George R. R. Martin „Ogień i krew” część II

„Ogień i krew” część II George’a R. R. Martina to następny tom kroniki opisującej dzieje rodu Targaryenów, którzy jako jedyni ze smoczych lordów przetrwali Zagładę Valyrii i ruszyli na podbój Westeros.

Druga część „Ognia i krwi” koncentruje się wokół Tańca Smoków (czy też Zagłady Smoków), wojny między dwoma konkurencyjnymi gałęziami rodu Targaryenów. Zarówno Rhaenyra, jak i jej przyrodni brat Aegon uważali, że są jedynymi prawowitymi spadkobiercami Żelaznego Tronu. W wojnę między nimi zostały wplątane nie tylko ich smoki, ale także większe i mniejsze rody Siedmiu Królestw. Zdarzało się nawet, że bracia walczyli po dwóch różnych stronach.

Nie ukrywam, że Taniec Smoków, oprócz Zagłady Valyrii i Długiej Nocy, to wydarzenie, które najbardziej mnie ciekawi w świecie stworzonym przez Martina (rzecz jasna prócz tego, kto zwycięży w „Grze o tron”). I pisarz zdecydowanie nie zawodzi. Kreuje ciekawe i niejednoznaczne postacie, tworzy historie pełne dramatycznych wydarzeń i epickich pojedynków, w których ogromną rolę odgrywają smoki. Ale wojna toczy się także za pomocą słów, noży i trucizn, a wielu bohaterów próbuje zdobyć dla siebie i swojego rodu jak najwięcej. Spora część książki poświęcona jest konsekwencjom Tańca Smoków i opisuje wydarzenia z początków panowania Aegona III, gdy zamiast małoletniego króla władzę sprawowali regenci.

Taniec był wojną niepodobną do żadnej, jaką stoczono w długiej historii Siedmiu Królestw. Choć armie maszerowały i toczyły zacięte boje, znaczną część krwi przelano na wodzie i – zwłaszcza – w powietrzu, gdzie smoki walczyły ze sobą na zęby, szpony oraz płomienie. Owa wojna pełna była przy tym podstępów, morderstw i zdrad, toczono ją w cieniach i na schodach, w salach obrad i na zamkowych dziedzińcach, posługując się sztyletami, kłamstwami oraz trucizną (s. 10).

Należy jednak pamiętać, że „Ogień i krew” nie jest powieścią taką jak dzieła zaliczane do cyklu „Pieśń Lodu i Ognia”. To kronika spisana przez arcymaestra Gyldayna z Cytadeli Starego Miasta, co oznacza pewną określoną formę, która nie każdemu czytelnikowi musi przypaść do gustu. Na okładce widnieje porównanie do „Silmarillionu” Johna R. R. Tolkiena, co jednak nie wydaje mi się zbyt trafne. Jeżeli szukałabym analogii w pisarstwie twórcy Śródziemia, wskazałabym raczej na kroniki królów, które były jednym z dodatków do „Władcy pierścieni”.

Wydarzenia opisywane są z perspektywy znacznego upływu czasu. Autor raz po raz odwołuje się do dzieł, na których oparł swoją wersję wydarzeń, która wcale nie musi być w pełni zgodna z prawdą. W relacjach mieszają się: brutalna prawda, suche fakty, romantyczne wersje minstreli i wreszcie pełna humoru i nierzadko pikantnych historyjek wersja Grzyba, błazna Rhaenyry. To on przytacza opowieści, których wielcy maestrzy nie uznali za właściwe umieścić w swych księgach, dodając przy tym sporo humorystycznych uwag. Gdy wielu poddanych Starków poślubiło wdowy z ziem położonych nad Tridentem, błazen podsumował:

– Wilk dla każdej wdowy – żartował Grzyb. – Zimą ogrzeje jej łoże, a wiosną ogryzie jej kości (s. 325).

Zresztą opis porządków wprowadzonych przez lorda Cregana Starka to chyba najzabawniejsza część opowieści snutych przez Martina. Wilk z Winterfell przybył do stolicy późno i choć inni lordowie uważali Taniec Smoków za zakończony, Stark zamierzał wymierzyć sprawiedliwość, a to wymagało puszczenia z dymem kilku zamków i zameczków oraz ścięcia paru głów. W upartym i bezlitośnie sprawiedliwym Creganie bez trudu można rozpoznać wariację na temat Stannisa Baratheona, bo są to postacie niemal identyczne pod względem charakteru. To zresztą nie jedyny taki przypadek. Larys Strong, zwany Szpotawą Stopą, to z kolei jeszcze jedna wersja Petyra Baelisha. Człowiek skryty, podstępny, niby mało znaczący, ale jednak twórca królów.

Walka Lucerysa Velaryona i Aemonda Targaryena

Część dotyczącą Tańca Smoków czytało mi się świetnie, w tej opisującej regencję ujawniła się jednak pewna wada, która zresztą charakteryzuje niemal całe pisarstwo Martina. Nie jest to autor grzeszący zwięzłością i nawet w książce stylizowanej na kronikę nie udało mu się uniknąć tego grzechu. Nie jest jednak tak, że cała część o regentach jest nudna, bo Martinowi i w tym wypadku udało się wykreować ciekawych bohaterów i stworzyć interesujące historie, ale momentami było to zbyt przegadane, a informacje się powtarzały.
Wydanie książki jest przepiękne. Twarda oprawa, dobrej jakości papier i mnóstwo czarno-białych ilustracji, za które odpowiada Doug Wheatley, sprawiają, że warto mieć ten tom na półce w widocznym miejscu.

„Ogień i krew” to książka skierowana przede wszystkim do tych czytelników, którzy dobrze znają świat stworzony przez Martina i chcieliby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie są to „Wichry zimy”, ale nie brak w niej interesujących bohaterów i niesamowitych historii. A zima, no cóż, może w końcu nadejdzie.

Barbara Augustyn

Autor: George R. R. Martin
Tytuł: „Ogień i krew” część II
Tytuł oryginalny: „Fire and Blood”
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Ilustracje: Doug Wheatley
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 518
Data wydania: 2019

About the author
Barbara Augustyn
Redaktor działu mitologii. Interesuje się mitami ze wszystkich stron świata, baśniami, legendami, folklorem i historią średniowiecza. Fascynują ją opowieści. Zaczytuje się w literaturze historycznej i fantastycznej. Mimowolnie (acz obsesyjnie) tropi nawiązania do mitów i baśni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *