Wigilia – Piotr Marciniak

Mały siedział w kucki blisko żelaznego piecyka i śpiewał cicho kolędy. Gruba Kobieta i Lekarz wyciągali jedzenie z toreb, torebek, paczek, pudełek i pudełeczek a potem układali to na stole.

– To ja opowiedziałem tą historię Reżyserowi, inaczej by nas tutaj nie wpuścił a w taki deszcz, to…

Gruba Kobieta popatrzyła na mówiącego a Lekarz odszedł trochę na bok i wyciągnął rękę poza dach wiaty, jakby chciał nałapać w dłoń kropel deszczu. Mały pokazał palcem na Grubą Kobietę a potem dziubnął się kilka razy w swoją własną pierś.

– Ja patrzyłem na ciebie, potem myślałem nad tym cały dzień a wieczorem szedłem do niego i mu opowiadałem, on to wszystko od razu zapisywał, w sumie dałem mu szesnaście pomysłów, dobrych.

Gruba Kobieta wydęła policzki, by parsknąć zapewne jakimś lekceważącym śmiechem, ale popatrzyła uważnie na Małego i tak westchnęła, jakby chciała powiedzieć, Wigilia dzisiaj, to… to niech ci będzie.

– Ten Reżyser to w ogóle nie ma wyobraźni i dlatego ciągle mnie woła, daje coś do zjedzenia i prosi, żebym mu opowiadał.

Lekarz wytarł dłoń o spodnie i podszedł do Małego. Patrzył w milczeniu na niego, na jego szeroką, czerwoną twarz, rozbieganie, niespokojne oczy z żarzącymi się głębokimi ognikami i po chwili odwrócił się powoli. Wolnym krokiem podszedł na skraj wiaty. Wystawił rękę i zaczął łapać w nią deszcz.

– Mogę się przysiąść, to jest film o nas, on by nigdy tego nie wymyślił, zresztą on ma inne życie i takiego jak na filmie, to on nie zna… A przedwczoraj, jak poszedłem do niego po klucz od furtki, to on powiedział, niech pan powie jeszcze raz jak wiatr szumi w topolach, to ja powiedziałem… nadlatuje świszczący i śmiejący się wiatr, łapie czuby topól do tańca, przygniata je, wyje szeleszczącym śmiechem w liściach, skrzypi w starych konarach, za tym pierwszym podmuchem nadlatuje drugi, sczesuje liście z pochyłych grzbietów gałęzi i wybrzusza z drugiej strony tysiącami trzepoczących się chorągiewek, i też kołysze czubami w miękkim tańcu a potem pochyla głęboko głowy topól by dziękowały mu za ten rozszalały taniec, skrzypi zgrzytliwe słowa w konarach na pożegnanie i biegnie dalej.

Gruba Kobieta podeszła do okna i oparła się rękami o parapet. Potem uniosła nieco głowę ku górze i zaczęła błądzić wzrokiem po szarych, nisko zawieszonych chmurach. Tak jakby chciała wypatrzeć pierwszą gwiazdkę. Na pewno patrzyła też na krople deszczu spływające po szybie. I chyba łowiła ich plusk na blaszanym parapecie, bo palcami zaczęła wystukiwać „Preludium Deszczowe” Fryderyka Chopina.

– Ja to kiedyś byłem dowcipny, raz to występowałem z takim jednym… to znaczy my występowaliśmy razem, ale jak ja coś powiedziałem, to parę razy kilka osób uśmiechnęło się i jak się uśmiechali, to patrzyli w moją stronę.

Deszcz zaczął się nasilać. Szemrał na szybie, dzwonił po blaszanym parapecie, krztusił się w wąskiej rynnie nieopodal wejścia, plaskał na alejce wyłożonej betonowymi płytkami i bębnił na dachu. Lekarz nachylił się i zaczął obmywać twarz wodą, którą nałapał w prawą dłoń. Potem otrząsnął się trochę i parsknął.

– Ten deszcz na parapecie, to jest taka muzyka taneczna, ale głównie dla tych co mają zwyczaj cały bal przesiedzieć, bo albo słabo tańczą, albo nikt ich do tańca nie prosi.

Mały zaczął nucić pod nosem zerkając na Grubą Kobietę i na rysowaną przez nią, na zaparowanej szybie, choinkę bożonarodzeniową.

– Moja babka, ziemianka spod Kobrynia, jak skończyła osiemdziesiąt lat, to żadnego balu w karnawale nie opuściła, wwożono ją na fotelu do sali balowej i gdy tylko rozległa się muzyka, to ona z cichego snu przechodziła w chrapanie… budziła się zazwyczaj we własnej sypialni, gdyż z reguły cierpiała na bezsenność w domu… w czasie tych balów przedstawiano jej dorastające panny, młodych kawalerów, ona kojarzyła tam małżeństwa, ustalała wysokość posagów, przy okazji godziła spory, poręczała pożyczki, ustalała sporne granice między sąsiadami i do tych wszystkich zajęć miała podobno szczęśliwą rękę.

Mówiący zakołysał się w ramionach, poruszał biodrami i zrobił taki ukłon, jakby miał zamiar poprosić kogoś do tańca. Minę przy tym miał taką, jakby chciał dać do zrozumienia, że jest mu wszystko jedno, czy tancerka jest akurat w głębokim śnie, czy w głębokich pląsach.

– Raz występowałem na scenie, pokazywaliśmy z kolegą sztuczki, na podwórzu biło się dwóch pijaków, to ludzie tam patrzyli, tak, że nam było łatwiej i szybciej nam zeszło.

Świerk na szybie był gotowy i napis ponad drzewkiem również: Wesołych Świąt ! Pisane z takimi ozdobnymi zawijasami, coś jak pismo na zaproszeniach karnawałowych w dobie romantyzmu. Gruba Kobieta musiała być zadowolona ze swojej twórczości. Zrobiła bowiem dwa kroki do tyłu i takim zalotno-kontemplacyjnym wzrokiem wpatrywała się w rysunek, przytakując z uznaniem głową.

Lekarz wyjął z tekturowego pudełka krawat, białą koszulę, ozdobne, srebrne spinki i zaczął rozglądać się za jakimś miejscem, gdzie mógłby zawiesić koszulę i krawat, by trochę się rozprostowały w sobie i odetchnęły świeżym powietrzem.

– Jak do naszej wsi przyjechała sławna modelka, to stare kobiety nie mogły z koszami na targ pójść, bo droga była za wąska, jak szła to tak kołysała biodrami, że jedno biodro ocierało się o lewy płot a drugie stukało o prawy, wysoka była i nogi miała długie, stopy tak stawiała, że prawy but to przy lewym poboczu a lewy ocierał się o prawy krawężnik.

Świerkowe drzewko na szybie już przestało być dzikim i dopiero co wyciętym w lesie a stało się choinką rozświetloną wieloma świeczkami, że aż ich blask raził w oczy. Do tego girlandy kolorowych sznurów i wspaniałe bombki. I tylko spodziewać się należało, kiedy Gruba Kobieta dorysuje pod choinką sterty wspaniałych prezentów, po które uczestnicy Wieczoru Wigilijnego z radością zaczną sięgać, rozpakowywać i cieszyć się tym, co znaleźli w środku.

– Patrzyłem kiedyś w bibliotece na młodą studentkę, przejrzała jakieś notatki, wyciągnęła szminkę i poprawiła usta, napisała kilka zdań na kartce i wyjęła lusterko, poprawiła rzęsy czy rzęsę i zaczęła coś czytać, przewróciła czy przerzuciła kilka kartek i poprawiła wargi błyszczkiem, napisała kilka zdań i zaczęła przeglądać się w lusterku, przekartkowała kilka stron z wzrokiem skierowanym na pudełko z kremem i zaczęła zaczesywać grzebieniem grzywkę, zamknęła jedną książkę, otworzyła drugą, podczesła grzywkę małą szczotką i wzięła się za oglądanie w lusterku oczu, mam nadzieję, że egzaminy na Uniwersytecie dobrze jej szły.

Prezenty pod choinką piętrzyły się i chciwie przyciągały wzrok. I wyglądało na to, że na tym nie koniec, że Gruba Kobieta chciała by Mały i Lekarz byli szczęśliwi tego dnia, mogli się cieszyć do syta dzisiaj i przez wiele najbliższych dni. A może nawet i miesięcy, bo dorysowywała ciągle coś nowego.

Gruba Kobieta spojrzała na Małego i uśmiechnęła się tak trochę zalotnie. Podobnie uśmiechnęła się kilka dni temu na rzeką, gdy spotkali się po długiej rozłące. On stał na brzegu i patrzył w wodę. Dzień był pochmurny, ale przed wieczorem nagle wyjrzało słońce i zaczęło świecić bardzo intensywnie całą swoją okrągłą twarzą. Ona podeszła bliżej i razem zaczęli patrzeć tam daleko, gdzie kończył się odległy horyzont. To kłujące w oczy słońce tak powoli znikało za świerkowym lasem, jakby chciało jak najdłużej świecić i nie miało zamiaru ustępować osuwającemu się z granatowego nieboskłonu mrokowi. Szeroko rozlewały się purpurowe zorze. I te ciemne wierzchołki świerków, na tle tych barw, jakby zaczynały płonąć setkami choinkowych świeczek i świecidełek. Powietrze szybko stało się czyste i rześkie. I ten ciemny las stał się wigilijną, jasną choinką poruszaną przez wiatr. Zatrzymał się też chyba czas, tak jakby nagle zrozumiał, że to co jest teraz jest najważniejsze, lub jakby chciał tworzyć minutowe legendy dla nich i bał się, że w nowej minucie może czekać duże niewiadome, być może coś groźne, co mogłoby ich ponownie rozdzielić. Gruba Kobieta popatrzyła na Małego i uśmiechnęła się. Też musiało jej się to podobać. I ten las na tle płonących zórz, i ten coraz ciemniejszy nieboskłon z pierwszymi gwiazdkami, i te podmuchy wiatru igrające w gałęziach świerkowych, to wszystko przypominało monumentalną pantomimę teatralną, bo był ruch, barwa i szumiąca muzyka w tle, brakowało jednocześnie w tej poetyce poetyckich słów. A później słońce zaczęło szybko schodzić niżej i coraz niżej. Jednocześnie gdzieś ze środka lasu zaczęła iść ku górze chłodna, wilgotna kurtyna ciemności, odwrotnie niż w teatrze pantomimy. Wiatr trochę ją strzępił, nieco rozganiał na boki, ale ona szła i szła. Z góry, na jej spotkanie, zstępowały granatowe chmury i po chwili zorze zostały gdzieś tam w tyle i nastał gęsty mrok. Mały stał nie wiedząc, czy pozostać tu na skraju lasu, czy iść szukać noclegu do miasta. Z Grubą Kobietą było chyba podobnie.

Lekarz nałożył białą koszulę i zaczął wiązać krawat. Gruba Kobieta odszukała odbicie swojej twarzy w skrawku nie zarysowanej szyby i zaczęła poprawiać włosy. Z domów zza rzeki dolatywały kolędy.

– Ten Reżyser pokazał mi rysunki dwóch mężczyzn i zapytał jak oni mają na imiona, to ja powiedziałem, pierwszy na pierwsze imię dostał Józef, bo urodził się dziewiętnastego marca, na drugie po ojcu Jan, na trzecie po dziadku Józef a na bierzmowaniu Jan, bo bierzmowanie odbyło się na świętego Jana, jego brat na imię miał Jan bo urodził się w Noc Kupały, na drugie Jan po ojcu, na bierzmowaniu przybrał imię Jan, bo krótkie i treściwe, i on odszedł na bok i zaczął coś zapisywać w notesie.

Gruba Kobieta popatrzyła na Małego i Lekarza tak zachęcająco, jakby chciała, żeby oni zdjęli z zaparowanej szyby prezenty piętrzące się pod choinką i zaczęli z ciekawością rozpakowywać.

– Powiedziałem mu, że Jan, Jan i z bierzmowania Jan był myśliwym i często przypominał sobie zachowanie z którego był dumny, że jak się łódź wywróciła podczas burzy, to on z bratem zajął się psem, żeby im się nie przeziębił a jego żona sama dopłynęła na drugi dzień do brzegu i on często o tym myślał a jak myślał to marszczył czoło i dlatego miał poprzeczne bruzdy nad oczyma… a jak wyszli z wody, to poszli do Dziobatego, ale on miał tylko pół litra, to nie siadali, Józef, Jan, Józef, Jan sam zawsze pił trzy ćwiartki, poszli więc do Długiego, ale on miał tylko butelkę wina, to nie siadali, tylko Jan, Jan, Jan wypił na stojąco, żeby po pobycie w wodzie się ogrzać i ciepłym ciałem dodać otuchy psu, którego trzymał za koszulą, a następnie poszli do Krótkiego, bo on pędził bimber i jak szli to jeden z nich zaczął mówić, że ktoś powiedział jego babie, że muzułmanki to mają w życiu tylko jednego mężczyznę, to ona w płacz i zaczęła pod nosem szeptać długi rząd cyfr, to jeden z nich zawrócił i pobiegł z psem do domu a drugi zawrócił w stronę jeziora z żoną bo kolejna burza nadchodziła…

Podjechał sportowy samochód i wysiadł z niego Reżyser z młodą dziewczyną, dużo wyższą od niego. Szybko weszli pod wiatę.

Reżyser otworzył pancerną szafę, wsunął kasetę w jakieś urządzenie i na ekranie…

1. Mały Aktor, taki grubawy, pyzaty z szerokim nosem poprawia marynarkę, Lekarz w białym fartuchu trzyma go za przegub ręki i mierzy mu puls, zerka przy tym na Grubą Aktorkę. Mały Aktor podskakuje do góry, drepcze w miejscu by pobudzić krążenie, Lekarz odchyla mu połę marynarki i przykłada ucho do serca, zerka przy tym na zegarek. Po chwili kończy badanie i kiwa głową refleksyjnie, że jest tak sobie… Gruba Aktorka podchodzi i zaczesuje włosy Małemu Aktorowi, poprawia mu kredką brwi, kropi wodą kolońską, robi krok w tył i taksuje go wzrokiem. Lekarz bierze wodę kolońską… ale spotyka zimny wzrok Grubej Aktorki i Małego Aktora. Zakręca więc nakrętkę i odstawia na stojący obok stolik. Mały Aktor bierze niski stołek i odchodzi.

2. Drzwi mieszkania. Mały Aktor ze stołkiem w ręku nieśmiało puka. Otwiera Wysoka Kobieta. Patrzy na przybysza, potem wsuwa mu rękę pod marynarkę i kładzie na sercu. Patrzy na zegarek i porusza wargami, jakby liczyła uderzenia jego serca. Jakiś kot wychyla się z mieszkania. Wysoka Kobieta kończy badanie, waha się chwilę i w końcu kiwa zapraszająco na Małego Aktora.

Pokój sypialni. Wysoka Kobieta zawiesza się na oparciu fotela, Mały Aktor podstawia z tyłu stołek i zaczyna rozpinać spodnie… Skrzypi stołek, drga półka z książkami, poruszają się lekko obrazy na ścianach, jedna z poprzeczek wysuwa się z nogi stołka, drga stary zegar z kukułką stojący na komodzie, skrzypi stołek, Mały Aktor kopie w nogę stołka i poprzeczka wsuwa się do środka, zadowolona twarz Wysokiej Kobiety, nad nią wykrzywiona twarz Małego Aktora, krople potu spływają mu po twarzy.

Jakieś cyfry, trochę śnieżenia i Wysoka Kobieta w przedpokoju. Poprawia ubranie. Obok niej Mały Aktor, odkręca mały flakonik, odmierza na dłoń kilka kropel i zbiera je wargami. Wysoka Kobieta wręcza Małemu Aktorowi kilka banknotów i on wychodzi.

Kołyszące się na wietrze krzaki jałowców. Ponad nimi głowy Lekarza, Grubej Aktorki i Małego Aktora. W górze przelatuje kilka wron. Ujęcie z drugiej strony. Mały Aktor dzieli się pieniędzmi z pozostałymi. Z domu wychodzi Wysoka Kobieta z kotem na ręku. Lekarz, Gruba Aktorka i Mały Aktor widząc ją kucają. Ona wsiada do samochodu i odjeżdża.

Lekarz nakłada biały fartuch, rozpina Małemu Aktorowi marynarkę, przykłada ucho do serca i nasłuchuje. Gruba Aktorka w skupieniu i z pewnym niepokojem, przygląda się im uważnie.

3. Krajobraz jesienny. W alejce parkowej Lekarz i Mały Aktor zbierają liście klonu. W tle widać rzekę. Zza kadru wynurza się łódka. Kilka osób na niej. Gestykulują nerwowo i łódź się przewraca. Mały Aktor i Lekarz robią bukiet z liści i podają Grubej Aktorce. Ona całuje ich w policzki. Z rzeki wychodzi dwóch mężczyzn. Jeden trzyma na rękach psa. Poprzez prześwity między drzewami widać tonącą kobietę. Mężczyźni odchodzą. Jeden z nich trzyma pod marynarką psa.

Długa aleja parkowa. Widać odchodzącą Grubą Aktorkę z bukietem liści w ręku oraz Lekarza i Małego Aktora.

4. Pejzaż zimowy. Porywisty wiatr zgarnia z dachów sypki śnieg, kotłuje i gna przed siebie białe obłoki i tumany. Widać Lekarza biegnącego z dużym pudełkiem.

Zmarznięty Mały Aktor patrzy wyczekującym, niepewnym wzrokiem na Lekarza, który nakłada biały fartuch i zasłania się przed podmuchami śnieżnej zamieci. Na ławce siedzi Gruba Aktorka. Ma na sobie milicyjny płaszcz. Lekarz bada puls Małemu Aktorowi, potem rozpina mu marynarkę, przykłada ucho do jego serca i nasłuchuje w skupieniu. W tle widać przejeżdżający milicyjny samochód. Gruba Aktorka chucha w zmarznięte dłonie, potem wyciąga ze stojącego obok ławki pudełka milicyjny płaszcz i zarzuca Małemu Aktorowi na ramiona. W tle przejeżdża samochód ciężarowy z choinkami. Na ławce stoi rząd buteleczek z lekarstwami i kilka opakowań z lekarstwami. Obok trzy stołki. Wysoki, średni i niski. Gruba Aktorka dla rozgrzewki podskakuje do góry i biega w kółko. Lekarz kończy badanie i nabiera w garść tabletek. Podaje Małemu Aktorowi, który wsypuje je do ręki i z wahaniem patrzy na Lekarza a później na Grubą Aktorkę. Oni akceptująco przytakują głowami. Mały Aktor łyka wszystkie tabletki. W tle widać idących ulicą kilku milicjantów. Dwóch jest w marynarkach służbowych, reszta w zimowych płaszczach.

Mały Aktor zapina milicyjny płaszcz, który jest za duży na niego i robi kilka głębokich oddechów. Gruba Aktorka zdejmuje mu czapkę, zgarnia szron z rzęs, czesze włosy bardzo starannie, zwłaszcza przedziałek i z powrotem nakłada mu czapkę. Potem kropi go perfumami, otrzepuje płaszcz ze śniegu i podaje mu lusterko. Mały Aktor przegląda się w lusterku, później bierze niski stołek i odchodzi.

5. Wysoka Korpulentna Kobieta w halce. Obok Mały Aktor w koszuli i rozpiętych spodniach. Ona trzyma dłoń na jego sercu. Bada go starannie i w skupieniu a po chwili przytakuje głową. Wysoka Korpulentna Kobieta podchodzi do okna, opiera się o parapet i przywołująco kiwa głową na Małego Aktora.

Mały Aktor staje na niskim stołku za nią, traci nieco równowagę, ale chwyta ją za głowę i ratuje się przed upadkiem. Potem całuje ją w policzek i zaczyna gładzić po włosach.

Okno. Za firanką twarz Wysokiej Korpulentnej Kobiety, trochę się krzywi, coś chyba mówi, ale w sumie, to szczęście bije z jej twarzy.

Mały Aktor na klatce schodowej przelicza pieniądze. Jeden z banknotów chowa do skarpetki. Potem bierze stołek i wychodzi na zewnątrz.

6. Lekarz i Gruba Aktorka lepią bałwana. Ona w milicyjnym płaszczu a on w marynarce pod którą ma gruby sweter. Podchodzi Mały Aktor i daje im po banknocie. Tamci patrzą na banknoty, potem po sobie i coś szepczą do siebie. Potem mówią coś do Małego Aktora i on podnosi ręce do góry. Lekarz rewiduje mu kieszenie a później wyciąga ze skarpetki banknot. Chucha w niego i chowa do swojej skarpetki. Po chwili podaje kilka monet Grubej Aktorce. Mały Aktor opuszcza zawstydzony głowę, chwilę myśli a potem wyciąga do nich rękę na zgodę. Oni patrzą po sobie, patrzą na wyciągniętą rękę Małego Aktora i obłapują jego dłoń.

7. Jakieś napisy, liczby, jasne światło i… Gruba Aktorka, jako dziewczyna, biegnie lekko po ośnieżonej łące w białej, rozpuszczonej sukience. Na głowie ma wianek z polnych kwiatów, szeroko się uśmiecha. Obok letni teatrzyk. Na scenie dwóch sztukmistrzów pokazuje sztuki, ale nikt na nich nie patrzy, bo obok bije się kilku chuliganów i widzowie patrzą w tamtą stronę. Strumyk, czysta woda pluszcze na drobnych kamieniach. W płytszych miejscach skrawki lodu. Znowu ta sama łąka. Gruba Aktorka jako kobieta biegnie z trudem po trawie. Biała, rozpuszczona sukienka i papieros w ustach, twarz wykrzywiona w grymasie. Strumyk, w wodzie leżą butelki po winie, opony samochodowe i stare wiadra. Nieruchoma twarz Grubej Aktorki. Trochę tak, jakby to co było przed laty i to co teraz, to ciągle jeden i ten sam dzień. No może pierwszy obraz robiony wcześnie rano a ten drugi o zmroku i dlatego cienie pod oczyma aktorki trochę większe. W powietrzu wirują płatki śniegu.

8. Pada gęsty śnieg. Lekarz mierzy puls Małemu Aktorowi. Później odchyla mu poły milicyjnego płaszcza, przykłada ucho do serca i nasłuchuje. Gruba Aktorka patrzy na nich w skupieniu. Po chwili Lekarz przytakuje głową. Jednak bez specjalnego przekonania.

Mały Aktor nakłada szybko białą koszulę, krawat i zapina w pośpiechu płaszcz. Gruba Aktorka zaczyna masować mu plecy, kark i biodra. Strzepuje śnieg z jego płaszcza. Potem czesze mu włosy i kropi perfumami. Mały Aktor bierze niski stołek i szybko odchodzi. Śnieg szybko zasypuje jego ślady.

9. Łazienka. Kran nad wanną. Kilka kropel wysącza się z kranu. Nagie plecy starszej kobiety. Znowu kilka kropel wysącza się z kranu. Kobieta bije ze złością w kran, ale wycieka tylko parę kolejnych kropel. Ona wali pięścią ponownie, ale nic już nie cieknie.

Sypialnia. Stara kobieta w pół zawieszona na oparciu kanapy. Za nią Mały Aktor. Ona porusza biodrami, Mały Aktor zaciąga się powietrzem i krzywi z niesmakiem. Stara kobieta porusza biodrami jeszcze raz. Mały Aktor krzywi się i krztusi.

Widać na ścianie cień starej kobiety i stojącego za nią Małego Aktora. Drga stół, krzesła trzęsą się…

Twarz starej kobiety, taka uśmiechnięta. Obok na ścianie jej zdjęcie, twarz zadumana, oczy nieco przymknięte, jakby nie chciała patrzyć w przyszłość pełnym wzrokiem obawiając się, że tam w przodzie może czaić się coś złego, albo jakby uważała, że lepiej zacząć cieszyć się tym co już było.

Stara kobieta podaje kilka banknotów Małemu Aktorowi. On patrzy na nią i trochę się krztusi. Ona dokłada mu jeszcze jeden banknot. On przytakuje głową i wychodzi.

10. Jasne światło, zaciemnienie i paląca się choinka a pod nią prezenty. Mały Aktor, Gruba Aktorka i Lekarz siedzą przy wigilijnym stole. Na szybach odbite światełka choinkowe a po nich spływają grube krople deszczu…

Cicho weszła do wiaty wysoka kobieta i zasłoniła trochę ekran. Była albo tą kobietą z filmu, albo kimś bardzo podobnym do tamtej. Poklepała Małego po ramieniu i szepnęła coś Reżyserowi. On wyłączył projekcję, szybko zamknął drzwi szafy na klucz i nic nie mówiąc wyszedł. Dziewczyna i kobieta wyszły za nim. Wsiedli do samochodu i ten szybko odjechał. Mały wskazał palcem w ich stronę.

– Mówią, że on nie ma wyobraźni, ale to chyba nie tak, bo jak on dobrze przewidział w filmie, że w dzisiejszą Wigilię będzie padało, przecież ja mu o deszczu nie mówiłem… porządny człowiek, dałem mu co prawda niedawno szesnaście nowych pomysłów, ale dla mnie to było nic wielkiego a on za to dał nam tyle jedzenia i pozwolił przyjść tutaj.

Urwał i popatrzył na ogród. Krople deszczu chwilami były jakieś jaśniejsze, jakby wdzierały się między nie płatki śniegu.

 

Tłumaczenie z języka szwedzkiego: Jerzy Marciniak

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *