W otchłani oceanów

ostatni-pasazerManuel Loureiro potrafi zaciekawić czytelnika, przykuć go do fotela i sprawić, że czas spędzony na lekturze z kilku godzin skurczy się do minut. Pisarz udowodnił to swoją trylogią o apokalipsie zombie, a gdy postanowił spróbować czegoś nowego, nie do końca podołał zadaniu. „Ostatni pasażer” to horror ze świetnym wyjściowym pomysłem na fabułę, choć nie spełnił pokładanych w nim nadziei.

Autor dużo naobiecywał, ale nie wszystkich obietnic dotrzymał. Winą za to należy obarczyć fenomenalny początek powieści. Klasyczny, mocny i rzeczywiście przerażający start rozbudza w czytelniku chęć na dużo więcej. Tuż przed wybuchem II Wojny Światowej na dryfujący statek „Valkirie” natrafia załoga kutra rybackiego. Puste otchłanie otaczającego ich Atlantyku i samotne, opuszczone wnętrza luksusowego statku działają na wyobraźnię lepiej niż niejeden film. Loureiro w takich opisach jest sprawny, rzeczowy i stara się nie szafować zbytnio niepotrzebnymi słowami. Dzięki temu, że „wodolejstwo” ograniczył do minimum, przez kolejne rozdziały czytelnik przepływa razem z załogą.

Sam wstęp, choć dość obszerny, stanowi tylko zgrabne preludium do właściwej akcji. Ta dzieje się już we współczesności, a główną bohaterką jest dziennikarka Kate Soto. Pisarz z premedytacją obarczył protagonistę ciężkimi przeżyciami, skazą na psychice i seksownym wyglądem. Horror wszak kieruje się swoimi prawami i w „Ostatnim pasażerze” trudno dopatrzyć się czegoś nowatorskiego. Tajemnica mrocznego statku, staruszek, który stara się doprowadzić do wyjaśnienia tajemnicy i wszędobylska dziennikarka. Nie zabraknie nadpobudliwych byłych wojskowych, naukowców oraz seksu. I za to ostatnie Loureiro powinien zostać solidnie zrugany.

Dobrze opisać scenę erotyczną to nie lada wyzwanie. Polegli na nim najwięksi pisarze, a część z nich unika tego typu scen w ogóle. I jest ku temu powód. By nie popaść w śmieszność lub tanie porno potrzebne jest ogromne wyczucie, którego hiszpańskiemu pisarzowi niestety zabrakło. Misternie budowane napięcie znika w chwili, gdy czytelnik zagłębia się razem z bohaterami książki w przeróżne ich otwory. Nie jest to może aż tak źle napisane, ale na tyle niewprawnie, że wybija z rytmu. Na szczęście to tylko dwie sceny.

Gdy akcja zaczyna się rozwijać, Loureiro dawkuje emocje i fakty. Robi to z odpowiednim wyczuciem i smakiem, dzięki czemu wszystko w powieści toczy się płynnie. Nie ma przestojów, niepotrzebnych dłużyzn, a przede wszystkim nudy. Samo rozwiązanie jest na tyle prawdopodobne, że nie wywołuje u czytelnika uśmiechu politowania, choć „Ostatni pasażer” cierpi na tę samą chorobę co większość horrorów. Gdy pojawia się jakaś nadprzyrodzona siła, choćby największa, to nie ma zmiłuj, musi się zaczynać od „potrząsania szafkami”. Czyli zamiast wszystko zniszczyć, doprowadzić do ruiny – zachowuje się zupełnie nieporadnie. Ale przecież inaczej bohater nie miałby szans.

„Ostatni pasażer” to jednak całkiem przyjemna i szybka lektura. Brakuje w niej odrobiny czegoś głębszego, co mogłoby skłonić czytelnika do rozmyślań. Bo samo wrzucenie swastyki i złego nazisty na karty powieści nie czyni z niej dzieła. Warto również zwrócić uwagę na wydanie. Okładka jest rewelacyjna, ale to, co znalazło się na jej wewnętrznej części po prostu zachwyca. „Ostatni pasażer” to dobra, nieskomplikowana rozrywka na jesienny wieczór. Czegóż chcieć więcej po ciężkim dniu w pracy?

Bartosz Szczygielski
Ocena: 3/5

Tytuł: Ostatni pasażer / El ultimo pasajero
Autor: Manel Loureiro
Tłumaczenie: Joanna Ostrowska, Grzegorz Ostrowski
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Format: 130 x 205 mm
Liczba stron: 480
Wydawnictwo: Muza

About the author
Bartosz Szczygielski
- surowy i marudny redaktor, który oglądałby świat najchętniej z perspektywy dachu psiej budy, oparty o maszynę do pisania. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce i ogląda wszystko, co wpadnie mu w oko. Chciałby kiedyś przytulić koalę i zobaczyć zorzę polarną – niekoniecznie w tym samym czasie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *