Starlet

reżyseria: Sean Baker

„Starlet” to film ze wszech miar zaskakujący. Nakręcony niczym najzwyklejsza opowieść o przyjaźni, potrafi dać widzowi niezłego kopa. Gdzieś w środku, między ujęciami przedstawiającymi zakupy i rozmowy, pojawia się coś, co sprawia, że trudno nie poczuć się zawstydzonym. Niespodzianka, jaką zgotował Sean Baker, nie należy jednak do rodzaju tych, gdzie do twarzy przykleja się wymuszony, sztuczny uśmiech. Widz chłonie wizję reżysera, upaja się spokojnymi kolorami wylewającymi się z ekranu, a gdzieniegdzie nawet się uśmiechnie. Wszystko to pod warunkiem, że ma otwarty umysł.

Z plakatu reklamującego film, poprzez kłęby papierosowego dymu, spogląda prawnuczka Hemingwaya, Dree. Jednak sam plakat o „Starlet” mówi niewiele, jest raczej zachętą dla miłośników kobiecego piękna połączonego z nutką tajemniczości, którą bez wątpienie rozsiewa wokół siebie młoda aktorka. Ale wbrew pozorom, to nie ona jest największą gwiazdą tej produkcji. Cały film „ukradła” jej debiutantka, wiekowa już Besedka Johnson. Wcieliła się ona w Sadie, wdowę, która pojawiła się w życiu Jane (Hemingway) przez przypadek. Johnson wniosła do „Starlet” humor i naturalność. Każde jej pojawienie się na ekranie to uczta dla duszy i oka, bowiem Johnson ma w sobie tę mądrość przychodzącą z wiekiem oraz zgryźliwe ciepło. Choć brzmi to jak nieprawdopodobne połączenie, to z pewnością jest ono jak najbardziej trafne. Początkowa niechęć wdowy do młodej kobiety można wyczytać z samego spojrzenia i prostych gestów, ale z czasem, gdy panie zbliżą się do siebie, te same oczy wyglądają już inaczej – przyjaźniej.

„Starlet” wygląda jak stara pocztówka z Paryża i tak samo się ją ogląda. Pastelowe barwy, nieśpieszne ujęcia oraz emanujący z prawie każdego ujęcia spokój. Przez większość filmu, właśnie w ten sposób spogląda się na ekran. Niczym przez śnieżną kulę, która po wstrząśnięciu okrywa ukryty wewnątrz przedmiot sztucznym śniegiem. Ten biały puch pojawia się również w filmie, tylko że zamiast zaśnieżonych ulic, widać pokryte grubą pierzyną problemów, osobowości. Każda z kobiet ma swoje tajemnice, i choć nie widać ich na pierwszy rzut oka, czuć je w powietrzu. Baker jednak bardzo sprawnie rozłożył napięcie, które czuć tak naprawdę tylko w kilku chwilach podczas seansu. Dzięki temu widz nie jest przytłoczony, wszystko zostało odpowiednio zrównoważone. Jest dużo elementów humorystycznych, szczególnie w wykonaniu Sadie, ale nie brakuje również tych chwytających za serce. Pojawia się też coś, czego widz może podświadomie się domyślać, ale dopiero gdy reżyser pokazuje wszystko „czarno na białym”, pojawia się szok. Mocne, odsłaniające dużo ujęcia mogą na początku dziwić, ale po paru chwilach stają się one naturalną częścią całości. Nie rażą, ale ukazują smutną prawdę o pewnej gałęzi przemysłu rozrywkowego.

Sean Baker stworzył film rozrywkowy, ale z interesującą (i prawdopodobną!) fabułą. Trudno znaleźć w nim elementy niepasujące do całości, bo widz od pierwszych ujęć zostaje wciągnięty w przedstawiony świat. Trochę może razi łatwowierność Jane i jej współlokatorki, ale jest to jedynie mała rysa na całości produkcji. Cudowna gra Johnson rekompensuje wszystko, co mogłoby się nie spodobać widzowi, ale takich rzeczy raczej nie uświadczy, bo „Starlet” to wspaniały film, po którego obejrzeniu trudno będzie przestać się uśmiechać.

 

Bartosz Szczygielski

Tytuł: Gwiazdeczka/Starlet
Kraj: USA
Rok produkcji: 2012
Wystąpili: Dree Hemingway, Besedka Johnson, Stella Maeve, James Ransone, Karren Karagulian
Czas trwania: 107 min

About the author
Bartosz Szczygielski
- surowy i marudny redaktor, który oglądałby świat najchętniej z perspektywy dachu psiej budy, oparty o maszynę do pisania. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce i ogląda wszystko, co wpadnie mu w oko. Chciałby kiedyś przytulić koalę i zobaczyć zorzę polarną – niekoniecznie w tym samym czasie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *