WIERSZE: Barbara Chomko

SZUFLADA poleca:

35479986_2170199853009114_2852299824361897984_n

Cała jestem w stokrotkach

 

Delikatnie stąpam, by nie zdeptać niewinnie

wzrastających uczuć, pomiędzy nadzieją na nic.

Niewidoczna, wybielę nagłe zarumienienia,

bo damie nie przystoi wyraźnie eksponować

zachcianek. Wewnętrzne gonitwy zabrałam

na spacer z przyrodą, by spotkać siebie.

 

Kiedy nadejdę z pewnością już nic nie rozwieje

prawdziwego życia pomiędzy splotami myśli.

Jestem, jak one, zbyt drobna do zauważenia,

że pomiędzy płatkami jest złoty środek

na wszystko co nierealne, aż do przeminięcia.

W zgodzie z kochaniem tulę czasowy rozkwit.

 

(z cyklu: Zdarzyłam się)

 

Powolne odliczanie

 

Ile jeszcze schodów, pięter, zawiłości?

Ile najtrudniejszych, za wysokich progów?

Nie powiesz mi przecież, nie piśniesz o świcie,

więc sama, co rano, składam się ze złogów.

 

Przesuwam wskazówki rzęsami zmokłymi,

bo skraplam poranki każdego wieczora.

A potem znów cieniem snuję się po ścianie,

jakbym koszmar była albo nocna zmora.

 

Ile jeszcze wietrznych, rozwichrzonych pędów?

Ile podeptanych niecodziennych kroków?

Nie dasz mi nadziei, nie dasz odpowiedzi,

więc spójrz, całym ciałem, trzęsę się po zmroku.

 

Popatrz jak podpieram opadłe nadzieje,

bo może nie całkiem zamarłe obudzę.

A ty mnie wyłowisz, bo w tłumie wyrzeczeń,

jakbym bledsza była, znów życiem się łudzę?

 

(z cyklu: W poczekalni)

 

 

Wyspa Wielkiego Zagubienia

 

Na Wyludnionej Melancholii jest kąt

bezmyślnego odgrodzenia od życia.

W samotności i szemraniu słownym

tuż koło brzegu kurczowej łapanki,

by nie odpływać w marzenia, rosną

powoje – pnącza nastroi do świetlanych

złudzeń, że w zaplątaniu będą żywsze.

 

A obok przerośniętej przydróżki

pełgają barwy łąkowego zachwytu

nad misterną lekkością w przechyle

mgielnej skrytości i przeistoczenia

w fazę REM – najsilniejszego czasu

bez powrotu i czucia. Pomiędzy

przebłyskami jarzą się refleksje –

zamysły pobladłego oblicza nostalgii.

 

(z cyklu: Podróże w świat wynurzeń)

 

 

Wczorajsze porządki

 

Rozbierając na części wewnętrzne, spasowane

jak LEGO, ułożę na nowo według schematu,

bez własnej konwencji.

 

Jak przykładna instrukcja zobojętnieję,

by nie ponieść wyobraźni i nie stworzyć na nowo

tego szaleństwa.

 

W twierdzeniu, że zaprzepaszczona, ze skutkiem

niekoniecznie odwracalnym, toczę wojnę i…

wpadam w popłoch.

 

Tkwiąc po uszy zatapiam w spływającej beznadziei,

momenty zbyt gorliwej naiwności i bolesną prawdę,

że już nic i nic.

 

(z cyklu: Naprzemiennie)

 

(tu mała podpowiedź: ostatnie wersy w zwrotkach czytane razem są znaczące jako podsumowanie przekazu wiersza)

 

 

Tylko

 

Ptaki nawołują wzajemnością, czują zew

łączenia uskrzydleń, mają gołębie serca

i moje pełne strachu, że kiedyś zgubię pióro.

Czy wtedy już nic nie będzie pisane?

 

Wczorajsze burze pachną deszczową porą

i z lekkim gradobiciem przyklejam nos do szyby.

Ziemia pochłania wszystko, nawet blask,

a ja pragnę… kolejnej nocy w milczeniu powiek.

 

(z cyklu: Naprzemiennie)

 

 

Przyziemne słoneczka

 

Nie gasną, ale chylą się ku ziemi oddalając

twarze, by w skrytości dotrwać kolejnego dnia.

W kamiennych postanowieniach wiją osobne

kroki w różnych kierunkach. Mają tęsknoty

zupełnie zielone i nieokrzesane jak wiosna.

A ja w tym wszystkim dojrzewam do starości.

 

Komu potrzebne ślady tej, które zbyt ciężkie

od nadmiaru lat, mogłyby stać się udręką?

Bez odpowiedzi mogę istnieć, ale nie tak samo,

bo w tęsknocie za łąką pełną wyobrażeń.

Czyż nie dla miłości czas wiosennej chwili?

Czyż nie w kochaniu rodzą się i umierają słowa?

 

(z cyklu: Zdarzyłam się)

 

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *