, brutalnej siły, która krzyżuje im szyki. Śledzenie ich losów to zajmujące zajęcie, które porywa czytelniczkę i przenosi ją w sam środek Imperium Cnót i w dziwny świat Wschodu, gdzie smoki sprawują pieczę nad ludźmi. Nieprędko natkniemy się na kolejną powieść napisaną z takim rozmachem, wyczuciem i wyobraźnią. Niezwykle szanuję też Samanthę Shannon za decyzję zamknięcia całej przygody w jednym tomie, chociaż jest tu potencjał na całą serię. Seryjność stała się dominującą cechą fantastyki i dobrze czasem po prostu przeczytać powieść, nie czekając na jej kontynuację. Polskie wydanie rozbiło Zakon Drzewa Pomarańczy na dwie części, znacząco zaburzając proporcje fabuły, ale wina leży tu po stronie wydawcy, a nie samej powieści. Ta zasadniczo nie ma wad.

Autorka: Samantha Shannon

Tytuł: Zakon Drzewa Pomarańczy

Tłumaczenie: Maciej Pawlak

Wydawnictwo: SQN

Rok wydania: 2019

Liczba stron: 1140

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *