Balladyna – Marcin Cecko, reż. Krzysztof Garbaczewski

balladyna plakat aleksandra waliszewskaChoć tytuł jest jednoznaczny i wskazuje na sztandarowy tekst Juliusza Słowackiego, „Balladyna” Krzysztofa Garbaczewskiego nie jest spektaklem, w którym pojawiłaby się choć sporadyczna myśl polskiego wieszcza. Owszem, przedstawienie to stanowi w pewnym sensie wariację na temat losów słynnej zbrodniarki, siostrzanej zazdrości i obowiązku względem ojczyzny, ale czy wariacja nie jest w tym wypadku zbyt delikatnym słowem? Otóż mamy do czynienia z „nową” Balladyną, którą dostarczył Garbaczewskiemu jego stały współpracownik – dramaturg Marcin Cecko. Z frywolnej magii, piastowskiej legendy i adoracji romantycznych wizji nie znajdzie widz tutaj nic. Jest za to laboratorium, biotechnologia i bezprecedensowa postmoderna pełną gębą.

Pierwszy akt jest unikalny – scenografia zostaje ograniczona do minimum, na pustej przestrzeni sceny po jednej stronie wala się tylko kupa śmieci, po drugiej stoi blaszana ściana, znajdującego się poza zasięgiem wzorku widza, laboratorium. I właśnie za tą ścianą ma miejsce zasadnicza część akcji, ale to, co dzieje się w środku możemy oglądać jedynie dzięki kamerze. Aktorzy pojawiają się na scenie tylko wtedy, gdy wychodzą z wnętrza pracowni. Garbaczewski, zwolennik nowych mediów w teatrze, które wypełniły z mniejszym bądź większym powodzeniem przestrzeń jego poprzednich spektakli, tym razem jest na bardzo dobrym tropie. Kamerą – środkiem, który we współczesnym teatrze stał się skonwencjonalizowany, działa wprost niekonwencjonalnie, nie zaburzając struktury żywego przedstawienia i niemal w całości zachowując tradycyjną jedność czasu. Widz ogląda projekcję, ale mimo pośredniczącego medium także współuczestniczy i nie traci scenicznego kontaktu z zamkniętymi w laboratorium bohaterami.

Na ekranie obserwujemy więc grupę naukowców pracujących nad żywnością genetycznie modyfikowaną. Uprawiane są tu między innymi transgeniczne pyry, które na deskach poznańskiego teatru prowokują pytanie o lokalną tożsamość. Czy wymarzony ziemniak Amflora mógłby strącić z piedestału przestarzałą pyrę? Ale pytanie o tożsamość w ogóle, polską mentalność i symbole powtarza się ze zwielokrotnioną siłą w drugim akcie przedstawienia. Niestety mimo impetu i szokującej konwencji nie wybrzmiewa już tak mocno.

Bohaterowie współczesnej wersji „Balladyny” zdają się ledwie muśnięci palcem swojego nowego demiurga, przez co akcja na scenie jest na ogół jasna i zrozumiała. Ich relacje właściwie nie odbiegają od romantycznego prototypu. Zmianie ulegają natomiast rekwizyty i motywacje. Kirkor (Piotr Dąbrowski) jest tu bogatym inwestorem, przesadnie mówiącym o swoich chłopskich korzeniach, Wdowa (Teresa Kwiatkowska), kobieta o nieco chybotliwym zmyśle dowodzenia, zawiaduje całym projektem badawczym, Balladyna (Justyna Wasilewska) zabija infantylną i irytującą Alinę (Barbara Prokopowicz) trucizną z laboratoryjnej fiolki. Najciekawszą kreacją jest tu Filon, rewelacyjnie odegrany przez Pawła Smagałę. Beznadziejnie i na siłę poszukujący miłości bohater Słowackiego zmienia się w nieogarniętego, lekko zbzikowanego naukowca, na własną rękę prowadzącego wątpliwe etycznie eksperymenty. Gnany technologicznym postępem i fanatycznie niestrudzoną kreatywnością młodego naukowca zostawia za sobą tylko ogon białego kitla i coraz więcej trupów – efektów nieudanych badań. W wannie hoduje hybrydę rośliny i człowieka, a Grabca (Piotr Kaźmierczak) zmienia w wierzbę i nieopatrznie unicestwia. Filon zachował nieobliczalną fantazję swojego pierwowzoru, ale w obecnej wersji wypełnia ją tylko fiksacja na temat bioinżynierii.

O ile pierwszy akt cechowała pewna stabilność, wyważone i absurdalne poczucie humoru, nawet wszechobecna medyczna nomenklatura bardziej bawi niż przeraża, o tyle część druga przedstawienia wprawia widza w osłupienie. Garbaczewski zaczyna szafować symbolami, treść staje się gęsta i niezrozumiała w natłoku wrażeń, których najwięcej dostarczają bez wątpienia wulgarne teksty bansujących na scenie dziewczyn z „Suchą Cipę Drap Squad”. Z góry zjeżdża instalacja z napisem „Naród sobie” stylizowana na bramę w Auschwitz. Wokalistki śpiewają o gównie, pierdzeniu i suchej cipce. „Naród sobie”, który jest właściwie dewizą poznańskiego Teatru Polskiego, miga w rytm muzyki. Na scenie pojawia się prostacki mężczyzna w stroju piłkarza, który, aby wychować dziecko na „prawdziwego” Polaka, bezlitośnie je musztruje i każe powtarzać patriotyczne wierszyki. Próba uchwycenia roli kobiety w przestrzeni dramatu, zmierzenie się z polską mentalnością, z brutalnym patriotyzmem, zabawa symbolem – mogły wypaść lepiej w mniej hardcore’owym tonie.

A początek tej lawiny był bardzo obiecujący, gdy Balladyna zaczęła dekonstruować siebie samą jako wielką zbrodniarkę. Główna bohaterka w pierwszej części spektaklu odsunięta trochę na peryferia akcji, zdominowana przez siostrę, mentalnie połączona z Goplaną, po bezceremonialnym zabójstwie Kirkora pokazuje długo ukrywane pazury. Laboratorium spłonęło, pierwszy akt jest już nieistotny, Balladyna rozpoczyna swoją Wielką Improwizację. Wasilewska nie gra, tylko epatuje, nie wkłada większego wysiłku w rolę, która została jej narzucona. Robi z Balladyną, co tylko jej się podoba, podobnie zresztą jak z publicznością w teatrze. Widzowie, siedzący w balkonach na polecenie aktorki wstają i siadają, wstają itd. Wytrąceni z bezpiecznego poczucia bycia na widowni, oświetleni, obserwowani, stają się niepewni tej obcej, niepoczytalnej wręcz Balladyny. Z początkowego obrazu wyobcowanej i nadwrażliwej dziewczyny wyłania się kobieta, która z udaną dezynwolturą manifestuje siebie.

Chcąc zobaczyć nową „Balladynę”, przygotować się należy nie tylko na szokujący happening, lecz także na totalną zmianę klimatu. Gatunkowo bowiem twór Garbaczewskiego przypomina w części thriller medyczny, w którym podejmuje się problem etyki zawodowej. Groza miesza się tu z wariackim dowcipem. Szalona, laboratoryjna muzyczka, wypełniona podejrzanymi jak zawartość probówek dźwiękami, leci gdzieś w tle. Kuriozalna konwencja drugiej połowy spektaklu odstrasza. Iść nie trzeba, ale można. Dla Wasilewskiej, dla Filona, dla Smagały i mimo Suchych Cipek.

Ewa Jezierska

Teatr Polski w Poznaniu

Marcin Cecko
Balladyna

Reżyseria: Krzysztof Garbaczewski
Scenografia: Krzysztof Garbaczewski, Robert Mleczko
Kostiumy: Svenja Gassen
Muzyka: Joanna Duda
Światło, wideo: Robert Mleczko
Miks projekcji: Emilia Sadowska
Występują: Justyna Wasilewska, Barbara Prokopowicz, Teresa Kwiatkowska, Paweł Smagała, Piotr Kaźmierczak, Dorota Kuduk, Piotr B. Dąbrowski, Michał Kaleta, Anna Sandowicz / Andrzej Szubski, cipedRAPskuad, projekt neonu „Naród sobie” – Hubert Czerepok
Premiera: 25 stycznia 2013 r.

 

About the author
Ewa Jezierska
studentka kulturoznawstwa. Pasjonatka polskiej fantasy. Aktualnie mieszka w Warszawie, blisko nadwiślańskiej plaży, gdzie spędza swój czas wolny. Współpracuje z Księgarnią Warszawa oraz kolektywem fotograficznym Gęsia Skórka. Okazjonalna graczka Warcrafta i miłośniczka scrabbli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *