Wojownik w przystani

 

Dydona z Kartaginy – kobieta spragniona miłości

– Jakim sposobem opuściłeś Troję, Eneaszu?

– Pani, natychmiast po upadku miasta zwołałem moich wojowników, zabrałem mojego ojca Anchizesa, ukochaną Kreuzę i syna Askaniusza. Wsiedliśmy na jeden z ocalałych trojańskich statków, by popłynąć do Antandros. To bezpieczny, ukryty głęboko w zatoce port, gdzie mieli do nas dołączyć współtowarzysze niedoli. Statek, którym planowaliśmy uciec z umierającej Troi, nie nadawał się do długiej podróży, w którą niechybnie wyruszaliśmy. Potrzebowaliśmy mocnych okrętów. Trzeba było je zbudować. Z daleka od wrogów.

– Czyli że pomimo tego, żeś przegrany, nie poddałeś się. To wspaniale!

– Pani, w czasach pokoju łatwo się rozmawia o wojnie.

– Drogi Eneaszu, wybacz mi, proszę. Nie chciałam cię urazić.

– Wyszliśmy pod osłoną nocy. Słyszałem płacz branych gwałtem dziewczynek i krzyki ich matek, cieszyłem się, wybacz, o pani, tak się cieszyłem, że Kreuza nie powiła córki. Chłopcy też bywają brańcami, lecz na szczęście Askaniusz uszedł cało. Ojciec zachęcał napotkanych wojowników, aby do nas dołączyli. Wkrótce zostawiliśmy za sobą płonącą Troję. Dopiero na statku zorientowałem się, że nie ma z nami Kreuzy. Bez wahania wróciłem do piekła, aby ją odszukać. Zszedłem wtedy na dno rozpaczy, Dydono. Szukałem tam, gdzie dawne uliczki rozjaśniało kiedyś słońce. Przeszedłem wszystkie ciemne zaułki. I nie znalazłem jej.

– Cóż wtedy postanowiłeś?

– Czcigodna królowo, ty znasz dobrze swoje powinności, ja również! Wróciłem na statek, do swoich. Jestem za nich odpowiedzialny. Anchizes był wtedy już tak słaby, że nie potrafił przejść samodzielnie dwudziestu kroków. Askaniusz to jeszcze chłopiec. Urodzony w szóstym roku wojny nie wie, czym jest pokój.

– Gdzie Kartagina, a gdzie Antandros! Eneaszu, skosztuj wina, zanim opowiesz nam o swoich żeglarskich potyczkach. Rozpieść podniebienie owocami tej ziemi, o panie!

– Królowo, niech ci bogowie odpłacą hojnie za twoją serdeczną troskę i gościnę!

– Wojowniku, ufam, że nie pogardzisz moim ludem i zostaniesz z nami na dłużej. – Dydona popatrzyła na Eneasza, prosząc go nie tylko słowami o pozostanie. Szybko spuściła wzrok, zarumieniona. Zerwała się niby po to, by poprawić fałdy tuniki, po czym ponownie spoczęła na poduszkach. Eneasz przeciwnie: wyglądał na nieskrępowanego. W milczeniu przyglądał się cały czas królowej Kartaginy. Był czujny. Dydona, chcąc przerwać ciszę i nie uzyskując potwierdzenia od swojego gościa, odpowiedziała samej sobie:

– Zbliżają się zimowe sztormy. Tu jest bezpiecznie. W porcie zaopiekujemy się waszymi nawami, a w moim pałacu nie zabraknie wam niczego. Proś o wszystko, a będzie ci to dane, o panie. – Eneasz nadal milczał. Zdawało się, że duchem jest nieobecny. Dydona wyglądała jak ryba wyrzucona przez niełaskawą falę na brzeg. Jeszcze chwila i umrze z pragnienia?

– Gdy ukończono budowę naw, podnieśliście kotwicę i…? – zawiesiła znacząco głos. Eneasz natychmiast podjął wątek.

– To długa opowieść, królowo. Nasze okręty pożeglowały najpierw na północ. Morze Egejskie było wtedy dla nas łaskawe. Płynęliśmy do Tracji. Szukałem wskazówek. Pragnę odbudować rody i państwo trojańskie. Dusze zmarłych przodków nie prowadzą mnie łatwą ścieżką. Przede mną tylko noc, o pani, noc niełaskawie bezksiężycowa. Czasem zabłyśnie jakaś gwiazda, lecz niebo jest zasnute. Jakby bogowie pozaszywali okna wychodzące na konstelacje. Ojciec mój, póki żył, nieustannie wsłuchiwał się w słowa wieszczów. Lecz dopiero we śnie przypomniał sobie o Dardanosie, praojcu Trojan: „ Na Kretę nam trzeba, synu, na Kretę! Stamtąd nasz ród!”.

– Nie miałeś wątpliwości co do obranego kierunku, Eneaszu?

– Nasz kapitan znał drogę, lecz czy była ona tą właściwą? Wtedy jeszcze nie miałem pewności. Ojciec zaproponował, by zatrzymać się na Delos i udać po poradę do tamtejszej wieszczki. Zapowiedziała trudy. To już wiedziałem. Błądzenie. To znałem. Wspominała o Dardanosie i Krecie, i nadchodzących wojnach, których się spodziewam. Eneasz jest gotowy, by stawić czoła wyzwaniom i przeciwnikom. Zawsze.

– Nie wątpię, Eneaszu. A Scylla i Charybda? Czy to wąskie gardło było dla was łaskawe?

– Mieliśmy, królowo, wiele przystanków i trudności, zanim stawiliśmy czoła tej kolejnej poczwarze! – Eneasz zaśmiał się gorzko i szybko powrócił do wątku. – Tam nie ma spokoju, Dydono. Nawet jeśli Zefir jest w dobrym humorze, to miejsce jest straszne.

– Czyli że dzielny wojownik również odczuwa lęk? – zapytała niby poważnie, ale trochę zalotnie.

– Lęk to dar od bogów, o pani.

– Rozpacz również?

– Tak.

– Cenisz je. Dlaczego?

– Strach bywa zły i dobry. Wojownik nie jest panem strachu, lecz własnego serca i ramion. Dlatego ode mnie zależy, jaką obiorę drogę. Lęk jest moim sprzymierzeńcem, królowo. Kiedy mnie dopada, walczę jeszcze gorliwiej o życie!

– A rozpacz?

– To przeciwieństwo nadziei.

– Czyli?

– Rozpacz to twarz wolności. Nadzieję zostawiam niewolnikom.

Sybilla z Cumae – kobieta głodna śmierci

– Prawdziwa podróż nie odbywa się na mapie, synu.

– Ojciec mój, czcigodna Sybillo, mnie opuścił.

– Bogowie troszczą się o ciebie, Eneaszu!

– Anchizes był mi podporą!

– Rozpacz to dobry doradca, nieprawdaż? Czas, byś stawiał kroki samodzielnie.

– Czy wcześniej ktokolwiek wskazywał mi pewną drogę? Ulisses wie, dokąd płynie.

– Potrzeba czasu, by ochłonąć po zwycięstwie i aby zaleczyć ranę porażki. On błądzi, tak samo jak ty. A to może być wyrazem boskiej łaskawości i wynikiem modlitw twojej matki.

– Najdostojniejsza Afrodyta już dawno o mnie zapomniała. Ostatni raz widziałem ją pod Troją, gdy ledwo żywego porwała mnie z bitewnego pola! W jej ramionach jednak nie zaznałem pokoju, gdyż Diomed podniósł ramię na świętą i skaleczył jej dłoń. Wtedy zniknęła. Dziś wydaje mi się, że w bólu straciłem świadomość. Wcale jej przy mnie nie było!

– O co chcesz zapytać Apolla, synu?

– Dokąd mam płynąć? Gdzie jest ten obiecany ląd, Ziemia Dardanosa?

– Jego pradziad urodzony został nad rozległą rzeką.

– Gdzie to jest? Odpowiedz!

– Poszukaj odpowiedzi sam. Wywalcz ją sobie. Jesteś wojownikiem.

– Miecz zabrać czy łuk i strzały?

– Trzeba nam udać się do podziemi. Tam nie wolno ci torować sobie drogi własnym ramieniem. Musisz zaufać Sybilli, tej, która tęskni za dotykiem Tanatosa. – Wieszczka westchnęła. – Czekam na śmierć od ponad siedmiuset lat, dlatego pójdę z tobą, Eneaszu. A teraz posłuchaj: idź do świętego gaju, gdzie panuje o tej porze mróz i ciemność. Poszukaj dębu, z którego wyrasta świeża odrośl jak złote ramię (aureus ramus łac. złota gałąź) i wróć do mnie.

– Czy w granicach rozpaczy mieści się zaufanie do obcego ramienia? Mówiłaś przecież o samodzielności!

– Wątpliwości są dobre, synu. Są bardzo dobre.

Ciąg dalszy nastąpi

Historię obu spotkań Eneasza odtworzyłam po przeanalizowaniu: Metamorfoz, księgi IV, Owidiusza, wybranych fragmentów Iliady Homera, Eneidy Wergiliusza, oraz Mitologii Greków i Rzymian Zygmunta Kubiaka.

Maria Peszt 

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *