PATRONAT SZUFLADY: „Instytut” K.C. Archer – fragment 2

 

Po obiedzie grupa rekrutów z pierwszego roku zgłosiła się w piwnicy Fort McDowell na pierwszą sesję treningu taktycznego. Chociaż wszyscy byli ubrani bardzo podobnie – w granatowe bawełniane koszulki z logo Instytut Whitfielda, czarne spodnie od dresu, czarne tenisówki i czarne skarpetki do kostek – nie było trudno rozróżnić grupy, o których wspominała Dara. Alfy stały przed odkrytymi trybunami, rozciągały się i podskakiwały, podczas gdy odmieńcy opierali się o ścianę. Do tej pory ich liczba dramatycznie się zmniejszyła – z około trzydziestu rekrutów, których Teddy widziała dwa dni temu w audytorium, pozostało dwanaście osób.

Do piwnicy wszedł spóźniony Pyro. Teddy zaczęła się na niego gapić. Miał na sobie obcisły biały podkoszulek i spodenki do gry w koszykówkę, tak jakby założenie obowiązkowego stroju było poniżej jego godności.

Jillian dźgnęła Teddy łokciem.
– Znalazłaś w menu coś, co ci odpowiada?
– Wpadliśmy na siebie dzisiaj rano eee… pod prysznicem.
Zanim Teddy zdołała opowiedzieć coś więcej, do sali wmaszerowała sierżant Rosemary Boyd. Miała ze sobą podkładkę do pisania. Zatrzymała się na środku toru.
– Rekruci, zbiórka! – powiedziała.
Alfy instynktownie ustawiły się przed przełożoną.
– Oni chyba mają posłuszeństwo w genach – powiedziała Teddy do Jillian, gdy one i reszta odmieńców ruszyli w stronę Boyd. Pyro zajmował swoje miejsce o wiele dłużej niż reszta – w końcu stanął obok Teddy.
– Ładny strój – szepnęła.
Boyd kroczyła wzdłuż szeregu, przyglądając się każdemu z nich.
– Moim obowiązkiem jest dopilnowanie, aby każdy z was posiadał umiejętności fizyczne niezbędne do służby. Nie obchodzą mnie wasze „specjalne” moce. Jeśli nie jesteście w stanie przeskoczyć przez płot, nie macie kwalifikacji, by chronić ten kraj.
– Po co skakać przez płot, skoro można go podpalić? – rzekł Pyro.
Boyd gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę.
– Nazwisko?
– Lucas Costa.
– Dlaczego nie jesteś w stroju?
Wzruszył ramionami. Gdy Boyd spojrzała na innych rekrutów, odwrócił się do Teddy.
– Witamy w Shitfield – wyszeptał.
Teddy się zaśmiała. A jej śmiech ponownie zwrócił na nich uwagę Boyd.
– O ile nie poproszę o konkretne informacje, Costa, możesz odpowiadać mi na jeden z trzech sposobów: „Tak, proszę pani”, „Nie, proszę pani” lub „Nie ma na to usprawiedliwienia, proszę pani”. Wszystko inne wsadzi cię na prom z powrotem do San Francisco. A teraz spróbujmy raz jeszcze. Dlaczego nie jesteś w stroju?
Pyro utkwił wzrok w punkcie ponad głową Boyd. Mijały kolejne sekundy. Sierżant pokręciła głową i podniosła notes.
– Nie ma na to usprawiedliwienia, proszę pani – odparł.
Teddy wypuściła powietrze, gdy Boyd ponownie opuściła notes.
– Pięćdziesiąt pompek. – Pyro padł na ziemię, a Boyd mówiła dalej. – Kocham komedię, naprawdę. W zasadzie nie ma nic zabawniejszego niż patrzenie, jak taki mądrala i spryciarz rozpieprza swoją ostatnią szansę. Powiedz mi, zostałeś wyrzucony z policji, bo byłeś zabawny, Costa?
Ach, to dlatego tutaj jest.
Gdy Pyro skończył pompki, Boyd od nich odeszła.
– Zostało was dwanaścioro – powiedziała. – Podzielcie się na dwie grupy.
W sposób naturalny podzielili się na alfy i odmieńców. Przed spięciem Pyra z Boyd Teddy zastanawiała się, do której grupy dołączy chłopak. Pewnie, zachowywał się jak jeden z nich, ale kiedyś był gliniarzem. Teraz wiedziała już, gdzie jego miejsce: odmieńcy obejmowali Teddy, Jillian, Darę, Pyro, Jeremy’ego i Molly. Teddy nie miała jeszcze przyjemności poznać nikogo z drużyny przeciwnej, ale stanęła przed trzema mężczyznami i trzema kobietami – i wszyscy oni byli irytująco wysportowani.
– Panie i panowie, na tym świecie jest dobro i zło. Na zewnątrz będziecie mieli do czynienia z handlarzami narkotyków, przemytnikami, gwałcicielami, mordercami i terrorystami. Na określenie tych ludzi istnieje tylko jedno słowo. Wróg. Tutaj wrogiem jest drużyna przeciwna. Jeśli zawiedziecie, wygra wróg. Nie obchodzi mnie, że próbujecie. Macie wygrać. Rozumiecie?
Na myśl o tym, że będzie musiała powstrzymać brutalnego przestępcę, serce Teddy zaczęło mocniej bić. Zawsze znajdowała się po drugiej stronie barykady. Teraz sytuacja miała się zmienić. Ona miała się zmienić.

– Ten tor ma na za zadanie odtworzenie codziennych przeszkód – powiedziała Boyd, kierując ich uwagę na konstrukcje rozmieszczone na środku pomieszczenia. – Z takimi przeszkodami mogą zmierzyć się organy ścigania i wojskowi. Macie pokonywać tor jako jednostka. Jasne?
Boyd wyjaśniła, co mają zrobić: przeczołgać się na brzuchu pod dziesięcioma metrami drutu, złapać linę i przedostać się nad dołem, przejść po równoważni, przejść po drabinkach, trzymając się ich rękami, zaciągnąć dziewięćdziesięciokilogramowego manekina w bezpieczne miejsce, wspiąć się po ścianie i stanąć z tyłu w czasie krótszym niż dwadzieścia minut. Teddy spojrzała po reszcie swojego zespołu. Wszyscy wyglądali na zmartwionych – za wyjątkiem Pyro. Spanikowana była zwłaszcza Molly, która wielkimi oczami wpatrywała się w ścianę.
Boyd podniosła stoper i wskazała na alfy.
– Wy pierwsi.

Alfy zaliczyli trasę z wdziękiem, aż miło było na nich popatrzeć. Jedyny błąd popełnili podczas huśtania się na linie, gdy Ben Tucker, który wyglądał jak bogaty dzieciak z filmu Johna Hughesa, rzucił się do przodu, nie przekazując liny następnemu członkowi zespołu.
Kiedy skończyli, odmieńcy ustawili się w na starcie. Teddy wytarła dłonie o spodenki. Mogła mieć tylko nadzieję, że jej koledzy z zespołu przyglądali się występowi poprzedniej ekipy tak dokładnie jak ona. Boyd dmuchnęła w gwizdek i wyruszyli.

Czołganie im się udało, wszyscy przedostali się też nad dołem. Każdy odmieniec przekazywał linę kolejnemu. Czyli wszyscy uważnie przyglądali się alfom. Jeremy zachwiał się na równoważni, ale Molly złapała go za rękę, żeby mu pomóc. Teddy udało się wspiąć po drabinkach, zanim zemdlały jej ręce. Pyro, Dara i Teddy złapali ciężkiego manekina i zaciągnęli go w bezpieczne miejsce.

Teddy dołączyła do swojej grupy, gdy wszyscy pędzili do wielkiej ściany – ostatniej przeszkody. Pyro uklęknął, żeby pomóc reszcie. Dara złapała się górnej krawędzi, podciągnęła się i pobiegła na metę. Jillian za nią. Potem Jeremy. Kiedy Teddy postawiła stopę na udzie Pyro, stopa jej się ześlizgnęła i kopnęła mężczyznę w krocze. Skulił się z bólu.

– Przepraszam – powiedziała.
– Miałem u ciebie dług – odparł, a potem złapał ją za tyłek i popchnął w górę.
– Teraz jesteśmy kwita.
– Nie ma mowy – odparł.
Teddy udało się dotrzeć na górę, przerzuciła nogi na drugą stronę i zamierzała spuścić się po linie. Zostali już tylko Molly i Pyro. Uda im się.
Potem jednak zobaczyła Molly, która zamarła z przerażenia na samym szczycie. Trzydzieści sekund! – ryknęła Boyd.
Pyro był już w połowie drogi na dół, gdy zauważył, że Molly utknęła na górze. Krzyknął do Teddy:
– Musisz przytrzymać jej linę, a ja zniosę ją na dół. Nie zostawimy nikogo w tyle. – Teddy się zawahała. Instynkt kazał jej pędzić do przodu, w pierwszej kolejności zająć się sobą. Przez chwilę stała, próbując podjąć decyzję. Gdy spojrzała do tyłu, było już za późno. Pyro pomógł Molly zejść, znajdowała się w połowie wysokości. Teddy mogła już tylko pobiec w stronę linii mety.
– Co się tam stało? – spytała Jillian.

Molly zamarła. Teddy usłyszała za sobą kroki, odwróciła się i zobaczyła, jak Pyro wbiega na metę z Molly na rękach w chwili, w której Boyd dmucha w gwizdek.
Teddy rozejrzała się dookoła z nadzieją, że zobaczy same radosne twarze.
– Może i zdaliście test – rzekła Boyd. – Ale poprzednia drużyna była szybsza o całe dwie minuty. To oznacza, że wasz wróg wygrał.
Teddy spojrzała na zwycięzców, stojących przy bocznych liniach. Wysoka dziewczyna z brązowymi włosami ściągniętymi w kucyk zaczęła się śmiać.

Boyd kontynuowała:
– Jeśli przegracie w prawdziwym świecie, poniesiecie konsekwencje. Zginiecie. Wasz partner zginie. Zginie niewinna ofiara. Gdy przegracie na moich zajęciach, nikt nie zginie, ale ktoś będzie musiał ponieść konsekwencje. Zwycięska drużyna wraca do akademika, żeby wziąć prysznic i odpocząć. Drużyna przegrana melduje się w Harris Hall na dyżur w kuchni po kolacji. To oznacza mycie podłóg, szorowanie sprzętów, czyszczenie toalet, zmywanie talerzy i sztućców, obieranie ziemniaków i wszystko, co każe wam robić personel.
Odmieńcy odeszli od toru w milczeniu i ze zwieszonymi głowami.
– Mogło być gorzej – zauważyła Dara.
– Jakim cudem? – spytała Jillian.
Dara machnęła ręką w stronę okna, za którym było widać bramę do Whitfield.
– Mogli nas odesłać do domu.

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *