Fantastyczna antyutopia czy przerażająca przyszłość?

HEL3Po fantastykę sięgam rzadko. Nie dlatego, że jej nie lubię, i na pewno nie z powodu specyficznego, męczącego i często aż do przesady monotonnego języka, który u przeciętnego czytelnika może wywoływać przesyt. Wręcz przeciwnie – uważam, że właśnie dzięki takim zabiegom science fiction jest jednym z lepszych gatunków literackich na polskim rynku. Problem tkwi raczej w tym, że wszelkie możliwe scenariusze przyszłości zostały już dawno dogłębnie przeanalizowane i opisane na tysiące różnych sposobów. Superbohaterowie, superbroń, zbroje z najtrwalszych, ale i najbardziej plastycznych materiałów i oczywiście hit – cywilizacje pozaziemskie i wyniszczające wojny (często z udziałem tych cywilizacji). Po pewnym czasie historie zlewają się w jedną i czytelnik nie pamięta już, czy czytał Pohla, czy to był jednak Card.

Z Grzędowiczem jest inaczej i osobiście uważam go za jednego z lepszych autorów polskiej fantastyki. „Pan Lodowego Ogrodu” to klasyk, o którym tak łatwo się nie zapomina i nawet po kilku latach przerwy miło jest ponownie zagłębić się w ten cudownie wykreowany świat i poczuć jego nastrój. Dlatego z ogromnym zniecierpliwieniem oczekiwałam na „Hel 3” i kolejną świetną historię. A kiedy w końcu nadszedł dzień, w którym mogłam ją przeczytać – czar prysł. Na szczęście nie na długo.

Już od pierwszych stron powieści zanurzamy się w precyzyjnie wykreowany przez Grzędowicza świat przyszłości. Co gorsza, wcale nie takiej odległej od naszych czasów, bo jedynie o kilkanaście lat. Razem z autorem teleportujemy się do roku 2058. Norbert Roliński, główny bohater, a zarazem narrator – jak sam o sobie mówi – jest dziennikarzem niezależnym, tzw. „iwenciarzem”. Fabuła zaczyna się z przytupem, bo znudzony i zdesperowany z powodu braku jakichkolwiek iwentów Norbert trafia w sam środek krwawej jatki, zorganizowanej w Dubaju przez fanatycznych dżihadystów, próbujących wymusić swe racje w dosyć przewidywalny sposób – mieczem i toporem. Przed rychłą śmiercią ratuje go ekipa najemnych żołnierzy, oczywiście przypadkowo i traktując jako zbędny balast. To nieoczekiwane spotkanie i wyśmienity iwent, jaki udaje mu się nakręcić, zaburza dotychczasowe monotonne życie dziennikarza, który nie tylko zmienia swoje spojrzenie na otaczający go świat, ale i za wszelką cenę stara się na niego wpłynąć. Od tej pory Norbert zaczyna wyszukiwać iwenty kontrowersyjne, które mogą wstrząsnąć widzami na dłużej niż tylko kilka minut. Ma nadzieję, że wpływające na jego konto pieniądze pozwolą mu wieść godne życie w świecie, w którym tylko bogacze i namiestnicy państwowi są bezkarni. Niestety, jak można się domyślić, jego poczynania nie są mile widziane, marzenia zostają brutalnie zdeptane, a zamiast drinków z parasolką bohatera czeka ciągła ucieczka z torbą BiS. Od tej pory razem z niepokornym dziennikarzem przemierzamy wyniszczoną Polskę z jej jeszcze bardziej wycieńczonymi mieszkańcami, chłodne tereny Rumunii z pozostałościami dziewiczej fauny i flory, podwodne bazy, aż w końcu docieramy na Księżyc, czego przecież od początku książki wszyscy oczekiwali z wielką niecierpliwością.

Ziemia w 2058 roku jest zupełnie niepodobna do znanego nam świata, a zarazem niepokojąco znajoma. Przez okres około czterech lat Grzędowicz skrupulatnie zbierał informacje mogące mu pomóc w wykreowaniu antyutopijnego obrazu przyszłości. Jego wizjonerstwo osiągnęło szczyt absurdu, a pisarz przerysował każdy, nawet najmniejszy szczegół, czyniąc swój książkowy świat bardziej przerażającym od samej fabuły. To świat, w którym wielkie koncerny upadły, ropa przestała być intratnym interesem, a Dubaj z raju stał się zrujnowanym miastem, pełnym sfrustrowanych cywilów i bogobojnych, fanatycznych dżihadystów. Sztuczne wyspy w Emiratach Arabskich zmieniły się w pustynne wydmy, turystyka na świecie upadła, Europa zaś, ściskana doktryną zrównoważonego rozwoju, stała się biedna jak mysz kościelna. Prości, pracujący ze wszystkich sił ludzie na co dzień doświadczali przerw w dostawie prądu i wody, budynki straszyły kolorowymi holograffiti, na chodnikach poniewierały się góry śmieci, a długie kolejki i karaluchy w mieszkaniach stały się normą. Politycy powoli i po cichu, mydląc ludziom oczy przez wiele lat, zmienili demokrację w oligarchię, ignorując tym samym ich potrzeby i nie zapewniając nawet podstawowych środków potrzebnych do godnego życia. W telewizji pouczano, zmuszano lub grano na uczuciach przeciętnego widza. Politycy grzmieli ze swoich mównic o braku zasobów naturalnych i konieczności wprowadzenia jeszcze większych cięć i oszczędności, podczas gdy sami pławili się w luksusach, nie oszczędzając ani nie martwiąc się, że czegoś im kiedykolwiek zabraknie. Na każdym kroku ludzie byli inwigilowani przez wszechobecne kamery, drony policyjne i funkcjonariuszy służb specjalnych, zakutych w kewlarowe pancerze. Zakazano jedzenia i picia wszystkiego, co naturalne. Produkty dostępne na rynku stały się jałowe i bez smaku, ale podobno o wiele zdrowsze, gdyż nie zawierały szkodliwych tłuszczów i z pewnością nie pomniejszały topniejących w zastraszającym tempie zasobów naturalnych. To, co dla czytelników jest ogólnodostępne, dla mieszkańców z przyszłości Grzędowicza stało się możliwe do zdobycia jedynie za pośrednictwem przemytników lub po horrendalnych cenach. Ludzi zaszczuto i stłamszono do tego stopnia, że przestali myśleć jednostkowo – pozostała im jedynie szara do bólu mentalność zbiorowa, wykreowana przez media. Nie potrafili odnaleźć się w czasach, w których przyszło im żyć, dlatego zamknęli się w rwącej rzece MegaNetu, płynąc z prądem od jednej emocjonującej informacji do drugiej. Liczyły się dla nich jedynie bodźce dostarczane organizmowi jak narkotyki – strach, gniew, podniecenie. Pozostali ze swoimi wirtualnymi przyjaźniami i miłościami w czeluściach Internetu jak zwierzęta w klatkach, a rzeczywistość przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, ponieważ MegaNet zapewniał im wszystko, czego tylko zapragnęli – rozrywkę, informacje, dostęp do kont bankowych, kontaktów telefonicznych, a nawet do własnych domów. Omnifony, będące następcami telefonów, stały się nieodłączną częścią ludzkiego życia i bez nich traciło się możliwość normalnego funkcjonowania. „Bez omni świat był szary, a ludzie zachowywali się jak lunatycy”.

Ta przerażająca, aczkolwiek bardzo prawdopodobna, wizja przyszłości pochłonęła Grzędowicza tak bardzo, że zupełnie zapomniał o postaciach i celu, jaki chciały osiągnąć, przez co „akcja księżycowa” i samo zakończenie przyprawia o porządny zawrót głowy i wywołuje uczucie niedosytu. Czytelnicy marzący o wartkiej akcji muszą się niestety zadowolić bardzo powolną konstrukcją fabuły, a cały „Hel 3” ze swoim fantastycznym klimatem wydaje się jedynie podwaliną czegoś znacznie obszerniejszego, gdzie Grzędowicz mógłby rozwinąć skrzydła i pokazać czytelnikom swą lekkość pióra, za którą go pokochali. Nie jest to łatwa lektura, na szczęście wady i zalety równoważą się na tyle, że trudno jest się zdecydować, czy książkę pokochać, czy znienawidzić. Liczne neologizmy, dynamiczny język, ironia głównego bohatera i nawiązania do „Matrixa”, „Pana Tadeusza” bądź kultowej pozycji każdego fana SF – „Solaris” wrzucają czytelnika w sam środek wyśmienicie skonstruowanego świata.

Jeżeli fani „Pana Lodowego Ogrodu” liczyli na podobną historię, mogli się niestety przeliczyć. Tajemniczy Mechanik, sarkastyczny Tajger czy nawet piękna Nikoletta zostali potraktowali dosyć obcesowo, jak środek do osiągnięcia z góry zamierzonego celu. Książka nie skupia się nawet na głównym bohaterze, ale na czasach, w jakich przyszło mu żyć, i jego czynach zmieniających otoczenie wokół niego jak rozchodzące się kręgi na wodzie.

Przedstawiając ponurą wizję przyszłości, Grzędowicz stworzył mroczny klimat i zmusił czytelników do refleksji nad swoim życiem i postępowaniem, dzięki czemu fabuła zeszła na dalszy plan, a puenta nie wydaje się już aż tak potrzebna. Jedno jest pewne – autor „Hel 3” osiągnął zamierzony cel i wstrząsnął emocjami i psychiką czytelników jak wytrawny iwenciarz.

Joanna Kałuża

Tytuł oryginalny: Hel 3

Autor: Jarosław Grzędowicz

Liczba stron: 512

Rok wydania: 2017

Wydawnictwo: Fabryka Słów

About the author
Joanna Kałuża
z wykształcenia magister języka angielskiego, ale i wielka pasjonatka nauczania, dla której uczniowie i ich potrzeby zawsze stoją na pierwszym miejscu. Dodatkowo matka wariatka, dla której synek jest całym światem, a książki, pisarstwo i malowanie, nie zawsze ścian, to jej życiowe pasje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *