Lukrowane ludobójstwo, czyli „Dom nad błękitnym morzem” T. J. Klune’a

Linus Baker jest pracownikiem socjalnym w Wydziale Nadzoru nad Magicznymi Nieletnimi – wizytuje państwowe sierocińce dla niezwykłych dzieci i upewnia się, że nie dzieje im się krzywda, czy to ze strony rówieśników, czy opiekunów. Uważa, że jego praca jest ważna, nawet jeśli wiąże się z przestrzeganiem rygorystycznych zasad, widokiem krzywdy dzieci i nieprzejednaną biurokracją. W miarę możliwości czyni świat trochę lepszym i bezpieczniejszym miejscem. Poza tym jego życie jest raczej nudne – opiekuje się humorzastą kotką o imieniu Kaliope, próbuje hodować słoneczniki w mieście, gdzie wiecznie pada deszcz, słucha starych płyt i użera się ze wścibską sąsiadką. Snuje marzenia o piaszczystej plaży nad morzem, ale marzenia są po to, aby je mieć, a nie realizować, przynajmniej w opinii Linusa.

Linus nie jest typowym bohaterem powieści, nie jest kimś, komu przydarzają się przygody i kto wikła się w burzliwe romanse. Do czasu, aż Niezwykle Ważne Kierownictwo zleci mu tajną misję – wyjazd na słoneczną wyspę Marsyas, gdzie w eksperymentalnym sierocińcu żyje szóstka niezwykłych (nawet jak na magiczne standardy) i potencjalnie bardzo niebezpiecznych dzieci pod opieką Arthura Parnassusa, mężczyzny równie tajemniczego, co pociągającego. Linus jeszcze nie wie, że jego życie zmieni się bezpowrotnie – oczywiście o ile przeżyje miesiąc w towarzystwie tych dzieci, co nie jest takie oczywiste.

Dom nad błękitnym morzem T. J. Klune’a to ciepła, wzruszająca powieść o odnajdywaniu swojego miejsca w świecie, walce o lepsze jutro, pokonywaniu uprzedzeń i tworzeniu rodziny z grupy wyrzutków, z którymi społeczeństwo nie wie, co zrobić. Książka tryska humorem, postaci są wyraziste i sympatyczne, od magicznych dzieci po ich opiekunów, a obserwowanie przemiany, jaką przechodzi Linus, jest bardzo satysfakcjonującym procesem. Relacje między postaciami stanowią sedno historii, a im lepiej poznajemy bohaterów, tym bardziej nam na nich zależy. Każde z dzieci z Marsyas ma swój sekret, większość z nich przeszła przez traumatyczne wydarzenia wynikające ze sposobu funkcjonowania państwowego aparatu opieki. Jesteśmy świadkami tego, jak radzą sobie z doznanymi krzywdami, jak ich rany na duszy goją się i zabliźniają, także dzięki Linusowi, który odkrywa, że też dysponuje pewną magią – miłością, przywiązaniem i wsparciem, jakich może udzielić dzieciom rozpaczliwie miłości i akceptacji spragnionych. A także ich opiekunowi. Arthur sam nie wie, jak bardzo potrzebuje miłości, póki na wyspie nie pojawia się Linus. I chociaż to wszystko brzmi niezwykle wprost uroczo, w sercu powieści funkcjonuje pewne rozdarcie wynikające z kontrastu pomiędzy stylizacją a konstrukcją świata przedstawionego. Ta pogodna historia dzieje się bowiem w dystopijnym świecie przesiąkniętym przemocą i nienawiścią, świecie podszytym ludobójstwem.

To nie było co, dokładnie? Sprawiedliwe? Słuszne? Uzasadnione? Żadna z tych rzeczy? Linus nie miał pewności. Były powody, dla których istniały takie prawa, i choć Linus nigdy ich nie rozumiał, w każdym razie nie tak naprawdę, nie było nic, co mógłby zrobić w tej sprawie. Wiedział, że ludzie często boją tego, czego nie rozumieją (choć miał wrażenie, że to słowo było kodem dla zupełnie innego uczucia). Wydział Rejestracji zrodził się z potrzeby ochrony osób niezwykłych. Na początku magiczne dzieci siłą zabierano z domów i umieszczano w szkołach, choć owo określenie nie było właściwe. Instytucje te w zasadzie przypominały więzienia, mimo że w oknach nie było krat. Wydział Nadzoru nad Magicznymi Nieletnimi powstał, aby załagodzić protesty osób głośno krzyczących przeciw takiemu traktowaniu [s. 103].

Klune oparł powieść na rzeczywistych wydarzeniach, czyli ludobójstwie rdzennej ludności Kanady, które miało miejsce od 1951 do 1991 roku w formie przymusowego odbierania dzieci rodzinom i umieszczania ich w państwowych placówkach w celu „integracji” społecznej oraz adopcji dzieci przez białe rodziny. Sixties Scoop, jak obecnie nazywa się ten proceder, było legalnym procesem masowych porwań dzieci i służyło zniszczeniu struktury społecznej i kultury rdzennych mieszkańców Kanady. Oparte na rasizmie i kolonializmie zjawisko dało pole do eskalacji przemocy wobec dzieci, nad którymi znęcano się fizycznie i psychicznie, wykorzystywano seksualnie, i z których wiele nie przeżyło państwowej „opieki”, co przez lata było skrzętnie tuszowane. Szacuje się, że porwano ponad dwadzieścia tysięcy dzieci, a jedna piąta z nich zginęła z powodu przemocy lub zaniedbania, aczkolwiek dane są wybrakowane ze względu na długoletnią praktykę ukrywania ofiar śmiertelnych i minimalizowania skali przemocy. Jeszcze wczerwcu 2021 roku światem wstrząsnęły odkrycia nieoznakowanych masowych grobów dzieci na terenie placówek oświatowych w Kanadzie prowadzonych przez kościół katolicki – placówek, które zaangażowany były w rządowe porwania. Podobna praktyka miała miejsce w Australii, gdzie mowa o Straconym Pokoleniu z lat siedemdziesiątych, a sam proces odbierania dzieci z rodzin Aborygenów trwał nieprzerwanie od 1910 roku. Kolonialna praktyka niszczenia kultury, a przez to wymazywania istnienia danej grupy społecznej, nie jest obca także w naszym kontekście kulturowym. Wystarczy wspomnieć przymusowe procesy rusyfikacji i germanizacji dzieci pod zaborami, aczkolwiek doświadczenia kolonialne z terenów krajów europejskich są nieporównywalne ze skalą przemocy, jakiej doznali rdzenni mieszkańcy terenów, gdzie prawnie usankcjonowany rasizm szedł ręką w rękę z eugeniką.

Dom nad błękitnym morzem nie opowiada bezpośrednio o tych wydarzeniach, ale ubiera je w niemal bajkowe szaty metafory, gdzie zamiast Aborygenów czy rdzennych ludów Kanady mamy do czynienia z gnomami, driadami i feniksami, dla których nie ma miejsca w ludzkim społeczeństwie, podlegają więc marginalizacji i dyskryminacji. Po pierwsze, tego typu metafora jest niebezpieczna, bo pod wieloma względami usprawiedliwia nierówne traktowanie ofiar systemowej przemocy – magiczne istoty mogą być niebezpieczne, środki ostrożności bywają usprawiedliwione. Dla rasizmu nie ma jednak usprawiedliwienia, jest całkowicie irracjonalnym i bezpodstawnym aktem nienawiści. Po drugie, rodzi to nieprzyjemną i niepokojącą sprzeczność w konstrukcji powieści. Pojawia się pytanie o to, skąd tak wiele magicznych sierot w świecie przedstawionym, dlaczego tak wiele magicznych gatunków jest zagrożonych wymarciem i skąd tak wiele uprzedzeń w ludzkim społeczeństwie. Nie można ukryć, że domyślna historia świata przedstawionego osadza się na systematycznym ludobójstwie, dla którego sierocińce są kolejnym krokiem. Traumatyczne doświadczenia wychowanków (czy raczej ofiar) państwowego systemu opieki odsłaniają niemą, powszechną zgodę na eksterminację magicznych istot w ludzkim społeczeństwie.

Tym samym powieść Klune’a stanowi ilustrację wielu problemów fantastyki jako gatunku, przede wszystkim jej ograniczeń. Metaforyczne ujęcie uprzedzeń w powieściach fantasy, nawet w sytuacji, gdy krytyka tych postaw jest czytelna i dobitna, nie przekłada się na postawy samych czytelników i nie zostaje odniesione przez nich do własnych doświadczeń, przede wszystkim ze względu na przeświadczenie o eskapistycznym charakterze fantastyki. Doskonale ilustruje to polski fandom fantastyki, dla którego formacyjnym tekstem była Saga o wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego – seria, której bohaterowie są ofiarami rasistowskich uprzedzeń, gdzie krytyka rasizmu i seksizmu jest głównym przesłaniem. Reakcje polskiego fandomu na zróżnicowany etnicznie casting serialowej adaptacji Sagii Pierścieni Władzy, które określić można jako internetową nagonkę, jawnie pokazują, że wychowani na Sadze czytelnicy pozostają rasistami. Metafora jest zatem nieczytelna, co nie jest problemem w przypadku twórczości Sapkowskiego, albo nieskuteczna. W przypadku autorów, którzy chcą przeciwstawić się opartym na nienawiści postawom, konieczne jest więc wprowadzanie niemataforycznych postaci, cierpiących jawnie z powodu uprzedzeń, które pokutują także w naszym społeczeństwie, jak rasizm i homofobia.

Drugim problemem, w jaki wpisuje się powieść Klune’a, jest kwestia relacji pomiędzy fantastyką a rzeczywistością. Tutaj autor poradził sobie o wiele lepiej. Fantastyka od zawsze bazuje na mrocznych kartach naszej historii, nie tylko poprzez spekulatywne dywagacje o tym, jak świat zmieniłby się w określonym momencie historycznym dzięki elementom fantastycznym (tutaj przodują steam punk i solar punk oraz im pokrewne podgatunki), ale przez wzorowanie wydarzeń w światach fikcyjnych na historycznych wydarzeniach. Fantastyczne światy mają swoje wersje kolonializmu, Holocaustu, wszelkich możliwych wojen, odkryć geograficznych, przewrotów politycznych i ludobójstwa. Zwykle te nawiązania się jawne i czytelne, jak ma to miejsce w Domu nad błękitnym morzem. Klune uniknął zawłaszczenia historii rdzennych mieszkańców Kanady, ich traumy i doświadczenia, nawiązując do ich historii, ale jej nie przedstawiając, bo nie ma moralnego prawa do snucia tej narracji. Wprowadzenie Linusa jako głównego bohatera, za pośrednictwem którego poznajemy świat przedstawiony, kogoś, kto nie uczestnicy w traumie bezpośrednio, ale obserwuje cierpienie pokrzywdzonych z zewnątrz, biernie uczestnicząc w systemie opresji pomimo najlepszych intencji, było mądrym krokiem. Dzięki temu pozostajemy tylko świadkami krzywd, jakich doznają dzieci, i słuchamy ich opowieści. Natomiast snucie z gruntu uroczej historii na bazie tak druzgoczących krzywd nie świadczy dobrze o wrażliwości autora. Rozłam jest zbyt wielki, trauma zbyt głęboka, a przez to stylistyczna konstrukcja jest krucha i nie na miejscu. Nawet bez świadomości historycznych odniesień konstrukcja świata przedstawionego jest zbyt dystopijna (albo po prostu realistyczna, co wiele mówi o naszej rzeczywistości społecznej), aby podźwignąć radosne perypetie bohaterów.

Dom nad błękitnym morzem można czytać jako sympatyczną historię o zmienianiu świata na lepsze z miłym, queerowym romansem w tle. Powieść ma wszystkie cechy pozytywnej, relaksującej i wzruszającej lektury. Jest jednak podszyta tak nieprzebranym mrokiem, że nawet całe słońce rozświetlające morze nad Marsyas nie może go rozproszyć. I ten dysonans rezonuje w czytelniku.

Autor: T. J. Klune

Tytuł: Dom nad błękitnym morzem

Tłumaczenie: Justyna Szczęśniak

Wydawnictwo: You&YA (Muza) i Papierowy Księżyc

Liczba stron: 415

Rok wydania: 2022

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *