WIERSZE: Wiesław Fałkowski

SZUFLADA poleca:

28313647_1765602863470685_1861628482_n

(wiersze z tomu „Siedem stopni miłości”)

W magicznej latarni

światło ciągle płonie

 

życie bez miłości

jak łuk bez cięciwy

Amor strzałę puszcza

celu nie dosięgnie

upadnie pod nogi

między liście zwiędłe

 

jeśli nie pokocham

nie będę szczęśliwy

 

ryba umiera

na piasku bez wody

w męczarniach kona

powietrze połyka

 

jestem samotny

strudzony

bez nadziei nie czekam

wciąż uparcie szukam

 

los daje odbiera

według dziwnego schematu

którego pojąć nie sposób

 

ziarno powoli nabrzmiewa

wilgotnej potrzeba ziemi

by źdźbłem wystrzeliło

w błękity nieba

i drzewem wysokim się stało

zdolnym rodzić owoce

 

miłość zaklęta

spełnione marzenia

mistyczne uczucia

do spokojnej przystani

czas bezpiecznie trafić

niech w magicznej latarni

światło ciągle płonie

 

chcę kochać

być kochanym

 

 

Błędna hipoteza

dotycząca horyzontu zdarzeń

 

wędrować ciemną nocą

między mgławicami

szukać gasnącej pięknej gwiazdy

ukrytej tuż za horyzontem zdarzeń

 

czy to prawda

że niszczy wszystko co się do niej zbliża

 

podejść jeszcze bliżej

użyć nieograniczonej

sięgającej nieskończoności siły

aby znaleźć się na granicy

 

przekroczyć ją w pogoni

za konwulsyjnie zakrzywiającym się czasem

pędzić tak szybko

że nic już nie będzie pewne

nic nie będzie można zobaczyć

a stożek światła

nie przetnie orbity

 

na koniec odwrócić się

odgadnąć całą przyszłość

wszystkich wszechświatów

 

zgodnie z teorią wszystkiego

cierpliwie czekać aż gwiazda zgaśnie

 

Miłość wraca zdziwiona

 

Wspomnienie tych dni

krzyk mew morską bryzą przywiany

nad piaszczystą plażę

szybko ginie w fal szumie

codziennych szarych zdarzeń

a wydawało się przecież

że czas się zatrzymał nadzwyczajnie

że patrzeć w przyszłość nie trzeba z obawą

teraz życie będzie wieczne

– będzie zawsze

jakby nic się nie stało

 

Obłok wiatrem przegnany

odchodzi czasami na chwilę

miłość przekorna

wraca zdziwiona

słońce nadal świeci

nic się nie zmieniło

nadal zwykłe życie

między nimi płynie

takie zwykłe życie

nie tylko kochanie

 

Rozstanie

choć krótkie

zawsze mocno boli

kiedy miłość płonie

przecież zgasnąć może

a samotne serce

przecież wolniej bije

 

List miłosny

wyobraźnia składa

zazdrość i tęsknota

w ich myślach się wzmaga

czy kochanek wróci

czy czeka kochanka

 

Powrót nie jest łatwy

gdy ocean zdarzeń

gwałtownie wzburzony

rwie żagiel nadziei

łódź na skały rzuca kochanków

co chętnie pragną cichej przystani

i żyć jeszcze

i kochać

 

Rdzewieją zimne kaloryfery

 

Czekałem na ciebie.

Wciąż jeszcze czekam

w strugach jesiennego deszczu.

Mam stan podgorączkowy.

Atmosferyczne ciśnienie spada,

a chemiczna mieszanina

deszczu i łez

spływa po twarzy

w symbiozie smutku i beznadziei.

Być może to wilgoć sprawia,

że rdzewieją nawet zimne kaloryfery,

a ja nie wiem

czy to początek,

czy to już koniec

naszej namiętnej miłości,

co na głowie postawiła całą poezję świata.

Może warto było?

I nie mów,

że wszystko ci jedno.

 

 

Tęsknota

 

jestem kroplą deszczu

lśniącą kolorami tęczy

w wilgotnym powietrzu

pełnym zaskakującej woni

przywołanych wspomnień

 

płynę po policzku wzdłuż zmarszczki

do kącika ust

gdzie tańczę nim upadnę

po chwili splątana niewidzialnym uściskiem

tajemniczych sił własnego mikrokosmosu

toczę się by wkrótce uschnąć z tęsknoty

 

ty jesteś łzą

płyniemy razem za krawędź wyobraźni

poszukać potrzebnej wilgoci

 

 

Cienie
wychodzą

pomiędzy pierwszym a ostatnim dniem
między wypowiedzianym kiedyś słowem

a mgnieniem tęsknej myśli co będzie dalej

na ścianie  ich cienie są coraz dłuższe
gdy muszą iść z domu w podróż daleką
szumu drzew nie usłyszą nad ranem
to śpiewa ptak zbudzony rychłym światłem
podrywa się zmęczony zbyt długim snem
w dzień powszedni
i w niedzielę

być może powrócą dokończyć
mgnieniem jasnej myśli przywołany dzień
tak dobrze zapowiadające się życie
ugotować strawę na fajerkach
namalować obraz napisać wiersz
a kiedy słowik po zmierzchu
zagłuszy trelem ciche bicie dwojga serc
zgaszą światło

a cienie –
czemu tak chętnie uciekają
gdy gaśnie światło?

 

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *