Cafe pod Minogą – Stefan Wiechecki

O II wojnie powstało mnóstwo książek historycznych i niemniej beletrystycznych. Bywają wśród nich takie, których nie sposób czytać bez dreszczu grozy, są i takie, które usiłują traktować tematykę dość lekko. To, co działo się podczas tych kilku apokaliptycznych lat, było tak straszne, że wprost domaga się jakiegoś rozładowania. W naszym kraju za doprawienie okupacji odrobiną humoru wziął się nie byle kto, a Stefan Wiechecki, czyli Wiech, znany głównie ze swych felietonów. Pisał je na salach sądów grodzkich, rozpatrujących mniejsze sprawy – najczęściej z oskarżenia prywatnego. Pyskówki, sprawy o pobicie czy drobne kradzieże, to wszystko stanowiło treść zabawnych reportaży drukowanych w przedwojennym „Expresie Warszawskim”. Stały się one bezcenną dokumentacją dnia codziennego, szczególnie w dzielnicach żydowskich. Zachowały dla potomności świat, który wkrótce przestał istnieć. Właściwie tylko dzięki Wiechowi i dzięki Robertowi Stillerowi, który podjął się tytanicznej pracy wyszukania w magazynach wielkich bibliotek ocalałych roczników tego pisma, możemy dziś mieć jakiś wgląd w życie społeczności, która przed wojną była integralną częścią naszych miast. Jednak Wiech miał też swój dział „aryjski”, opisujący głównie rozróby mętów społecznych, a w każdym razie ludzi z nizin. Niejako jego przedłużeniem jest powieść „Cafe pod Minogą„. W porównaniu z felietonami bywa mało ceniona, ale niesłusznie – to kawał dobrej roboty.

Na zapleczu lokalu „Pod Minogą” odbywa się przyjęcie zaręczynowe panny Sabinki, ukochanej wychowanicy właścicieli i jednocześnie kelnerki zakładu. Wśród zaproszonych znajdują się dwaj wyjątkowo ważni goście – Murzyn Jumbo Johnson, szofer amerykańskiego ambasadora, i jeden z redaktorów popularnego „Czerwoniaka”, czyli „Expresu Porannego”. O ile Jumbo zjawia się punktualnie, o tyle po redaktora Zagórskiego trzeba w końcu wysłać jednego z obecnych na przyjęciu taksówkarzy, Maniusia Kitajca. Cała redakcja pracuje bowiem w nadgodzinach, pochłonięta wieściami o groźbie wojny. Jednak „Pod Minogą” nikt nie bierze tego na poważnie.

A jednak wojna wybucha i to już następnego dnia. Zarówno Władek, narzeczony Sabinki, jak i redaktor zostają wysłani na front. Kiedy Zagórski wraca do okupowanej Warszawy, pierwsze kroki kieruje oczywiście do ulubionego lokalu. Wiele się tam zmieniło, podobnie jak w całym mieście, jednak warszawska „ferajna” nie traci energii. Jak mówi Maniuś Kitajec: „Knoty knotami, Polska Polską, a żyć trzeba”. W związku z tym przyjaciele imają się różnych zajęć, głównie szabru i pokątnego handlu. Ponieważ redaktor nie nadaje się do takiej pracy, załatwiają mu praktykę u miejscowego szklarza, a w zamian proszą o przysługę. Okazuje się, że były chlebodawca Murzyna Jumbo – który ukrywa się między warszawiakami w przebraniu wdowy Emalii Czarnomordzik – przed wyjazdem do USA powiedział swemu szoferowi o ukrytej pod podłogą willi w Alei Róż skrzyneczce ze złotymi dolarami. Kłopot w tym, że w tej willi kwateruje teraz niemiecki generał…

Powieść Wiecheckiego jest niejako pomnikiem, wystawionym niezłomnemu duchowi Warszawy, która nie poddała się okrutnemu najeźdźcy, walcząc tak, jak tylko mogła. Autor nie opisuje w niej wzniosłych, szlachetnych bohaterów, a zwykłych warszawskich cwaniaczków, nie stroniących od bitki i od wypitki, na pewno też w czasach pokoju wchodzących w drobne konflikty z wymiarem sprawiedliwości. Byli wśród nich tacy, którzy dbali tylko o siebie i własną kieszeń, ale też zaskakująco dużo takich, co przyłączali sie do Ruchu Oporu lub przynajmniej wspierali go swymi działaniami. Wiech opisuje ich drobne akcje, a także udział w powstaniu, w charakterystyczny dla siebie sposób, prosty, nieco kpiarski i pozbawiony patosu. Może tak właśnie trzeba było, żeby ludzie zatruci wojną zaczęli się znowu uśmiechać. Jednocześnie ta książka i jej późniejsza kontynuacja, „Maniuś Kitajec i jego ferajna”, stała się swoistą manifestacją światopoglądu Wiecheckiego. Zamiast ulec powszechnej wówczas modzie na chłopsko-robotniczą książkę, gloryfikującą dokonania klasy pracującej, nadal opisywał ludzi, których nie brak w żadnym ustroju – drobnych miejskich cwaniaczków, kombinatorów z małych uliczek, rządzących się własnymi prawami. Jego bohaterowie to ani chłopi, ani robotnicy, ani inteligencja pracująca – właściwie w tamtym ustroju ludzie nie byli pewni, jak ich zakwalifikować. Przed wojną traktowano Wiecha jak człowieka zbyt „niepoważnego”, by jakoś docenić jego twórczość – a po wojnie zaczęto postrzegać go jako zagrożenie dla „czystości polskiej mowy”, głównie ze względu na specyficzny dialekt, którym posługiwali się jego bohaterowie. Jednak autor nie dał się przerobić na „świadomego socjalistę”.

W ramach reedycji dawnych książek Wiecha, przebiegającej równolegle do serii, obejmującej felietony przedwojenne, wydadzą pewnie w końcu i „Cafe pod Minogą”. Jest pewną ironią, że jedynym wydawnictwem, które zdecydowało się teraz przyjąć do druku opracowanie Roberta Stillera, jest krakowska ETIUDA. Żadna z warszawskich oficyn nie była zainteresowana wydaniem dzieł pisarza, kojarzonego wyłącznie z Warszawą.

Póki co jednak miłośnikom humoru Wiecha pozostają starsze wydania tej książki, lub stosunkowo niedawno wydany audiobook. Każdemu, kto nie zapoznał się jeszcze z jego dziełami, radzę przeczytać któryś z tomów felietonów przedwojennych, a przy okazji sięgnąć po „Cafe pod Minogą”. Dobry humor wciąż pozostaje w cenie.

 Luiza „Eviva” Dobrzyńska

 

Ocena: 5/5

Autor: Stefan Wiechecki „Wiech”

Ilość stron: 470

Rok wydania: 1977

Wydawnictwo: Czytelnik

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *