RZECZYWISTOŚĆ TWÓRCY

RTZastanawiam się ostatnio nad pewnym osobliwym zjawiskiem, wywołującym masę różnych emocji – zwłaszcza kiedy dotyka mnie bezpośrednio.

Utożsamianie rzeczywistości autora z rzeczywistością w jego twórczości.

Dlaczego?

Pierwszy raz zetknęłam się z tym tuż po premierze własnej książki. Sympatyczna pani z radia, która przeprowadzała ze mną wywiad, oprócz zwykłych pytań wielokrotnie zadała to: skąd w tak młodej osobie tyle okrucieństwa? Zaznaczyć trzeba, że pani przeczytała tylko połowę, może nie zdążyła albo nie dała rady – nie wiem. Co również mnie dziwi, patrząc na wszystkie opinie, jakie książka zbiera, oraz na to, że nie powinno się wygłaszać o czymś zdania bez poznania całości treści.

Drugi raz przytrafił mi się całkiem niedawno i to on przyczynił się do napisania tego tekstu. Przekonałam się na własnej skórze, że autor po prostu nie ma jak się bronić, chociaż może „bronić” to niewłaściwe słowo. Dobra literatura przecież powinna to robić sama, a czy autor także musi? Wychodzi na to, że tak.

Sytuacja tym razem była mi bliższa i nie dotyczyła napisanej przeze mnie książki, a opowiadania, które wygrało w konkursie „Nieprzyzwoita zabawa z piórem”. Zostałam wręcz oskarżona o to, że sceny erotyczne (bo dla mnie to są sceny erotyczne, a nie żadne inne) biorę z własnej rzeczywistości. Uściślając – uprawiam taki seks, o jakim piszę.

Doprawdy?

To przeważyło szalę. Jak autor ma wytłumaczyć, że słowo pisane nie jest równe czynowi? Czy rzeczywiście musimy to tłumaczyć? Sytuacje takie (i nie tylko takie, ale o innych nie warto wspominać) uświadomiły mi, że na ogół oczytane, rozumne społeczeństwo nie potrafi pojąć prostej rzeczy: literatura to fikcja – i nie zawsze opiera się na przeżyciach.

Jestem autorem tekstów fantasy. Czyli… w rzeczywistości niewolę młode niewiasty, torturuję je, uprawiam magię i przeżywam… co? Wielkie, zakazane miłości? Między innymi. Ach, i mam niezrównoważonych przyjaciół. Chociaż, kto by nie chciał takich miłości, prawda? Czy Martin zabija wszystkich swoich sąsiadów? A czy pani pisząca, powiedzmy, dziesięć romansów rocznie, od harlequinów po inne, przeżywa te dziesięć wielkich miłości w tym czasie? Czy autorka thrillerów psychologicznych po pracy w piwnicy kroi porwanych z ulicy ludzi – skoro o tym pisze?

Moja, i wiem, że nie tylko moja rzeczywistość, dalece odbiega od tego, co piszę. O okrucieństwo można oskarżać Hitlera, a nie kogoś, kto tworzy literaturę. O uprawianie wyuzdanego, zakazanego seksu oskarża się pedofilów, a nie kogoś, kto prowadzi normalne życie, nie tylko w tym aspekcie. A nawet jeśli lubiłabym „udziwnienia”, to czy ktokolwiek ma prawo się wtrącać? Nie, nie ma, ale często tak jest. Zatem bronić się czy nie? Obie sytuacje musiałam wytłumaczyć – pierwsza toczyła się na żywo na antenie, druga zaś dotyczyła mojego życia prywatnego, więc gdybym tego nie wyjaśniła, relacje mogłyby się jedynie pogorszyć. Natomiast jeśli chodzi o czytelników, z którymi stykam się wyłącznie wirtualnie bądź na jednorazowych spotkaniach podczas targów książki, to już się nie tłumaczę. Po co? Szkoda na to nerwów i czasu, zwłaszcza że człowiek i tak znajdzie powód i sposób, żeby przypiąć komuś tak zwaną łatkę. Aż chciałoby się powiedzieć: czytelniku, czytasz moją literaturę, niech ona będzie tylko literaturą. Poza tym faktem informacje o mnie, o innych autorach i osobach publicznych są dostępne w sieci. Nie da się ukryć faktów z życia prywatnego i tu także nie ma po co tego robić. Ludzie zawsze będą myśleć i mówić, co uważają za słuszne. Najlepszym na to remedium jest niestety ignorowanie. To przykre, że tak się dzieje, ale gdyby zwracać większą uwagę na takie sytuacje i takich ludzi, literatura współczesna, zwłaszcza tych młodych, zapatrzonych w siebie autorów (chociaż nikogo nie krytykuję), spadłaby o poziom poniżej obecnego, a sama nie wiem, czy to jeszcze możliwe.

1111IMG_0006-001Skąd zatem czerpię pomysły? Owszem, zachowania swoje bądź innych często biorę z sytuacji, z jakimi mam do czynienia w życiu. To pomaga mi kreować bohaterów bardziej ludzkich. Przyglądam się, notuję, a później wyobrażam sobie daną książkową scenę i rozmyślam, jak bohater zachowałby się w danej sytuacji. Reszta to moja wyobraźnia, wyłącznie. Aby napisać o magach, nie muszę ich spotkać na ulicy. Chociaż tym bym akurat nie pogardziła. To samo dotyczy erotyki. Aby opisać romantyczną/brutalną scenę seksu, nie muszę jej doświadczyć. Obracam się w świecie literatury, a co za tym idzie, czytam różne pozycje, erotyczne także. I to inne teksty dają mi podstawę do napisania czegoś, czego sama nie doświadczyłam.

Wciąż zastanawia mnie, dlaczego osoba wykształcona, inteligentna i dorosła mogła dojść do takich wniosków? Znając mnie, goszcząc. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie poznać drugiego człowieka do końca, bo tak naprawdę sami siebie nie znamy. Nasze zachowania natomiast kształtowane są między innymi poprzez konkretne sytuacje, nie tylko wychowanie. Jednakże jak jeden tekst mógł tak bardzo wpłynąć na postrzeganie drugiego człowieka? Nie znam na to odpowiedzi.

Pewne jest jedno. Autorzy to przeważnie normalni ludzie, prowadzący zwykłe życie, pracujący, mający dzieci, psy, rośliny doniczkowe i inne takie. Zajmujemy się pisaniem, bo to nas fascynuje, to nasza pasja, oderwanie od tej zwykłej, nudnej rzeczywistości. Owszem, niektórzy z nas popadają w alkoholizm, źle się prowadzą, a nawet zarabiają na książkach, ale to są przypadki w XXI wieku coraz rzadsze. Możliwe, że głównie dlatego, iż na pisaniu w naszym kraju zarobić się praktycznie nie da, a wręcz pochłania ono wszelkie oszczędności, między innymi na promocję, jednak to zawsze coś, prawda?

Przypuszczalnie spotkam się z podobnymi oskarżeniami jeszcze nie raz, nie dwa. Moja literatura być może kiedyś rozszerzy się o tę stricte erotyczną, dając innym możliwość postawienia mnie w jeszcze gorszym świetle. Ale to nie ma znaczenia. W mojej rodzinie jest na to stwierdzenie: mówi się trudno, żyje się dalej. Piszę i będę pisać to, na co akurat przyjdzie mi ochota, będę to robić najlepiej, jak potrafię, i nie będę oglądać się na innych. Tak mi dopomóż Bóg.

Bez względu na to, jak bardzo jest mi bliska i jak mocno jestem z nią związana, realnie bądź nie, literatura jest i zawsze będzie tylko literaturą.

 A.M. Chaudière

About the author
A.M. Chaudière
Ruda z wyboru, buntownik też z wyboru. Utopiona w fantasy, zakochana w słowach oraz… Pasjonatka prawdziwego piękna. Fanatyczka pachnącego kwiecia i dobrej herbaty, tej czarnej. Autorka poczytnej powieści, która jeszcze wtrąci swoje trzy grosze do świata w kolejnych dwóch częściach, jak tylko raczą przybyć wezwane (mówią, że cierpliwość to cnota). Kocha życie tak bardzo, jak nienawidzi. Ceni święty spokój i poprawnych politycznie ludzi, szaleństwem nie gardzi. Słowem – architekt. Robienia, nic nierobienia, życia. A przede wszystkim niemożliwych zwycięstw.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *