Wywiad z Joanną Godecką: ostatecznie to ja decyduję, co czuję.

Joanna Godecka: 

  • terapeutka TSR – ukończony I i II stopień certyfikowanej szkoły terapeutycznej LETSR Członkini Polskiego Stowarzyszenia Terapeutów Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach
  • dyplomowany life coach – absolwentka Studiów Podyplomowych z akredytacją ICF uczelni Collegium Civitas coach oddechu (absolwentka Nowej Szkoły Oddechu) z tytułem Diploma Master Practicioner.
  • Praktyk Integracji Oddechem i Integrującej Obecności – IV stopniowe seminarium Colina P. Sissona (Nowa Zelandia).
  • Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego z tytułem mgr.

M.P.: Już jakiś czas temu spotkaliśmy się z Tobą na łamach Szuflady. Co się od tamtej pory u Ciebie zmieniło? Wydałaś nowe książki? Masz nowe, psychologiczne doświadczenia?

J.G.: No tak, minął już prawie rok i praktycznie ciągle coś się dzieje. Wydałam kolejną książkę, której premiera odbyła się 30 stycznia. „Nie odkładaj życia na później” to poradnik, w którym jest wiele wątków, ale wszystkie dotyczą jakości naszego codziennego życia: to chaos, w którym grzęźniemy, kompleksy, którym ulegamy, pośpiech i tracenie czasu, wynikający z nich stres, zamartwianie się itp. Staram się pokazywać proste sposoby na opanowanie tych zjawisk, żeby żyło się lepiej. A teraz pracuję już nad nową książką. Jej tematem będzie radzenie sobie z lękiem.

M.P.: Wiem, że czynnie angażujesz się w walkę o prawa zwierząt. Dlaczego wybrałaś taką drogę? Opowiesz nam o swojej więzi ze zwierzętami?

J.G.: Sama opiekuję się siódemką zwierząt. Mieszkają ze mną cztery psy i trzy koty i oczywiście są to zwierzaki, które zaliczyły w swoim życiu bezdomność. Na szczęście mam ogród i mieszkam w sąsiedztwie lasu, więc są tereny spacerowe. To ważne, gdyż w centrum miasta tak spora grupka mogłaby być kłopotliwa.

Uwielbiam zwierzęta. To wspaniałe obserwować, jak z zalęknionych i niepewnych przeistaczają się w szczęśliwe i spokojne. Bycie z nimi to niewyczerpane źródło endorfin.

Jestem też wegetarianką, gdyż nie wyobrażam sobie dzielenia zwierząt na te do towarzystwa i te do garnka. Nie kupuję skórzanych rzeczy. Na szczęście przybywa ludzi, którzy myślą podobnie. Może wegetarianizm nie jest jeszcze powszechną dietą, ale już noszenie naturalnego futra stało się obciachem. To są pozytywne zmiany.

M.P.: W swojej nowej książce „Nie odkładaj życia na później” piszesz o tym, że ludzie nie żyją w chwili obecnej, tylko przekładają swoje szczęście na inny termin. Czym to jest spowodowane?

J.G.: Tym, że czasem zakładamy, że bycie szczęśliwym wymaga spełnienia warunków. Czyli: będę szczęśliwa/y wtedy, kiedy będę miała partnera/partnerkę, zdobędę pozycję, prestiż, dom z basenem. Tymczasem w chwili, gdy to następuje, odkrywamy, że nic się nie zmieniło, nadal nie czujemy tego, co sobie obiecywaliśmy.

Szczęście nie jest zadaniem do wykonania, finałem dobrze przygotowanego planu. Wynika ono z kontaktu ze sobą, swoimi prawdziwymi potrzebami (a dom z basenem to raczej potrzeba ego) i z kontaktu z chwilą obecną. Szczęście to stan pojawiający się spontanicznie. Należy rozwijać w sobie zdolność do odczuwania go, ciesząc się z drobiazgów takich jak zapach powierza po deszczu, spotkanie z przyjacielem itp.

M.P.: Czy trwanie w przeszłości bądź w przyszłości ogranicza naszą wolność? Czy wolność to trwanie w chwili obecnej? Bezustanna uwaga w poczynionej obserwacji?

J.G.: Zauważmy, że i przeszłość i przyszłość to iluzja w postaci myśli i emocji. Jedynym, czego możemy naprawdę doświadczać, jest teraźniejszość. Jeśli wiec siedzimy w swojej własnej głowie, rozpamiętując lub planując, przegapiamy to, co dzieje się tu i teraz. Nie podejmujemy z tym kontaktu. A jeśli mamy złe wzorce, to przecież tylko w chwili obecnej możemy je zweryfikować, działać, zmieniać coś lub przeciwnie – rozwijać. Dlatego tak właśnie jest – wolność to odwaga bycia obecnym. Dlaczego nazywam to odwagą? Gdyż łatwiej jest myśleć „dawniej było mi lepiej, więc mam nadzieję, że kiedyś znowu tak będzie”. W tej myśli brak jest odniesienia do teraźniejszości, która mija. Gdy jesteśmy obecni, mówimy sobie: „akceptuję to, co jest, lub wybieram coś innego”.

M.P.: A może chodzi o to, żeby nie być szczęśliwym? Sądzisz, że ludzie wolą być nieszczęśliwi?

J.G.: Są osoby, które spełniają się w roli ofiary. Ofiara manifestuje swój brak szczęścia i jest w tym niemal heroiczna. Jest to rodzaj manipulacji, kupowania zainteresowania, współczucia. To ta osoba, której autobusy uciekają sprzed nosa, ochlapując ją zawartością kałuż. Jej ulubiony zwrot brzmi: „Czy wiesz, co mnie dzisiaj spotkało?” Okrzyki: „Niewiarygodne, co ty musisz znosić!”, „Bardzo ci współczuję”, „Ja bym się załamała na twoim miejscu” to dla niej ordery za cierpienie.

Bywa też, że mamy w sobie ograniczające przekonanie, że życie jest z definicji trudne, i jeśli nawet nie kreujemy swojego dramatycznego wizerunku tak jak typ ofiary, to nie oczekujemy zbyt wiele. Z góry zakładamy, że szczęście jest dla wybranych.

M.P.: Co to znaczy prosić o więcej w kreowaniu szczęśliwej codzienności? Czy wiąże się to z dobrą organizacją czasu?

J.G.: Przede wszystkim z pozytywnym nastawieniem do siebie i swojego życia. Także ze świadomością własnych potrzeb i oczekiwań. Neurobiolodzy i fizycy kwantowi udowadniają w swoich badaniach, że człowiek funkcjonuje na zasadzie „nadajnika i odbiornika”, bo nasze pole energetyczne komunikuje się z całym systemem, w jakim żyjemy. Możemy połączyć się tylko z tym, co do nas pasuje, a wszystko to, co dzieje się na planie materialnym, wcześniej musi zaistnieć w naszym polu elektromagnetycznym jako koncepcja, z którą się utożsamiamy. Dla mnie to bardzo przekonująca teoria, a co najważniejsze – sprawdza się. Osoby, które oczekują więcej, gdyż czują, że w pełni na to zasługują, dostają więcej od życia. Ci, którzy siadają na brzeżku krzesła, zazwyczaj spędzają życie na pozycji w drugim rzędzie. To nie znaczy bynajmniej, że należy rozpychać się łokciami. Trzeba tylko wiedzieć, co jest ważne, i spokojnie działać. Kiedy nie wiesz, czego chcesz, życie przyniesie ci albo wiele różnych impulsów, albo nie przyniesie… niczego.
Oczywiście, dobre wykorzystanie czasu też jest ważne, bo jeśli go tracimy, nie zostaje go dość na sprawy najważniejsze.

M.P.: Czym różni się strategia przetrwania od strategii spełnienia?

J.G.: Wybierając strategię przetrwania, traktujemy środowisko, świat jako coś zagrażającego, a więc nastawiamy się defensywnie (i takie wtedy wysyłamy sygnały z naszego nadajnika), koncentrujemy się na unikaniu ryzyka.
Strategia spełnienia jest odwrotnością, czyli założeniem, że świat jest przyjaznym i ciekawym miejscem, w którym możemy i powinniśmy się rozwijać. Podejmujemy więc różne aktywności, także te, które zmuszają nas do poszerzania strefy komfortu przez opuszczanie jej. To nas wzbogaca i prowadzi do osiągnięcia satysfakcji z życia.

M.P.: Co zrobić, żeby nie popełniać więcej tych samych błędów? W języku angielskim istnieją dwa słowa oznaczające błąd: error i mistake. Mówi się, że error to jeszcze nic poważnego, ale kiedy przeradza się w mistake, to znaczy, że dwa razy dokonaliśmy tego samego, błędnego założenia. Czy ludzka natura nie jest zatem zdolna do zmiany?

J.G.: Zmianę musi poprzedzać refleksja i to o nią czasem jest trudno. Jeśli przechodzimy nad czymś do porządku dziennego, stwierdzając „prześladuje mnie pech”, „tak już mam”, „moje życie to porażka”, wtedy następuje error za errorem, a my nadal nie wyciągamy wniosków. No i mamy mistake.

Jeśli coś nie działa, warto przyjrzeć się temu bliżej. Sedno wszystkiego tkwi w nas. Osoby, które podjęły wyzwanie zmiany, dobrze to wiedzą.

M.P.: Akceptacja czy opór? I dlaczego?

J.G.: Jeśli czuję opór, moje emocje eskalują. Czyli na przykład: najpierw jestem zła/zazdrosna, bo ktoś prezentuje się lepiej ode mnie na imprezie, a potem jestem dodatkowo zła na siebie, że jestem zła. Albo stwierdzam, że utyłam, a opór („nie chcę być gruba!!!”) sprawi, że zacznę się tym dręczyć.

Dlatego lepiej jest zaakceptować swoje emocje. Akceptacja nie oznacza zadowolenia, tylko uznanie, że coś jest i nie ma sensu temu zaprzeczać ani się tym dręczyć. Kiedy zauważę, że jestem zła/zazdrosna i uznam to za fakt, i nie nastąpi eskalacja wywołana oporem, mam większą szansę złapać dystans oraz zrozumieć, że mam wpływ na swoje emocje. To świetny punkt wyjścia do zmian! Odkrywam, że to ja mam emocje, a nie one mnie. I że ostatecznie to ja decyduję, co czuję.

M.P.: „Self love is the only ocean you can never drown in. The deeper you dive in, the more your lungs fill with air”. Najpierw powinniśmy pokochać siebie, żeby móc kochać innych?

J.G.: Jeśli nie kochamy, nie akceptujemy siebie, „miłość” do innych jest walutą transakcyjną. Będę cię kochać pod warunkiem, że ty będziesz kochać mnie. Dobra relacja ze sobą jest warunkiem bezinteresowności. A chyba to jest założeniem miłości, prawda?

Rozmawiała: Magdalena Pioruńska

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *