O pięknie – opowiadanie z antologii „Nowe Marzy” MFO

NOWE_MARZY_antologia_okladka– Zygmunt!

– Nie słyszy cię, włącz sobie bluetooth.
– Zyg-munt!
–Przecież mówię, że cię nie słyszy.
Jechałyśmy z Kryśką pięćset siedem przez Aleje Jerozolimskie i masowało nam plecy. To znaczy mnie masowało, bo Kryśka stała przy oknie z nosem przyklejonym do szyby i wrzeszczała do gościa, który jechał w autobusie obok.
– Zygmunt, jak jasna cholera…

Kryśka przykleiła się już całkiem do szyby i chyba próbowała Zygmuntowi wysłać tego bluetootha, ale najwidoczniej miał zablokowane odbieranie wiadomości. W końcu zrezygnowana opadła na fotel, zrzuciła buty i włożyła nogi do akwarium z rybkami, które robią pedicure.
– Zaraz wysiadamy – powiedziałam, wdychając najnowszy zapach Guerlaine’a, rozpylany przez dyfuzory w autobusie.
– W pięćset dziewięć pachnie Diorem – skrzywiła się Kryśka i krytycznie przyjrzała się rybkom obgryzającym jej skórki przy paznokciach. – Zygmunt zrobił mi dziecko.
– Jakie dziecko? – spytałam, niechętnie wstając z masującego fotela.
– Normalne. Takie naturalne, w sensie. Realne.
– Ale jak, przez seks normalnie?
Kryśka kiwnęła głową. Wyjęła stopy z akwarium, włożyła sandałki, autobus z wdziękiem przyhamował koło wysepki przystankowej. Ruszyłyśmy do drzwi. Z głośników popłynęło „dziękujemy państwu za wspólną podróż” w trzech językach naraz. Docelowo miałam ustawiony polski, ale wysunęła mi się słuchawka i przez chwilę nieprzyjemnie zabrzęczało mi w uchu coś w tym rodzaju:
„dziękujemy państwu za wspólną podróż”
„thank you for travelling with us”
“ спасибо за путешествовал с нами”.

– I co się z tym dzieckiem stało? – spytałam, wysiadając i pakując się od razu do segwaya. – Gdzie jest?
– No u mnie, w domu – odparła Kryśka. – Zajmuje się nim wirtualna niańka, Żaneta. Mówię ci, jest świetna. Umie nawet prasować…
– Nie żartuj. – Poprawiłam okulary i ruszyłyśmy pod Pałac. Ustawiłam sobie, żeby wyglądał jak wieża Eiffla, ale obraz chyba nie był do końca dopracowany, bo czubek spłaszczał się, kiedy podnosiłam głowę. Przełączyłam więc, żeby prezentował się jak opakowany w folię. Było nieźle.
– Naprawdę. Tylko że właśnie Zygmunt zniknął, więc nie miałam okazji mu o tym powiedzieć. Zresztą byłam zaaferowana przeprowadzką.

Teraz mi się przypomniało i wydało mi się, że to jest on, w tamtym autobusie. Ale musiał sobie wszystko poblokować, bo mnie odrzucało, jak mu coś próbowałam wysłać… Dalej nic nie wie, biedaczek.
Grzebałam w torebce, a potem majstrowałam przy okularach, słuchając Kryśki jednym uchem. Przestawiłam sobie filtr na instagramowy „RISE”. Świat od razu pojaśniał. Kryśka paplała.
– Patrz, widziałaś? tu gra ten aktor! Ten łysy. Boże, on jest taki śliczny! Nie mogłam się doczekać, aż go zobaczę na żywo. Włączyłaś sobie Adblocka?

– Włączyłam. I co teraz zrobisz?
Kryśka wzruszyła ramionami. Zatrzymałyśmy segwaye i wjechałyśmy po ruchomych schodach do teatru. Zeskanowali nas, po czym usiadłyśmy w fotelach. Ja zamówiłam wódkę z ogórkiem, a Kryśka piwo. Pociągnęła łyk, poprawiła sobie okulary i słuchawkę, wyciągnęła przed siebie długie nogi. Wydęła śliczne usteczka i powiedziała smętnie:
– Chyba będę musiała go znaleźć.
*
Przez kolejne kilka dni nie mogłam śledzić rozwoju wypadków, bo kursowałam między Warszawą a Krakowem, czasem po dwa razy dziennie, załatwiając przy okazji mnóstwo spotkań w pociągu. Dopiero przy szóstym kursie nie miałam co robić i przez pierwsze pół godziny drzemałam, a przez drugie usiłowałam wyciągnąć z Kryśki, jak sprawy stoją.
Wiesz, Moniu, ja chyba jednak nie będę go szukać – usłyszałam w słuchawce, a po chwili zobaczyłam Kryśkę na ekranie. Siedziała przed lustrem i czesała się. Za jej plecami dostrzegłam bioniczne ciało Żanety, która trzymała w objęciach dziecięcy becik i śpiewała mu „Lulajże Jezuniu”.
Dlaczego? – zdziwiłam się, bo jednak jestem staroświecka: dziecko powinno mieć ojca, a ojciec świadomość, że ma dziecko.
– A po co? – Krysia się obruszyła. – Jako samotnej matce przysługuje mi duży zasiłek, kupiłam z niego Żanetę, przy porodzie miałam pierwszeństwo do tej kliniki, wiesz, tej nowej, no a Zygmunt, cóż… To była taka jednorazowa przygoda. Zresztą, zablokował mnie, to chyba mu się jednak nie podobało.

Przez chwilę przyglądałam się jej bez słowa. Kryśka piknęła pilotem, na co Żaneta przełączyła się na recytowanie „Odysei” w oryginale.
– Już mi głowa od tego pęka – pożaliła się Kryśka. – Czy ty wiesz, jak takie prawdziwe dziecko absorbuje?
– Krysiu, ale może on chciałby wiedzieć? Masz do niego numer? Może ja z nim porozmawiam?
Kryśka machnęła ręką i przy okazji znów włączyła Żanecie „Lulajże Jezuniu”. Becik zakwilił. Krysia się rozpłakała.

– Nie nadaję się na matkę – chlipnęła. Ale numer przesłała.
– No dobrze, a co on w ogóle robi?
– Zygmunt? Jest kamieniarzem.
– Kamie co? – wydukałam.
– Kamieniarzem. Groby robi.

Nie wiedziałam, że w ogóle robi się jeszcze kamienne nagrobki. W ogóle nie wiem, kiedy byłam na prawdziwym pogrzebie… Nie będzie łatwo, pomyślałam.
– A… a to córeczka? – spytałam bezmyślnie, kierując kursor na becik.
– Chłopczyk – odparła Krysia, wytarła nos, wstała i przejęła dziecko z robotycznych rąk Żanety. – Ma na imię Józef Ksawery. Wołam na niego Ziutek. A kuci kuci – zaświergotała w stronę becika. Wysunęła się z niego maleńka rączka. A potem nóżka.
O Matko Boska, pomyślałam.
– Szanowna pani, za chwilunię zatrzymamy się na dworcu w Warszawie – oznajmił mi w słuchawce głos stewarda. – Prosimy o upewnienie się, że zabrała pani ze sobą cały swój bagażyk podręczny. Życzymy miłego dnia i zachęcamy do korzystania z naszych usług. Czy życzy sobie pani taksóweczkę do domeczku?
– Życzę – wybełkotałam w lewy mikrofon. – Krysiu – chuchnęłam w prawy – muszę kończyć.
– To pa! – radośnie powiedziała Kryśka i zanim się wyłączyła, pocałowała małego Ziutka w piętę.
*
Jechałam taksówką do domu i zastanawiałam się. Nie byłam z Kryśką szczególnie blisko, raczej spotykałyśmy się tylko na plotki albo od czasu do czasu umawiałyśmy do teatru. Nie widziałam, że była w ciąży. Pewnie zaprogramowała sobie, żeby okulary ją odchudzały. O porodzie też się nie zająknęła, ale dzisiaj wszystko odbywało się tak błyskawicznie i bezboleśnie, że dziecko urodzić można było w przerwie na lunch.
Skąd jednak Krycha wzięła kamieniarza? Robiła, tak samo jak ja i w ogóle wszyscy wokół nas, w tak zwanej kulturze, mediach i trzecim sektorze. Nie zapytałam, gdzie się poznali. Na pogrzebie…?
Pacnęłam się w czoło, na jakim pogrzebie?! Przez sieć się poznali, poleciała na jego mięśnie i bary, on poleciał na jej nogi i załatwione. Ale że w ogóle jej to nie obchodziło?
Wjechaliśmy na górną jezdnię Trasy Łazienkowskiej. Taksówkarz nucił sobie coś pod nosem i podkręcał wąsiki. Długo myślałam, co napisać Zygmuntowi. W końcu skleciłam kilka zdań i wysłałam zwyczajnego SMS-a. Odpisał po minucie.
BARKA NAD WISLA, SOBOTA 20. CZERWONY GOZDZIK. ZYGMUNT
*
Było ślicznie, no tak cudnie, że aż zdjęłam okulary. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, chodniki były równe, a piwo zimne. Cud nad Wisłą, niebo w gębie, lepiej być nie mogło. Stateczki, motorówki, leżaki, plażing, smażing i masażing. Miód i orzeszki, a w tym ja, z kufelkiem w jednym ręku i telefonem w drugim.
Była sobota, barka nad Wisłą. Szukałam wzrokiem czerwonego goździka.
Denerwowałam się przed tym spotkaniem, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wtedy, w autobusie, w ogóle nie zwróciłam uwagi na to, jak wyglądał facet, do którego usiłowała dobić się Kryśka. Przypakowany osiłek czy zarośnięty troglodyta? Bo wątłego efeba po kamieniarzu jednak się nie spodziewałam.
Wiatr poderwał mi sukienkę i odsłonił majtki. Zaklęłam, upuściłam telefon, w ostatniej chwili ratując szklankę przed rozbiciem o beton, i wtedy jak spod ziemi wyrósł przede mną ON.
Czerwony goździk miał w zębach. Złotych zębach (no, przynajmniej kilku z przodu). Miał na sobie biały podkoszulek, spodnie na szelkach i kaszkiet. Wyglądał jak z szyldu jakiejś starej knajpy na Pradze. O rany boskie.
– To ty! – krzyknął oskarżycielskim tonem, wyjmując goździk z zębów. Natychmiast włożył w nie papierosa.
–To ja – odparłam nieco zbita z tropu.
–Zygmunt jestem – wyciągnął do mnie rękę i zmrużył oczy.
– Monika.

Nie wiedziałam, co powiedzieć ani jak zacząć. Nagle uświadomiłam sobie, jaką idiotkę z siebie robię i co mi w ogóle przyszło do głowy, żeby się w Kryśki życie osobiste mieszać. Nie moje zoo, nie moje małpy, no jasna cholera, przecież.
Zygmunt też chyba nie wiedział, co ze mną zrobić, bo nie wyjmując papierosa z ust, zaproponował lufę. Kiwnęłam głową. Poszedł do baru i przyniósł od razu cztery.

Wypiliśmy za wolną Polskę, brodę Geremka i najnowsze odkrycie naukowców: majtki, które nie przepuszczają na zewnątrz śmierdzących bąków. A potem jeszcze za przyrost naturalny, co w końcu wywołało wilka z lasu.
– Masz dziecko – poinformowałam go i beknęłam.
– Eee – odparł na to Zygmunt i chwycił mnie za rękę. – Chodźmy tańczyć!
Nie bardzo zastanawiając się nad tym, co robię, poleciałam za nim. Tańczyliśmy wszędzie. Na stole, na plaży, na barce, na kajaku i na paddle boardzie. Zygmunt wlewał we mnie kolejne kieliszki żołądkowej gorzkiej, a na koniec zaczął mnie całować.
– Masz dziecko. Z Kryśką. Mała, blondynka, nogi takie długie…
Przy kolejnym pocałunku przestałam próbować. Całował fenomenalnie. Przestałam dziwić się Kryśce, przestałam się jej dziwić do tego stopnia, że kiedy Zygmunt wskazał na wodną taksówkę, bez wahania ujęłam jego rękę i chybocząc się, weszłam na pokład. Taka ciepła noc, taka piękna noc, żadnych komarów, biała sukienka, goździk w zębach…
*
Obudziłam się z bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Nie chodziło o kaca, bo na to dawno temu wynaleziono sposób i teraz można było pić na umór zupełnie bezkarnie. Nie, chodziło o coś innego.
Pomacałam ręką obok siebie. O losie, pomyślałam. Nie byłam sama, nie było pustego miejsca obok mnie. Leżał tam ten wieloryb, ten Hulk, doktor Jekyll i mister Hyde. O matko przenajświętsza, cóż on mi zrobił tej nocy…?!
– Dziecko – powiedziała komórka leżąca na stoliku obok. – Ciąża, wynik pozytywny.
– Anuluj! – krzyknęłam w panice. – Anuluj natychmiast!
Zygmunt chrapnął i przekręcił się na drugi bok. No, pięknie, pomyślałam.
– Brak uprawnień dostępu – zapikała komórka.
– A niech cię szlag – rzuciłam przez zęby.
Komórka zadzwoniła i przez przypadek odebrałam. Włączył się od razu ekran telewizora i kamera, bo tak sobie ustawiłam, kurka wodna. Ja goła w łóżku, obok chrapie kamieniarz, a na ekranie Kryśka.
– O – powiedziała Kryśka i zamrugała.
–No, o – westchnęłam.
– O.
–Krysiu, może zadzwonię później? – spytałam płaczliwie. – Wszystko ci wytłumaczę.
– Nie. – Kryśka najwidoczniej miała ochotę porozumiewać się ze mną tylko monosylabami.
– Nie?

– Nie. Ja wszystko wiem – zacisnęła wargi i wzięła na ręce małego Ziutka. – Ja rozumiem. Możesz go sobie wziąć. Domyśliłam się, że właśnie tak będzie.
– Tylko widzisz, mi właśnie apka powiedziała, że ja też.
–Że co ty też?
– No…
– W ciąży jesteś?
Zygmunt chrapnął i przekręcił się na drugi bok. Wstałam, owinęłam się szlafrokiem i wzięłam słuchawkę normalnie, do ręki. Wyłączyłam ekran i wyszłam do drugiego pokoju.
– Niby że właśnie tak.
Eee, wiesz, jakie są te apy, kłamią ciągle. Zwykle kłamią. Tak od razu to nic nie wiadomo, musisz poczekać.
– A jeśli? – spytałam z desperacją.
– A, to się nic nie martw – radośnie oznajmiła Krysia. – Pożyczę ci Żanetę.
– Ale co będzie z wami?
– O mnie się nie martw. Nawet chyba dobrze, że tak wyszło….
Uspokoiłam się. Dziesięć wdechów i wydechów, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, no dobra, wystarczy.
– To zadzwonię później – wydyszałam w końcu.
– To pa! – cmoknęła Kryśka i się rozłączyła.
Odwróciłam się. W drzwiach stał Zygmunt, całkiem nagi, i patrzył na mnie. Och, jaki był piękny z tym złotym zębem. I tymi rękami. Wyobraziłam go sobie, jak ociosuje kamień na nagrobek, i coś mi się zrobiło w brzuchu.
– Będę leciał – rzucił przez złote zęby.
–Tylko wiesz – powiedziałam, przeczesując ręką włosy – jest taka sprawa…
*
Minęło parę dni. Albo może paręnaście. Nie za bardzo pamiętam, bo byłam w stanie takiego upojenia, że nawet przestałam nosić okulary. Pałac Kultury był znów brzydki, ludzie grubi, a pogoda do niczego. Ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi.
Wzięłam zwolnienie z pracy i nie wychodziliśmy z Zygmuntem z łóżka. To, co potrafił robić, przechodziło moje najśmielsze wyobrażenia. Ciąża się potwierdziła, tak przynajmniej powiedział mi wirtualny test ciążowy. Właściwie to się ucieszyłam i Zygmunt chyba też. Mimo że podwójne ojcostwo spadło na niego nieoczekiwanie, nie dawał nic po sobie poznać. Chyba nawet był z tego powodu szczęśliwy.
Do Kryśki zadzwoniłam dopiero po tych paru dniach.
– Zakochałaś się – stwierdziła sucho.
– Ja? Nie…
– Jak to nie? Przecież słyszę. Zrób sobie psychotest.
– Ale…
– A wiesz, ja też.
– Co też?
– Też się zakochałam.
– W kim?!
–A, w takim jednym. Nie znasz.
– A…?
– Pięknie jest, co?
Rozejrzałam się po pokoju, zauważyłam szelki Zygmunta leżące na fotelu. Świeciło słońce, okulary leżały porzucone w kącie. Przypomniałam sobie, co Zygmunt mówił i co robił mi w nocy, i uśmiechnęłam się.
– No…
– Pięknie – powtórzyła Kryśka z przekonaniem i rozłączyła się.

Joanna Kocik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *