FELIETON: Andrzej Ballo – O uzależnieniach od uzależnień

             IMG_1694Uzależnienie to coś, czego człowiek nie powinien, a musi. Uzależnić się można od prawie wszystkiego, choćby od samego siebie. Nawet miłość to pewien rodzaj uzależnienia. Najtrudniej, jak pokazuje historia, uzależnić się od prawdy, uczciwości i sprawiedliwości.  Ale to jakoś nikomu nie przeszkadza.

                Uzależnienie podobno jest chorobą i to chorobą duszy i ciała. Podobno, to znaczy na gruncie psychologicznych obserwacji, a raczej dywagacji, którym nie do końca ufam. Psychologia przychodzi nam często w sukurs, uwalniając od poczucia winy, krzywdy, wstydu, nazywając nasze ułomności chorobą, np. niegdysiejsze lenistwo to syndrom ciągłego zmęczenia, a obżarstwo to bulimia. To raczej pewien wybieg niż naukowa metodologia. Uzależnienie równie dobrze można nazwać głupotą. Ale któż z nas chciałby być nazwany idiotą? Zaiste, lepiej być nazwanym chorym. Oczywiście, jeżeli człowiek cierpi, to powinien wiedzieć, na co. Powinien wiedzieć też, co mógłby z tym zrobić (nawet jak jest sadomasochistą). I tu jest miejsce na edukację. Można skorzystać z wielkiego i różnorakiego asortymentu wydawnictw psychologicznych (nawet tych, którym bliżej do okultyzmu niż naukowości). Można skorzystać z konsultacji z terapeutą uzależnień, z rozmowy z księdzem, z szamanem, z inną osobą doświadczoną w walce z uzależnieniem. Można też, i nawet trzeba, pomóc sobie samemu, próbując wszelakich metod, choćby najbardziej dramatycznej metody prób i błędów. Problem uzależnień istnieje od zawsze i ludzkość jakoś radziła sobie z nim bez Wielkiej Księgi czy całej armii psychoterapeutów i zaklinaczy. Więc nie jestem pewien, czy nie lepiej edukacji rozpocząć od Seneki i jego „ O życiu szczęśliwym” niż np. od Jampolskyego „Leczenia uzależnionego umysłu”. Traktowanie człowieka jako istoty trawionej wyłącznie przez psychologiczne mechanizmy i syndromy jest trochę nieludzkie. Nie odzierajmy go z tajemnic, a nawet z ignorancji. To tworzy pewien koloryt i charakterystyczny, indywidualny rys. Nie dopuśćmy do psychologicznej unifikacji czy uniformizacji.

             Według mnie wszelkie uzależnienia ( i nie tylko one) mają źródło w naszej głupocie. Człowiek jest raczej homo insipiens niż homo sapiens. Mimo niesamowitych dokonań nauki i sztuki nadal niewiele o sobie wie i popełnia podobne błędy jak w czasach, gdy chodził jeszcze niewyprostowany. Nie radzi sobie z samym sobą i pociesza się przy pomocy środków, które pozwalają choć na moment oderwać się od siebie. A potem nie potrafi się do tego przyznać. Brnie i dociera do dna. To dość nieprzyjemne miejsce, ale i asumpt do tego, aby coś ze sobą i swoim życiem zrobić, aby poszukać rozwiązań i dróg. Można odbić się od dna na wiele sposobów i o tym pisałem powyżej. Jestem osobą, której udaje się od kilkunastu lat. Nie nazwałbym tego procesu „pracą nad sobą”. To określenie irytuje mnie jakimś ukrytym autorytaryzmem. Nie powiedziałbym też jak Sartre, że ciągle stwarzam siebie na nowo. Po prostu stałem się odważny. Ale żeby nim być, musiałem dowiedzieć się czegoś o sobie i moim uzależnieniu. Przynajmniej na tyle, żeby odróżnić siebie od tła.

        Zawsze byłem i jestem sceptycznie nastawiony do wszelkich terapii uzależnień ściągniętych z amerykańskiego podwórka o całkiem innej mentalności i stabilnej gospodarce, ułatwiającej jakąś społeczną rekonwalescencję. Trudno rozpracowywać i rozbrajać mechanizmy uzależnienia i nie mieć choćby perspektywy zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb. Nie jestem pewien, co bardziej nęka – bezrobocie czy uzależnienie? Oba idą często w parze. Cóż komu np. z trzeźwości, skoro nie ma za co wyżywić siebie i rodziny? Andrzej Szczypiorski pisał swego czasu, iż to bujda, że bieda i niedostatek uszlachetnia –degeneruje bowiem nie mniej niż alkohol. Oczywiście, człowiek trzeźwy ma większe szanse w każdej sferze życia, nie tylko na niwie zawodowej. Z drugiej strony w trzeźwości nie ma nic nadzwyczajnego, jest ona normą. Za wytrzeźwienie nie powinno być medali, premii ani pomników. Trzeźwość jest jedynie szansą. Nie gwarantuje jednakże, że nasze życie będzie szczęśliwsze. Nie należy wierzyć terapeutom, którzy to lub tamto obiecują. To też powinno się mówić uzależnionym w procesie edukacji. Niepotrzebne im są kolejne złudzenia.

             Uzależnienie to również pewien rodzaj niewoli. Często powtarzam myśl Seneki – „nie ma niewoli haniebniejszej niż dobrowolna”. Za uzależnienie często obarczamy winą czynniki zewnętrzne, system, środowisko, teściowe i klimat. Dopóki nie zrozumiemy, że sami sobie zafundowaliśmy niewolę, nie zrobimy nic z naszym uzależnieniem. Wprawdzie to trochę buddyjskie, ale i racjonalne.

            Odpowiedzialność i obowiązek? To synonimy. Możemy zapomnieć o opłatach za wodę i prąd, a nie możemy zapominać o własnym życiu. Na tym polega obowiązek. Bardziej na pryncypiach niż na społecznych uwarunkowaniach.

Ale tempus fugit… a cóż dopiero człowiek…?

Andrzej Ballo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *