#2. Bezimienny

Dawno temu w nicości bytował bóg, którego imienia nikt już nie pamięta, więc nazwijmy go Bezimiennym. Bezimienny był jedyną istotą, a otaczała go pustka potem nazwana śmiercią lub ciemną materią. Można powiedzieć, że był tam jakoby ślepiec na pustyni. Sam w sobie był wszystkim. Mógł tak błądzić w nieskończoność i pewnie tak było, bo czas nie istniał.
W końcu Bezimienny zmęczył się i postanowił usiąść, niestety po za nim nie było materii, więc zaczął spadać w nieskończoność. Rozłożywszy swe ręce, leciał rozłożony na plecach. A spadając tak każdy okruch z którego był utkany bił wszechogarniającym światłem. Świeciły w nim gwiazdy z całego nieba, blady księżyc i życiodajne słońce. Nie mówił nic. Próbując coś powiedzieć wydawał z siebie rzecz nazywaną później Dźwiekiem. Plusk tysięcy kropel, uderzenia milionów skrzydeł i stuki setek skał. Spadając tak myślał, że będzie leciał nieskończoność. Jednak trafił tam, gdzie nigdy trafić nie powinien. „Ugryzł owoc”. Zderzył się z Fasadą Świata. Zakończył swój piękny i miły sen. Tak skończyła się pierwsza era wszechświata.
Bezimienny zginął, a ginąc rozbił się na tysiące elementów, które tworzyły oddzielne światy. Ludzie twierdzą że były to metalowe kule. Mylą się jak to Ludzie. Bezimienny rozbił się na tysiące baniek.

Wojciech Szuber

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *