Błądzić – rzecz ludzka. Pseudorecenzje

mm-i-pisanie-książki-ikonaTrudny, ale jakże nurtujący temat, prawda? Dlaczego akurat taki? Ponieważ od szeroko dostępnych w sieci rzekomych recenzji powieści, w których to mamy przyjemność się zaczytywać, zależy bardzo wiele – przede wszystkim decyzja, czy ową powieść przeczytać. Rzecz dość istotna, gdyż ostatnimi czasy niezwykle często okazuje się – kiedy już daną książkę odłożymy po uprzednim zapoznaniu się z jej treścią (bywa, że z wielkim trudem) – że warta była tyle, co usługa starej dziwki w ciemnym zaułku niedaleko nocnego klubu – zanim nastąpił koniec, nie było mowy o żadnym początku. Za przeproszeniem wszystkich zainteresowanych wyżej sugerowanymi czynnościami.

Ze słowników języka polskiego możemy się dowiedzieć, że recenzja jest oceną danego utworu, subiektywną i obiektywną, która nie streszcza treści, a jedynie ją przywołuje. Powinna uwzględniać plusy i minusy, uwydatniać to, co oceniane dzieło czytelnikowi daje, czego można się z niego nauczyć i jakie wartości przekazuje. Powinna także zawierać osobisty komentarz recenzującego, poparty odpowiednimi argumentami – prawidłowo dobrane cytaty, odniesienie się do treści, języka, a nawet realiów, w których powieść została napisana, i ich wpływu na nią – jeśli takowy był. Oraz wiele innych. Należałoby jeszcze zawrzeć to wszystko w okrojonej liczbie znaków ze spacjami. Wszak nawet najbardziej wytrwałych (prawdopodobnie wyłączając emerytów) nuży monotonne kazanie.

1111IMG_0007-001Problemów z tekstami samozwańczych recenzentów jest wiele, lecz najbardziej rażące są dwa – brak rzetelnego przygotowania, warsztatu i kompetencji oraz… osobista sympatia lub antypatia do kogokolwiek, kto ma z książką coś wspólnego, chociażby do autora czy wydawnictwa.

Aby coś oceniać, trzeba mieć o tym jakiekolwiek pojęcie. A także o samym ocenianiu. Obecnie często zdarza się, że recenzujący zwyczajnie nie rozumie tekstu, który czyta, nie potrafi go z niczym porównać, nie ma dostatecznej wiedzy o języku, aby w ogóle pomyśleć o rzetelnej ocenie, a co dopiero zmaterializować ją za pomocą słowa pisanego. To chyba najważniejsza kwestia. Bez tego po prostu nie można takiego tekstu określić recenzją. Pozostaje on wówczas jedynie opinią, dodatkowo nieudolną.

Technicznie rzecz ujmując, opiniami można nazwać właściwie większość dostępnych tekstów recenzjopodobnych. Bolączką tychże wywodów jest egoizm, tak małostkowy i konformistyczny, że nadmiar tej „wazeliny” widoczny jest w oczach opiniującego. Szeroko praktykowany układ pomiędzy wydawcą i piszącym, który okrzykuje się recenzentem – daj mi darmową książkę, błagam, a napiszę ci tak pochlebną opinię, że zainteresowani cały Empik wykupią, zanim zrobią to pracownicy.

Boże, dlaczego…?

Ja zawsze zaznaczam, że moje wypowiedzi na temat danego dzieła są jedynie przykładem opinii. Podkreślam to w każdym napisanym przez siebie tekście oceniającym inne, jako autor zaś jestem już chyba zmęczona (bo reszta emocji się wyczerpała) całą tą farsą na rynku książki. Dla autora (a przynajmniej dla mnie, bo niektórzy są tak zapatrzeni we własną twórczość, że większość pochlebnych opinii sami sobie przypuszczalnie piszą, z zachwytu) istotna jest rzetelna ocena jego twórczości, oczywiście dokonana przez osoby, które o literaturze mają jakiekolwiek pojęcie. Tylko dzięki takowej jest on w stanie poprawić własne błędy, dostrzec to, czego zaślepiony wszechwiedzą nie widzi. Tylko dzięki takim ocenom autor jest w stanie się rozwijać, doskonalić swój warsztat.

20582catnotamusedPisząc pochlebną opinię przez wzgląd na darmową książkę, krzywdzimy nie tylko biednego autora, popchniętego do dalszego popełniania dzieł wybitnie nieudolnych, ale także całe rzesze czytelników. Taki recenzent, nieświadomy tego, co czyni, sięga po twór powszechnie zwany powieścią i przy pomyślnych wiatrach doczyta do końca. Dotrwa, bo przecież otrzymał książkę za darmo, jest więc zobowiązany ją chwalić, chociażby miał za to spłonąć w piekle. Jednakże kiedy już odważy się wspomnieć, że danej powieści tak zwyczajnie, po ludzku, pod różnymi kątami i w różnych pozycjach rozpatrując, nie da się przeczytać, to rzeczywiście w którymś piekle płonie – choćby kończąc współpracę z wydawnictwem. Wiadomym jest, że akurat wydawnictw te prostolinijne recenzje nie krzywdzą. Wiadomym jest także, z jakich powodów – wydawnictwo zarobi duże pieniądze na takim wprowadzaniu w błąd przeciętnego czytelnika, bo przecież książka już została kupiona.

Wniosek jest prosty: piszmy z głową. My – autorzy, blogerzy. Nie bójmy się wyrażać własnego zdania. Warto sprzedawać się za średnio trzydzieści złotych i mniej, bo książki są na promocji? No wiecie co…

Cóż, co czytelnik, to opinia, lecz szkoda, że w kraju demokracji i tylu wspaniałych praw swoboda rzetelnego opiniowania umiera.


About the author
A.M. Chaudière
Ruda z wyboru, buntownik też z wyboru. Utopiona w fantasy, zakochana w słowach oraz… Pasjonatka prawdziwego piękna. Fanatyczka pachnącego kwiecia i dobrej herbaty, tej czarnej. Autorka poczytnej powieści, która jeszcze wtrąci swoje trzy grosze do świata w kolejnych dwóch częściach, jak tylko raczą przybyć wezwane (mówią, że cierpliwość to cnota). Kocha życie tak bardzo, jak nienawidzi. Ceni święty spokój i poprawnych politycznie ludzi, szaleństwem nie gardzi. Słowem – architekt. Robienia, nic nierobienia, życia. A przede wszystkim niemożliwych zwycięstw.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *