Bałagan

Kaka spojrzał niezbyt przejrzystym okiem.

– W tym czasie panuje bałagan, nawet nie wiesz jaki.

– Rozumiem, że niczego nie załatwiłeś i znów się natknąłeś na siebie.

Kaka tylko skinął głową.

– Przypadkiem, czy celowo? – Anka nie popuszczała. Czuła zresztą, że on w gruncie rzeczy na pytania czeka.

– Zależy co. Załatwić wszystko chciałem jak należy, ale mi nie wyszło. Na siebie, przyznaję, chciałem się natknąć. Bo pojmujesz, poprzednim razem próbowałem się czegoś tam dowiedzieć od niego, ale zapomniałem co to było, miałem nadzieję, że mi coś jego widok przypomni, a poza tym był wtedy tak schlany, że dzień dobry nie usłyszał. I chciałem go upolować trzeźwego.

– A to jest coraz trudniejsze, prawda? Udało się?

– Jakby tu… Znaczy owszem, znalazłem. Całe dwa dni abstynencji. Bardzo mnie to ucieszyło, on się też na mój widok ucieszył.

Anka była dziewczynką domyślną.

– Pojmuję. Zachwycił się widokiem twojej trzeźwości, ty się uradowałeś, że on jest trzeźwy i z tej radości obaj się schlaliście.

– No tak. Zawsze zapominam, że gdy piję z własnym wtórnikiem to się upijam dwukrotnie szybciej, niż gdybym pił z kimś innym.

– A przepraszam, ty w ogóle pijesz z kimś innym?

Kaka spojrzał na Ankę szczerze zaskoczony.

– A wiesz, że nie. Ciekawa rzecz, a ciągle chodzę zalany. To na pewno z przepracowania.

– Yhmm – Anka się dziwnie łatwo zgodziła – i niczego się nie dowiedziałeś? Przecież tą godzinę czy dwie byliście trzeźwi.

– Właśnie, że nie wiem. Bo to dziwnie wyszło. Albo całkiem niechcący albo dla hecy, ale się zamieniliśmy. On poleciał tam gdzie ja miałem lecieć i odwrotnie.

– Trafiłeś?

– Nie jestem pewien, bo nie spytałem dokąd mam dotrzeć. No a potem znów się na siebie natknąłem. Też był prawie trzeźwy i nas to ucieszyło.

– I zalaliście pałę, a potem znów wam się pomyliło i trafiłeś na siebie. Prawie trzeźwego. A przepraszam, który z was tu właściwie siedzi?

Kaka spojrzał na Ankę z odrobiną nadziei.

– A co, nie wiesz?

– Może nie zauważyłeś, ale jesteś do siebie dosyć podobny.

– Niewykluczone. Hmm, miałem nadzieję, że będziesz coś wiedziała. Wiesz, z początku to ja sobie zaznaczałem na jednej nodze kółkami ile pętelek w czasie zrobiłem, a na drugiej krzyżykami ile razy spotkałem swojego wtórnika. Póki było tych znaczków dziesięć, czy nawet tysiąc to się jakoś mogłem zorientować, potem nie bardzo. Krzyżyków z jakiegoś powodu było więcej niż kółek, choć nie powinno. Zaznaczałem ciągle, z przyzwyczajenia, bo liczyć dawno przestałem, a potem i nogi i biodra były wytatuowane, więc sobie zrobiłem na zapas trochę kółek, żeby się wyrównało, i dałem spokój.

– Wiesz Kaka, czym się od siebie na pewno różnisz? Poziomem głupoty. Tylko nie mogę się zorientować, który z was jest większym debilem?

– Też mi się zdawało, że z moim umysłem coś jest ostatnio nie tego… myślałem, że po tych podróżach zmądrzeję, albo coś tam wewnątrz udoskonalę, a tu odwrotnie. Człowiek ma chyba za mało szarych komórek na takie rzeczy i są ciut kiepsko przymocowane. Musiały mi się rozsypać po tych miliardoleciach.

– Tak tak – Anka pogładziła Kaka po główce – to naprawdę nie twoja wina. Na pewno się rozsypały, tylko nie wiem po czym. W każdym razie niewiele tych komórek na miejscu zostało. Jedna myśl na stulecie i jedno rozsądne słowo raz na tysiąc to trochę mało.

Te dywagacje do Kaka już nie dotarły. Spał.

Anka spojrzała kpiącym, choć nadal nie pozbawionym serdeczności wzrokiem. Westchnęła.

– No tak, nie ma co dłużej czekać. Chyba muszę sama zobaczyć, co ten głupek nabroił.

W czasie rzeczywiście panował nielichy bałagan. Przestała się dziwić ilości krzyżyków na nodze Kaka. Wszędzie się jakiś jego wtórnik, czy może poprzednik, poniewierał. Ten spał, inny się kiwał pod ścianą, tam znów jakiś leżał na schodach i próbował rozstrzygnąć życiowy problem; spada z nich, czy włazi do góry? Problem przekraczał wyraźnie jego umysłowe zdolności. Który z nich był wcześniejszy o jeden lub dwa Kosmosy, nie mogła rozstrzygnąć. Niektórzy pamiętali nawet jak mają na imię. Kaka, Kaka Ka, Kaka Kaka Ka, Kaka Kaka Kaka kkkkkkka. Niektórych nawet rozpoznawała, z większością nie dawała rady zamienić dwu zdań. Zdarzało się, że spała cała planeta, nie mówiąc o tym, że niektóre były zalane w pestkę. Przez pomyłkę trafiły do sąsiedniego układu gwiezdnego, któraś nawet krążyła wokół własnego księżyca. Jako tako wyglądały tylko starsze wszechświaty. Anka odwykła od długich spacerów, ale przecież coś musiała z tym zrobić. Bo jak nie ona, to kto? Lazła więc dalej. Kości już ją trochę zaczynały łupać, kiedy natknęła się wreszcie na trzeźwego wtórnika.

– Ciebie niby pomylić nie powinnam, ale dla pewności – jesteś Ka?

– Owszem. Witaj ślicznotko.

Ka uścisnął ją serdecznie i wrócił do poprzedniego zajęcia. Wróżył coś sobie z tysiąc dziewięćset osiemdziesięcio siedmio listnej koniczynki.

– I co cię, cudzie mój, sprowadza w te niegościnne progi? Chyba nie sama tęsknota?

– A jak sądzisz?

Ka udawał, że się z trudem zastanawia.

– Już wiem. Ten drobny nieporządek za progiem. Zapomniałem jaką jesteś pedantką.

– Zaraz cię w łeb palnę. Mów czemu nie raczyłeś choć trochę posprzątać.

– Trochę raczyłem. Za bardzo zalatywało denaturatem. Ale sił wygrzebałem raptem na kilkaset miliardów lat, groziło mi, że się rozpuszczę w spirytusie i tych wszystkich kwasach. Ciesz się, że wciąż jestem trzeźwy, gdyby nie to…

– Nie tłumacz, nigdy bym nie dotarła. Może nie z tej strony sprzątałeś?

– Myślisz o tamtym? – Ka machnął niezobowiązująco ręką – Zajrzałem. Nie był w najlepszej formie.

– Jak zwykle zresztą. Albo wpadło cielę w jakąś depresyjkę albo wierszyki pisze. I co ci z tej wróżby wypada?

– Nie muszę wszystkich listków obrywać. I tak mnie ze sobą zawleczesz.

– No ja myślę. Pokażę durniowi co to znaczy popadać w depresję, albo pisać głupie wierszyki, gdy przyjaciele go potrzebują.

K spojrzał niezbyt zdziwiony na biurko. Siedziały tam sobie dwa duchy i spoglądały na niego niezbyt życzliwie. No, zjawisko niby dość normalne. Ostatnio z duchami nie był na przyjacielskiej stopie, co go szczerze martwiło. Ale te dwa czymś się od innych różniły. Znajome i to bardzo, ale skąd? Jeden to jakiś facet z głupkowatą miną, niezbyt ciekawy, za to panienka… Takie nogi u ducha? A te włosy zakrywające niemal całkiem skąpą spódniczkę. Coś mu zaczynało świtać w głowie. Ale ostatnio wizyt nie miewał.

Czasem tylko Dafne zajrzała, choć też rzadko, no i ona wpadała na ploty, nie po to, żeby nogi eksponować. Hmm, błąd w sztuce i to poważny. Trzeba w następnym tekście naprawić. Będzie się lepiej pisało.

– Anka!!!

– Nareszcie przejrzało.

– Serduszko moje. Ty tutaj? I jeśli to możliwe coraz piękniejsza.

Ance opadła ręka. Ten łajdak ją zawsze potrafił rozbroić. Jak bić takie coś, kiedy podskakuje z uciechy?

– Z tą pięknością może nie przesadzaj, kiepsko się dzieje, a to na urodę nienajlepiej wpływa.

– Twojej nic nie może zaszkodzić.

– Skończ z tą kurtuazją. I tak cię nie uratuje. Na mojego towarzysza nie spojrzysz?

– Na niego? A po co? Mam tego lenia co dzień za płotem. Wepchnij do szafy, żeby nie przeszkadzał w rozmowie.

– Chętnie. Zawsze jeden przygłup mniej. W interesach jestem.

– Tyle to ja wiem. Ale przecież nie ma pośpiechu. Interesy nie uciekną, niech popatrzę na ciebie.

Wiedziała już, że mu nie dokopie jak sobie obiecała. Przy tak małym stężeniu materii, to wiadomo, musiała by się wściec i to porządnie, a tu co? Też ją spotkanie cieszyło. Dobra, trzeba inaczej.

– I nic dziwnego we mnie nie dostrzegasz?

– Chyba to, że jesteś delikatniutka. Z daleka lazłaś, jak sądzę. Ale wiesz, ja nie mam wyczucia. Zawsze cię cudzymi oczami oglądam.

– Swoimi, swoimi.

– Teoretycznie tylko. No dobrze, mów o co chodzi.

K wysłuchał, najpierw się śmiał przez pół godziny, aż mu łzy pociekły, w końcu spoważniał.

– A niech to Tyfon.

– K, bez takich, bo jeszcze usłyszy. Odpukaj i to staranie.

– Odpukałem. Mówisz, że wszystko przeze mnie.

Anka wzruszyła ramionkami.

– Częściowo. Pamiętasz kiedy się ostatnio widzieliśmy?

– Pewnie. W tym babskim świecie.

– No tak. Moje Amazonki cię wtedy dorwały pod płotem i się osnowa świata zarwała.

– Młody był.

– Młody czy nie. Zaniedbałeś nas potem, a zwłaszcza swojego wtórnika.

– Po czymś takim… zniesmaczył mnie.

– To nie powód. Dobra, miałeś tutaj problemy i to poważne, a twój następca broił. On wtedy nie wrócił tylko dostał się między chłopów.

– Zwyrodnialec. Chyba nie między homo.

– To by takie złe nie było. W końcu wrażliwi ludzie, ale ty wpadłeś między zwyczajnych, jakbyś nie wiedział, że to nic nie warte bandziory.

– Nie powiesz, że zostałem zbójem Madejem.

– K, to też by takie złe nie było. Zbój ma trochę charakteru. Nauczycielem zostałeś.

Na twarzy K widać było zgrozę.

– A czego uczyłem?

– A czego mogłeś uczyć, skoro sam nic nie pojmujesz? Potem zrezygnowałeś i zostałeś lekarzem. Potem zacząłeś śpiewać. Byłeś też mnichem i generałem.

K miał oczy wielkości półmisków.

– Skończ tą wyliczankę, to musiało się skończyć w izbie wytrzeźwień.

– Sam widzisz, że ciebie nie można puszczać samopas. W życiu nie podjąłeś jednej mądrej decyzji. Bez nas ty nie istniejesz, K.

– Sam to widzę. Co mam zrobić?

– Widzisz? Już się pytasz o moje zdanie. K, ty się musisz nauczyć podejmowania decyzji. Trafnych i stanowczych. Bez tego nic. Ja mogłam tylko zrelacjonować sprawę, a środki zaradcze muszą pochodzić od ciebie.

– Daj pomyśleć – K sięgnął po czystą kartkę – zobaczymy. O, tu masz Zbieraczkę, to na wypadek, gdyby mi się znów za bardzo rozum rozsypał i osobowość, której jak mówisz ciągle nie posiadam. Teraz tak; to jest Dodmuszka. Też do rozumu, jeśli stwierdzisz za wielkie braki. No dobra, masz bacik. Wiem, że moje wtórniki to leniwa banda. A, byłbym zapomniał o najważniejszym chyba. To jest Odsączarka, skoro całe towarzystwo łazi przesiąknięte alkoholem.

K pomyślał. No cóż, musi ją zadowolić i liczyć, że okaże potem trochę litości.

– Tu masz łapkę, w końcu nic nie wiadomo.

K przyjrzał się uważnie Ance. Uznał, że takie złe to być nie musi. Niech go sobie łapie, jak ma ochotę.

– Ale Aniu, jakby mnie któraś z naszych przyjaciółek ukradła…

– Dobrze, ją też mogę dorwać.

– To ja zmodyfikuję łapkę.

– Jeszcze wędzidełko i klateczka.

– Muszą być?

– Muszą – skwitowała Anka – klateczkę zrób ciut większą, żebym też tam czasami wleźć mogła.

– To ja zrobię trochę elastyczną. Szkoda, że jesteś dzisiaj taka delikatna.

– Jak mnie trochę wzmocnisz to może zajrzę. Albo dam ci w łeb, albo pozwolę się pocałować w nosek. Na nic więcej nie zasługujesz.

K patrzył melancholijnie na miejsce, z którego zniknęli niespodziewani goście. Chwilę pomyślał, obejrzał biurko dokładnie, czy na pewno Anki tam nie ma. W sumie… skoro już sobie zapewnił skuteczną terapię te parę kosmosów stąd i jeszcze piękną terapeutkę… wstał i powoli ruszył w drugi koniec pokoju, tam gdzie znajdował się znakomicie wyposażony barek. Trzeba się przecież przed tym całym wzmacnianiem wzmocnić…

Mówiąc nawiasem, ukochana nabrać się nie dała. K, złapany za nogę, zawisnął tuż pod sufitem.

Krzysztof P. Nowak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *