Jesteśmy tylko opowieściami o tym, kim jesteśmy – wywiad z Grzegorzem Gajkiem

– Sedno problemu tkwi w tym, że istoty ludzkie w gruncie rzeczy zbudowane są z fikcji. Jesteśmy tylko opowieściami o tym, kim jesteśmy. A każdą opowieść trzeba od czasu do czasu odświeżyć, bo jeżeli za długo się ciągnie, to zaczyna się gmatwać. I nagle zgroza nas chwyta, gdyż nie jesteśmy już pewni, czy opowiadamy o sobie, czy o kimś innym. Zaczynamy tę opowieść przycinać, izolować, wyrzucać wszystko, co wydaje się obcym wtrętem. Aż się staje uboga, pusta, pozbawiona sensu. Żeby tego uniknąć, musimy dobrze zrozumieć, jakie elementy tworzą naszą historię i skąd pochodzą – mówi Grzegorz Gajek, autor sześciu powieści i licznych opowiadań. Jego najnowsza książka, „Strażnicy Starego Lasu”: tom I „Biała Wieża” to fantastyczna młodzieżówka, osadzona w klimatach słowiańskich.

Barbara Augustyn: Pewien mądry hobbit mawiał, że wychodzenie za próg domu może okazać się niebezpieczne, gdyż nigdy nie wiadomo, dokąd nas nogi poniosą. A czy dla twórcy niebezpieczne jest sięganie po nowe gatunki literackie?

Grzegorz Gajek: Z tym wychodzeniem za próg to jest tak, że każda podróż zmienia człowieka. Kawałek po kawalątku. Aż wreszcie możemy zauważyć, że osoba, którą byliśmy – rozsądna i szanowana – przestała istnieć. Pytanie brzmi tylko, czy ten rozsądek i ten szacunek naprawdę były warte tyle, ile nam się zdawało.

Z książkami sprawa ma się podobnie, każda powieść to kolejna podróż. I oczywiście może się okazać, że ktoś jest zawiedziony zmianą, którą przyniosła. Trudno mi jednak oceniać, jakie korzyści przynosi trzymanie się starych, utartych szlaków, bo sam nigdy tego nie robiłem. Jako pisarz dotąd się nie ustatkowałem, nie poświęciłem jednej konwencji. Co, choć brzmi zadziornie, bywa męczące i nie zawsze daje satysfakcję.

B.A.: Skąd w ogóle pomysł, by napisać powieść dla młodzieży?

G.G.: Pisanie dla dorosłych trochę mnie chyba zmęczyło. Myślałem zresztą bardziej o tym, co próbuję przekazać niż komu to próbuję przekazać. I tak się akurat złożyło, że zapragnąłem opowiedzieć o rzeczach, które miały dla mnie szczególnie znaczenie, gdy byłem dzieciakiem – o przyjaźni, przygodzie, o tym, jak to jest, kiedy siedzisz z kumplami przy ognisku albo prujesz żaglówką przez Śniardwy, kiedy dziewczyna po raz pierwszy weźmie cię za rękę albo kiedy zgubisz się nocą w lesie. A także o rzeczach, o których nikt mi nie powiedział, gdy dorastałem. O tym, że czasami nie będę wiedział, co robić, że czasami podejmę złą decyzję i coś mi się nie uda. I nic nie szkodzi, bo takie jest życie.

B.A.: Jakie książki czytał Grzegorz Gajek jako dzieciak?

G.G.: Na samym początku Grzegorz Gajek nie czytał, tylko było mu czytane. Każdego wieczoru zasypiał, słuchając historii z uniwersum „Gwiezdnych Wojen” w interpretacji swojego dziadka. Gdy wreszcie sam postanowił sięgnąć po książki, były to najpierw Muminki, potem – bardzo szybko – „Władca pierścieni”, następnie – nieco może przedwcześnie – „Wiedźmin”. W wieku licealnym przyszła pora na Lema. Wreszcie, u progu dorosłości, pojawili się Stephen King i H.P. Lovecraft.

B.A.: A kiedy pojawiła się myśl, by zacząć pisać coś swojego?

G.G.: Również bardzo szybko. Miałem osiem albo dziewięć lat, kiedy napisałem pierwsze opowiadanie. Oczywiście osadzone w świecie moich ukochanych „Gwiezdnych Wojen”. Wystukałem je na starej maszynie do pisania dziadka, a mój brat zrobił ilustracje.

Natomiast coś naprawdę swojego-swojego, to jest osadzonego we własnym wyimaginowanym uniwersum, zacząłem tworzyć gdzieś tak w wieku czternastu – piętnastu lat. Co ciekawe, dopiero teraz uświadamiam sobie, że niektóre pomysły z tamtych czasów przetrwały w zakamarkach pamięci, by wypłynąć na powierzchnię w „Białej Wieży”. Dla przykładu: przypomniałem sobie niedawno, że na którejś wycieczce szkolnej zapisałem w zeszycie szkic scenki, w której bohater zwany po prostu Wędrowcem siedzi w lesie pośród gęstej zaklętej mgły. I tyle. Nie powstała z tego żadna konkretna, wiodąca dokądś historia. Aż do dziś.

B.A.: „Biała Wieża” przedstawia świat, który zamieszkują leszy, strzygi, upiory i wiele innych stworzeń znanych ze słowiańskiego folkloru. Jak Pan sądzi, skąd wzięła się obecna moda na słowiańskość?

G.G.: To część niezwykle złożonego zjawiska, które ma co najmniej tyle samo ciemnych stron, co jasnych. Nie starczyłoby mi tutaj miejsca, żeby omówić je z należytą starannością, ale zaryzykuję kilka uproszczeń. Kluczowe znaczenie ma chyba to, że nas, Polaków, dotknął kryzys tożsamości – nie pierwszy zresztą i nie ostatni. Idea państw narodowych powoli się starzeje, co powoduje naturalną niestety reakcję obronną w postaci nasilenia nastrojów nacjonalistycznych. Zostawmy jednak ten wątek, gdyż zaraz dojdziemy do polityki, a tego byśmy nie chcieli. Sedno problemu tkwi w tym, że istoty ludzkie w gruncie rzeczy są zbudowane z fikcji. Jesteśmy tylko opowieściami o tym, kim jesteśmy. A każdą opowieść trzeba od czasu do czasu odświeżyć, bo jeżeli za długo się ciągnie, to zaczyna się gmatwać. I nagle zgroza nas chwyta, gdyż nie jesteśmy już pewni, czy opowiadamy o sobie, czy o kimś innym. Zaczynamy tę opowieść przycinać, izolować, wyrzucać wszystko, co wydaje się obcym wtrętem. Aż się staje uboga, pusta, pozbawiona sensu. Żeby tego uniknąć, musimy dobrze zrozumieć, jakie elementy tworzą naszą historię i skąd pochodzą. I tu właśnie pojawia się potrzeba zrozumienia i zaakceptowania własnych korzeni, między innymi własnej kultury. Mówiąc prościej – i wracając do Pani pytania, od którego chyba nieco się oddaliłem – moda na słowiańskość wzięła się stąd, że czujemy, iż porobiło się z nami coś złego, i instynktownie szukamy sposobu, aby sobie z tym poradzić. Przy czym słowianofilstwo może zarówno nas uleczyć, jak i pchnąć głębiej w odmęty izolacjonistycznej patologii – dlatego m.in. pisarze muszą podchodzić do tematu z dużą dozą ostrożności.

B.A.: A tak z ciekawości – grał Pan w „Wiedźmina”? Bo spór o słowiańskość Geralta rozgrzewa fanów nad Wisłą.

G.G.: W pierwszą część, dawno temu. Nie wciągnęła mnie. Nie wiem, czemu, bo w sumie bardzo lubię podobne serie, takie jak „Dragon Age” czy „Divinity”. Cóż, gusta i guściki.

Jeżeli chodzi o słowiańskość Geralta, to spór trwa dłużej niż się niektórym wydaje. Sapkowski jeszcze w latach 90. wielu ludziom zaszedł za skórę, twierdząc, że słowiańska fantasy w ogóle nie ma racji bytu. Co do samego Białego Wilka, rzekłbym, że nie posiada on zbyt wielu cech typowego Słowianina, za to jego duchowy ojciec jak najbardziej – na dobre i na złe. W dyskusjach dotyczących sukcesu książek o Wiedźminie często podnosi się to, że Sapkowski w latach 80. oblatany był w zachodniej fantastyce, że mógł sięgnąć po tropy i motywy wypróbowane przez pisarzy w rodzaju Terry’ego Brooksa czy Guya Gavriela Kaya (jak choćby słynna koniunkcja sfer i przenikanie się światów), które nad Wisłą stanowiły zupełne novum. Zapomina się, ile w jego pisarstwie jest polskiego, ile jest w nim Hena czy nawet Sienkiewicza. Ktoś się pewno oburzy, ale czy wiedźmińska saga to w gruncie rzeczy nie „Trylogia”, tyle że z elfami i krasnoludami?

B.A.: Czytając „Białą Wieżę”, odniosłam wrażenie, że pod względem fabularnym to klasyczne high fantasy w stylu Tolkiena. W jego twórczości odwołania do mitów, długiej tradycji baśni i eposów odgrywały kluczową rolę. A jak to jest w Pana przypadku?

G.G.: Zawsze fascynowało mnie to, jak mity się odradzają, jak są opowiadane na nowo, tłumaczone – można by rzec – na język współczesności. Jako bardzo młody człowiek głęboko nasiąkłem mitologią grecko-rzymską, a dziś, słysząc Kapitana Amerykę wypowiadającego podniosłe słowa „Avengers, assemble”, uśmiecham się pod nosem i myślę sobie: „Oho, wracamy do «Iliady», będzie katalog okrętów”. Pewne tropy czy motywy są po prostu tak uniwersalne, że nie zestarzeją się chyba nigdy. Jak choćby motyw podróży, o którym wspomnieliśmy na początku.

A jeśli chodzi o samego Tolkiena, to w pewnym sensie chciałem wykonać podobną do niego robotę, to znaczy wziąć korpus opowieści mitologicznych oraz ludowych i na jego podstawie zbudować oryginalne uniwersum. Postanowiłem przy tym nie bronić się za wszelką cenę przed patosem i wzruszeniami. Do takich spraw trzeba oczywiście podchodzić z umiarem, aby nie popaść w ckliwość i tandetę, ale wydaje mi się, że my, Polacy, zbyt często wstydzimy się uczuć i potrzeba nam na to odtrutki.

B.A.: W swojej powieści nie wystawia Pan najlepszej opinii gatunkowi ludzkiemu. Jesteśmy czynnikiem zaburzającym równowagę. Ale paradoksalnie, magiczne stworzenia zachowują się dokładnie tak samo jak ludzie. Wybierają przemoc. Powiedziałabym, że „Biała Wieża” niesie ze sobą przesłanie pacyfistyczne, pokazuje, że można próbować inaczej rozwiązywać problemy.

G.G.: Oj, właśnie trąciła Pani palcem czubek potężnej góry lodowej. Najogólniej rzecz ujmując, większość kultur indoeuropejskich to kultury patriarchatu wojowników. Od tak wielu wieków powtarzamy sobie, że walka równa się bohaterstwu, iż wyrwanie się z tego schematu myślowego wydaje się niemożliwe. Nieważne, że Jezus mówił „Nadstaw drugi policzek”. Nieważne, że Gandhi mówił „Nikt nie może mnie skrzywdzić bez mojej zgody”. To piękne i wzniosłe zdania, ale przecież wiadomo, że w pewnych sytuacjach trzeba się zachować jak mężczyzna. Czy Piłsudski był terrorystą, despotą? W żadnym razie, był człowiekiem swojej epoki. Robił, co musiał. Robił, czego wymagała od niego historia. Sęk w tym, że takie albo podobne racjonalizacje przeprowadzają wszyscy. Szaleńcy z ISIS też. Wiem, kogoś właśnie wkurzyłem – gdzie Piłsudski, a gdzie ISIS. No, trudno, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Przemoc to przemoc. Rzecz jasna, nie chciałem dzieciaków epatować swoją filozofią życiową i teorią dziejów, ale mam nadzieję, że udało mi się rozrzucić w powieści trochę ziarenek, które pewnego dnia zakiełkują, skłaniając tych młodych czytelników do zadawania własnych pytań i odnajdywania własnych odpowiedzi.

B.A.: „Biała Wieża” ukazuje świat w przełomowym momencie, nadciągają wielkie zmiany. Jedni je akceptują, inni nie, a najwięcej istot woli przeczekać burzę, nic nie robiąc. Która postawa jest Panu najbliższa?

G.G.: Odpowiem dyplomatycznie – to zależy. Ogólnie rzecz biorąc, wierzę, że nie możemy być obojętni, że powinniśmy reagować, kiedy dzieje się coś, co uważamy za złe. Ale sprawa nie jest taka prosta. Gdy zachodzą wielkie zmiany, rzadko kiedy możemy być pewni, jaki będzie ich wynik albo jaki skutek przyniosą nasze działania. Bywa, że tylko pogarszamy sytuację. Bywa, że sprzeciwiamy się czemuś, nie bacząc, jak to wpłynie na innych. Bywa, że opieramy się wyłącznie ze strachu przed nieznanym. Jako pisarz staram się unikać stawiania bohaterów w sytuacjach, w których istnieje jedno słuszne rozwiązanie – moim celem nie jest powiedzieć czytelnikowi, jak ja zachowałbym się w danych okolicznościach (delikatnie sugerując, że powinien uczynić podobnie), tylko pokazać mu różne perspektywy i skłonić do refleksji. Choć oczywiście zdarza mi się stawiać granicę, za którą rzeczy mogą być już jedynie czarne albo białe; czasami wierzę, że naiwność jest cnotą.

B.A.: Pierwszy tom „Strażników Starego Lasu” wieńczy rozdział pod znamiennym tytułem: „Coś się kończy”. Ale widziałam na fanpage’u, że także coś się zaczyna. Kiedy możemy się spodziewać kontynuacji przygód Lelka i spółki?

G.G.: Maszynopis drugiego tomu mam złożyć u wydawcy do końca lutego i termin ten wydaje mi się jak najbardziej realny. Później, wiadomo, redakcja, korekta, okładka. Jeśli dobrze pójdzie, może wyrobimy się na późną wiosnę. A jeżeli coś się przeciągnie, to na jesień. O ile dobrze pamiętam, według umowy książka musi ukazać się drukiem najpóźniej w październiku, więc nie ma zmiłuj. Z papierem nie sposób się kłócić. Przy czym jesienna aura nawet by pasowała, bo ważną rolę w historii będą odgrywały słowiańskie wierzenia związane ze światem podziemnym, wędrówką dusz, świętem Dziadów i tym podobnymi.

B.A.: A poza tym jakie są Pana pisarskie plany na najbliższy okres?

G.G.: Mam na dysku trochę prawie gotowego materiału, który domaga się obróbki i wysłania w świat. Chodzi też za mną myśl o powrocie do horrorowych korzeni – przynajmniej na chwilę. Tylko czasu wiecznie za mało. Poza tym kilka moich rzeczy będzie się teraz ukazywało w Storytelu – m.in. kryminalny serial audio oraz… bajki dla dzieci. Również ze słowiańskimi elementami. Zachęcam także do śledzenia Nowej Fantastyki, dla której tłumaczę obecnie opowiadania – w tym absolutną perełkę autorstwa Kathleen Kayembe.

B.A.: Dziękuję za rozmowę.

 

About the author
Barbara Augustyn
Redaktor działu mitologii. Interesuje się mitami ze wszystkich stron świata, baśniami, legendami, folklorem i historią średniowiecza. Fascynują ją opowieści. Zaczytuje się w literaturze historycznej i fantastycznej. Mimowolnie (acz obsesyjnie) tropi nawiązania do mitów i baśni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *