Farley Mowat, „Przekleństwo grobu Wikinga”

Beletrystyka jest jak drzewo. Wyrasta z antycznego pnia i dzieli się na odmienne gałęzie literackie. Zachwycające jest to, że spoglądając na jedną z nich, możemy przewidzieć, czy kora okaże się gładka, czy szorstka; czy znajdziemy na niej dużo odrostów; czy wspinaczka będzie rekreacyjna, czy raczej wyczynowa.

„Przekleństwo…” jest młodzieżową literaturą przygodową. Sklasyfikowanie tego tytułu daje nam właściwie pełny obraz tego, co bierzemy w dłonie. Nie liczymy na wiele filozoficznych przemyśleń, nie oczekujemy skomplikowanego języka, nie doszukujemy się ukrytych przesłanek. Dostajemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy.

Warto nadmienić, że tom jest kolejną częścią przygód opisanych w „Zagubionych w tundrze kanadyjskiej”, ale zupełnie nic nie traci ten, kto poprzedniej książki Mowata nie czytał. Bez problemu można odnaleźć się w relacjach pomiędzy bohaterami i poprzednich wydarzeniach. Może nieco nieswojo czytelnik poczuje się, wiedząc, iż motyw przewodni „Przekleństwa…” jest bezpośrednią kontynuacją wątku odkrytego poprzednio, ale to uczucie zostanie zaraz zepchnięte na dalszy plan dzięki wartkiej akcji powieści.

Jak na „młodzieżówkę” przystało, bohaterowie są nastolatkami. Jeden z nich ma niemal 16 lat, o czym jednak dowiadujemy się dopiero na ostatnich stronach książki – nie zauważyłem, aby autor wspominał o tym wcześniej. Trochę szkoda, bo czytając o „chłopcach” i ich przygodach, nieco trudno uświadomić sobie, że w rzeczywistości nie są już dziećmi. O ile wiek postaci jest zbliżony, o tyle różnorodność etniczna grupy przyjaciół okazuje się już całkiem spora, mamy tu bowiem Indianina, pół-Eskimosa i białego, a także dołączającą ni stąd, ni zowąd młodą Indiankę, która jest w drużynie postacią trochę drugorzędną, zmarginalizowaną. Nie jest pełnoprawnym uczestnikiem wyprawy, mimo że wykazuje niewątpliwe w nią zaangażowanie. Nie odstaje siłą i sprytem od reszty drużyny, a fragmenty tekstu jej poświęcone nie wydają się wcale mniej zajmujące niż reszta. Niestety przypada jej znacznie mniej dialogów. Dyskusje i decyzje są domeną chłopców. Dziewczyna w powieści przyjmuje rolę kobiecą, nie staje się „chłopczycą”, a raczej niezależną Pocahontas, co stanowi nieocenione wsparcie dla całej męskiej części. Wypośrodkowanie tej postaci, która mimo młodego wieku może stanowić o sobie, a przy okazji nie zarzucać kobiecości, jest ciekawym przykładem plemiennych zależności Indian, które w naszych stronach prezentują się zgoła inaczej.

Już na samym początku powieści pojawia się cel, do którego będą dążyć bohaterowie: odzyskanie części średniowiecznego rynsztunku przybysza zza oceanu, które mogą być warte fortunę. Dodatkowo pewne zrządzenia losu popychają przyjaciół do szybszego podjęcia decyzji, więc na błogie chwile w arktycznych lasach nie ma co liczyć. Niestety grób jest całkiem daleko i niełatwo się do niego dostać. Rozczarowani będą ci, którzy liczą na zagadki, przygody w grobowcu, tytułową klątwę czy powolne odkrywanie tajemnicy, gdyż „Przekleństwo…” jest literaturą drogi. Poprzez kartki książki śledzimy kilkusetmilową podróż drużyny przez tajgę (lasy iglaste) i tundrę (pustkowia) oraz krótki epizod na łonie cywilizacji.

Mowat zdecydowanie sprawia wrażenie osoby, która wie dokładnie, o czym pisze. Podróż zamarzniętymi rzekami, psie zaprzęgi, zwyczaje zwierząt i ludzi, nazwy plemion, a nawet technologie takie jak budowa canoe (indiańskiej łodzi) można uznać za autentyczne. Sprawdziłem to nawet, badając historię kuszy, która, jako twór późnośredniowieczny, nie powinna tak wcześnie dostać się do Ameryki Północnej. Jednak nawet ta historia ma znamiona prawdopodobności i ekstrapolując na podstawie dostępnych źródeł, można zdecydowanie zaprzeczyć, by w „Przekleństwie…” pojawiały się anachronizmy. Zresztą Mowat urodził się w Kanadzie i ma w swoim dorobku dużo książek opisujących północ swojego kraju. Tworzył także powieści historyczne, a jedną z nich, o wikingach właśnie, przetłumaczono nawet na język polski. Znajomość tematu w całości skutkuje spójną historią o jasnych przesłankach i pomniejszych walorach edukacyjnych, a za to z całkiem sporym bagażem ogólnej wiedzy o świecie.

Jak wspomniałem, celem podróży jest dostanie się do grobu Wikinga, o którym jednak w powieści mowa wyjątkowo rzadko, a fabułę popychają w odpowiednią stronę inne pobudki. Mimo wszystko poszukiwanie skarbów rozpala wyobraźnię, a tytuł zawierający klątwę zwiastuje pojawienie się czegoś więcej, niż otrzymujemy. W rzeczywistości „przekleństwo” jest czymś zupełnie innym, niż można przypuszczać, a punkt kulminacyjny pełni rolę jedynie przystankową. W trakcie podróży pojawia się ważne pytanie o przetrwanie eskimoskich plemion, jednak na finiszu książki, gdzie powinniśmy otrzymać wszelkie wyjaśnienia i dopowiedzenie dalszej historii, nie dostajemy zgoła nic, przez co powieść pozostawia spory niedosyt.

„Przekleństwo grobu Wikinga” jest lekturą krótką i przyjemną w odbiorze. Podmalowana patosem opowieść o przygodzie w drodze stawiana jest tu na pierwszym miejscu, a cała reszta zostaje zepchnięta na drugi plan. Czy słusznie? Tak jak napisałem na początku, trafiamy na gałąź literatury przygodowej, młodzieżowej. Wiemy przecież, jaką zapewni nam wspinaczkę.

Dominik Szewczyk

About the author
Dominik Szewczyk
Pisarz opowiadań i miłośnik wymagającej literatury. W jego „złotej trójce” autorów znajdują się Lem, Lovecraft i Dukaj. Sam tworzy w podgatunku weird fiction, ale nie stroni też od fantastyki naukowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *