Życzenie czyli sześć opowieści dżinna

Nie ma gorszego miejsca na świecie niż plac targowy w upalny dzień. Żar lejący się z nieba wprost na nieszczęsne głowy handlarzy, upchanych w byle jak skleconych kramach jeden obok drugiego, smród potu i krzyki targujących się o każdy grosz kupujących czynią z targowiska prawdziwe piekło na ziemi. Nieuważni i delikatni zostają zadeptani przez tych, dla których jedyną wartość stanowi zysk. A kupić i sprzedać można wszystko. Jednak dla potrzebujących zniknąć niepostrzeżenie w biały dzień, plac targowy to miejsce wymarzone. Tak zdolny złodziej, jak młody Akbar, w mgnieniu oka wtopił się w kolorowy, rozgorączkowany tłum. Wszak nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, by poświęcić choćby chwilę uwagi mężczyźnie niosącemu niewielki pakunek. Mężczyzna szedł zamaszystym krokiem, od czasu do czasu pokrzykując na kłębiących się na jego drodze kupców i ich klientów. Tylko bardzo uważne oko mogłoby dostrzec, że człowiek ten raz po raz rzucał ostrożne spojrzenia na boki, nie tracąc czujności. Nikt nie wiedział, że Akbar uciekał z bezcenną zdobyczą.

Dopiero dotarłszy do kryjówki w zacienionej o tej porze części miasta, złodziej rozluźnił się i odetchnął z ulgą. Całe jego śniade, dość żylaste, choć umięśnione ciało drżało z wysiłku, a pot ściekał zimnym strumieniem po pooranych starymi bliznami plecach. Jednak Akbar nie zwracał dziś uwagi ani na upał, ani na zmęczenie. Oto trzymał w rękach skarb najwyższej wartości, dzięki czemu znajdował się tylko o krok od spełnienia najskrytszych marzeń. Jak wielu ludzi pochodzących z głębokiej biedy, Akbar pragnął bogactwa, dostatku i wygody. Uważał wręcz, że mu się należą, jako rekompensata za trudne dzieciństwo i usłany cierniami okres dorastania. Kiedy jego matka, biedna prostytutka z portowych slumsów, umierała w połogu, wraz z ostatnim tchnieniem nadała mu imię, jakie miało być dobrą wróżbą na przyszłość dziecka. Akbar czyli wielki, świetny, wspaniały. Choć był chłopcem, co samo w sobie już rokowało nie najgorzej na przyszłość, takiego życia nie pozazdrościłaby mu żadna ze skazanych na harem lub prostytucję dziewczynek. Ilekroć wspominał dzieciństwo, fala gniewu na nowo zalewała jego serce, mimo że krwawa zemsta za wszystko, co mu uczyniono, dokonała się wiele lat wstecz, nie przynosząc jednak oczekiwanego ukojenia.

Lecz oto miał przed sobą odpowiedź na wszystkie zagadki, klucz do sukcesu, co na nowo pobudzało nadzieję. Prawdziwy dzban dżinna. Legenda wszystkich legend, wyśniona przez poszukiwaczy skarbów. Zdobycie dzbana było warte wszystkiego, nawet porzucenia Fathiego, starego druha, na pastwę pogoni. Tylko on, Akbar, wykazał się wystarczającym refleksem i sprytem, by umknąć z bezcenną nagrodą. Na chwilę przymknął oczy w rozmarzeniu. Uwolniony z dzbana dżinn spełni jego życzenie, nie ważne, jakie ono będzie. A potem drugie, trzecie, kolejne… Przecież każdy przyznałby, że gra warta jest nawet poderzniętego gardła przyjaciela, nikt by się nie oparł takiej pokusie.

Akbar usadowił się wygodnie na stercie wymiętych poduszek i z nabożną czcią odpakował dzban z ciasno owijających go szmat. Na pozór było to zwykłe gliniane naczynie, jakich wiele choćby na targowisku, z tą tylko różnicą, że wlot miało zapieczętowany woskiem pokrytym nieczytelnymi dla Akbara symbolami. Złodziej nie znał się na sihr – czarach – jak większość swych pobratymców nawet nie chciał się znać i żył w zabobonnym strachu przed duchami pustyni, ghulami i demonami. Nawet teraz miał przy sobie stary ochronny amulet matki, której twarzy nie mógł pamiętać. Przecież nie był jednym z tych pospolitych głupców, co przez nieostrożność padają ofiarą żądnych ludzkiej krwi demonów. Był zdecydowanie kimś więcej i wkrótce udowodni swą wartość przy pomocy dżinna. Upewniwszy się, że amulet znajduje się na swoim miejscu, Akbar wyciągnął woskowy korek tkwiący głęboko w szyjce dzbana.

Nic się nie wydarzyło. Akbar siedział w milczeniu, zaglądając w ciemny otwór glinianego naczynia. Gdy rozczarowanie zaczęło ogarniać jego umysł, nad dzbanem pojawiła się mlecznobiała mgiełka. Z wolna rozprzestrzeniła się na całe pomieszczenie, przybierając po drodze najrozmaitsze kształty, które kłębiły się w stęchłym powietrzu złodziejskiej kryjówki niczym burzowe chmury na pociemniałym niebie. Akbar widział zarysy zwierząt lądowych i morskich, ludzkich ciał i inne cudowne kształty, jakich nie potrafił nazwać, bo pierwszy raz miał je przed oczami. W końcu postać ustabilizowała się. Przed złodziejem stanęła wysoka kobieta. Skąpe odzienie pozwalało więcej niż wyobrazić sobie jej ponętne ciało o jędrnych piersiach. Światło świec rzucało czerwonawe refleksy na gęste włosy swobodnie spływające po plecach. Na pierwszy rzut oka wyglądała na zwykłą, mimo nieprzeciętnej urody, mieszkankę haremu. Jedynie czarne oczy i bijąca od postaci moc świadczyły o tym, że istota nie należała do ułomnej rasy śmiertelników.

Kobieta uśmiechnęła się zachęcająco i lekkim, kocim krokiem podeszła do Akbara. Wyciągnęła smukłą dłoń w stronę złodzieja, jednak cofnęła ją szybko z okrzykiem rozczarowania, dostrzegając amulet na piersi mężczyzny.

– Witaj, mój nowy panie. – rzekła z rezygnacją w głosie. – Czego sobie życzysz?

Akbar, którego myśli, dotąd precyzyjnie poukładane w głowie, rozpierzchły się nieco na widok apetycznych kobiecych kształtów, dopuścił do głosu próżność.

– Chcę własny harem. – odparł szybko. – Ale nie byle jaki. Niech się składa z najpiękniejszych kobiet świata.

– Takie życzenie już kiedyś spełniono. – odparł dżinn w kobiecej postaci z lekkim westchnieniem. – Ten, kto je wypowiedział, nie wyszedł na tym dobrze. Pozwól, że opowiem ci jego historię.

Pierwsza opowieść dżinna – Niebiański harem.

Kiedy Baghel był jeszcze bardzo młody, ojciec zabrał go ze sobą do wielkiego miasta. Tam na chłopaku największe wrażenie wywarł widok pałacu wielmoży i jego żon, które przechadzały się w grupkach po ogrodzie, szczelnie owinięte kolorowymi tkaninami. Na ich szczupłych przegubach pobrzękiwały bransoletki, a podkreślone kohlem spojrzenia przykuwały męską uwagę i rozpalały wyobraźnię. Nocami Baghel śnił o rozkosznych tajemnicach ich ciał spowitych w barwne szaty. Gdy udało mu się nakłonić dżinna do podarowania mu własnego haremu, uważał się za największego szczęściarza. Kobiety były naprawdę piękne, o delikatnej, perłowej skórze, błyszczących włosach i boskich kształtach. Baghel stanął przed trudnym wyborem – niełatwo było się zdecydować, którą z nich wziąć do łoża jako pierwszą. Zabrał zatem wszystkie i pozwolił, by rozkosz rozerwała jego ciało i umysł na strzępy.

Jednak szczęście jest ulotne i nie trwa długo. Wkrótce kobiety Baghela zaczęły się kłócić i dokuczać sobie. Każda z nich chciała być pierwszą żoną, jako jedyna cieszyć się przywilejami. Awantury wybuchały z błahych powodów – kobiety kłóciły się o ubrania, wyrywały sobie biżuterię, ciągnęły się za włosy i drapały po twarzach. Przy tym przestały zwracać uwagę na Baghela i jego potrzeby, a zaczęły stawiać wymagania.

– Mógłbyś w końcu podjąć decyzję, którą z nas uznasz za pierwszą, mój mężu. – rzekła Alma, przeczesując swoje długie włosy palcami.

– Jak zamierzasz zapewnić nam godny byt? – zawtórowała jej Jesenia. – Jestem głodna!

Lawina skarg zrzucona na głowę biednego Baghela sprawiła, że pożałował swego życzenia. Stojące wokół kobiety, które w pierwszej chwili wydawały się spełnieniem marzeń, teraz bardziej przypominały mu stado kruków szarpiących padlinę. Jednak dopiero kiedy Zarifa zakwestionowała jego męską sprawność, wpadł w szał.

– W łożu nie ma z ciebie żadnego pożytku, mój mężu. – szydziła patrząc mu prosto w oczy. – Maha ma sprawniejsze palce niż ty, a jej język zna sztuczki, których nie byłbyś w stanie się nauczyć, choćbyś żył tysiąc lat, prostaczku. Biada nam z takim mężem, gdyż nasi synowie będą słabsi od dziewczynek.

Baghel uderzył Zarifę w piękną, butną twarz, a wtedy pozostałe żony rzuciły się na niego jak stado wściekłych suk. Darły paznokciami jego strój, nie przestając, nawet gdy ciało mężczyzny, bezskutecznie próbującego umknąć ich furii, zaczęło krwawić. Baghel stał się pośmiewiskiem okolicy i ze wstydu nie wychodził z domu, kryjąc się przed ludzkim wzrokiem. Żony przestały walczyć między sobą, zgodnie obracając się przeciwko niemu. Pewnego dnia Baghel chwycił nóż do listów i próbował przeciąć sobie żyły tępym narzędziem, co jedynie ściągnęło na niego nowe szyderstwa żon. Zrozpaczony przebił sobie bębenki w uszach, by nie słyszeć więcej obelg. Ci, co go znali, powiadają, że odszedł w siną dal, wciąż brocząc krwią z uszu i zmarł gdzieś w nędzy, a jego żony zostały wojennymi brankami i żyją wygodnie wśród sobie podobnych.

Akbar przyglądał się dżinnowi, kiedy ten zamilkł, nie dowierzając historii i nie czując żadnego współczucia. Ten Baghel był tylko wiejskim prostaczkiem, Akbar lepiej poznał życie i poradziłby sobie z gromadą kapryśnych kobiet – wszak nie były to skomplikowane istoty. Może poza jedną, którą znał kiedyś, dawno temu…

– Wiem! – wykrzyknął pod wpływem bolesnych, ale i słodkich wspomnień. – Chciałbym przeżyć prawdziwą miłość.

Dżinn wzniósł czarne oczy do nieba i pokręcił głową z dezaprobatą.

– To też już było.

Druga opowieść dżinna – Księżniczka i wojownik

Księżniczka Malika miała wszystko, o czym marzą przeciętni śmiertelnicy – wielki pałac, a w nim wszelkie skarby świata, obfitość potraw i dziesiątki służących gotowych na każde jej skinienie. Do szczęścia brakowało księżniczce tylko miłości. Od dawna darzyła gorącym uczuciem Dalaira, najsłynniejszego wojownika w państwie. Mężczyzna nie zwracał jednak zbytniej uwagi na kobiety, wciąż zajęty wojenny rzemiosłem. Odkrywszy dżinna w zabytkowej lampie, Malika bez namysłu zażyczyła sobie, by Dalair obdarzył ją miłością. Wkrótce w pałacu odbyło się wesele. Księżniczka nareszcie zaznała miłości i pewnie cieszyłaby się nią do późnej starości, gdyby nie wybuch kolejnej wojny. Na nic zdały się błagania Maliki. Wojna to zazdrosna kochanka, nie pozwoli żadnemu ze swoich mężczyzn odejść do innej.

Dalair zginął. Księżniczka lała łzy rozpaczy nad jego ciałem, odmawiała jedzenia i picia. Dzień i noc pilnowały jej dwórki, by nie targnęła się na życie własne i dziecka, które rosło w jej łonie. Malika ponownie wypuściła dżinna z lampy.

– Oszukałeś mnie! – zawołała gniewnie przez łzy.

– Oszukałem, księżniczko? Prosiłaś mnie o miłość Dalaira i dokładnie to dostałaś. Zostałaś przecież jego jedyną żoną, czyż nie? Nosisz jego dziecko.

– Ale on mnie zostawił, porzucił. Poszedł na wojnę i tam zginął. Ostatecznie to nie mnie wybrał. – rzekła gorzko Malika.

– Gdybyś zażyczyła sobie zostać jego JEDYNĄ miłością…

– Błagam cię! Zwróć mi jego serce! – zapłakała księżniczka i padła dżinnowi do stóp.

= Jeśli naprawdę tego sobie życzysz. – w dłoni dżinna pojawiła się srebrna taca, a na niej bryła zimnego, ciemnoczerwonego mięsa. Krople krwi powoli zastygały na gładko polerowanym metalu. – Proszę. Oto serce Dalaira. Całe należy tylko do ciebie.

Malika zawyła z rozpaczy i wściekłości i cisnęła lampę dżinna za okno. Ta roztrzaskała się o nadmorskie skały. Księżniczka nie mogła już wypowiedzieć właściwego życzenia. Od tamtego dnia nie odezwała się więcej do nikogo. Opuściła ceremonię pogrzebową Dalaira. Do porodu pozostała w swoich komnatach, raz po raz ważąc w duszy ostatnie słowa dżinna i zadręczając się wspomnieniami. Wydawszy na świat dziecko, zamknęła oczy na zawsze. Potomek Maliki i Dalaira, pozbawiony miłości rodziców, zmarniał i sczerniał jak każdy młody pęd zbyt wcześnie oddzielony od drzewa.

Dżinn umilkł i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Akbar był mu wdzięczny za tę historię. Celowo czy nie, dżinn udzielił mu ważnej lekcji formułowania życzeń.

– Jakie to smutne! – odezwał się głośno. – Nasz kraj wciąż wikła się w jakieś wojny. Słyszałem, że na zachodzie żyje się łatwiej i wszystko tam wolno. Chciałbym tam zamieszkać.

– W ogóle nie jesteś oryginalny. – westchnął dżinn. – Pewien rybak wypowiedział kiedyś takie życzenie.

Trzecia opowieść dżinna – Zachód

Młody rybak, któremu sprzykrzyła się wieś, wyłowił podczas jednego z połowów dżinna w butelce. Wdzięczny duch przeniósł go do kraju na dalekim zachodzie, gdzie, jak powiadano, żyje się lepiej i weselej. Rybak spodziewał się, że od razu zostanie bogatym panem, czekało go jednak srogie rozczarowanie. Z początku nie mógł znaleźć żadnej przyzwoitej pracy, wymuskanym paniom i panom przeszkadzały ciągnący się za nim zapach ryb i ciemna cera, brzydka w ich mniemaniu. Śpiąc na ulicy, marznąc i żywiąc się odpadkami, zatęsknił za swą rybacką chatką. Dlaczego tamto życie wydawało mu się złe? Potrafił na siebie zarobić, morze nie skąpiło ryb, a dziewczęta odwiedzające port swych wdzięków. Tutaj zaznał jedynie upokorzenia.

Rybak zapragnął wrócić do domu i znajomego, prostego życia. Świat zachodu nie znał jednak dżinnów, chłopak na próżno sprawdzał wszystkie butelki i inne naczynia w śmietnikach, gdzie się stołował. Pewnej zimnej nocy, gdy szukał schronienia, przygarnęli go dwaj cuchnący włóczędzy grzejący ręce przy koksowniku. Kiedy zasnął, obezwładnili go, zgwałcili, a potem poderżnęli mu gardło kawałkiem szkła.

Wysłuchawszy trzeciej historii, Akbar nabrał podejrzeń. Czyżby wchodzenie w układy z dżinnami zawsze kończyło się żałosną śmiercią? Legendy o tym nie wspominały. Mówiły za to wiele o chytrości i sprycie dżinnów.

-Tym razem cię zaskoczę! – powiedział Akbar. – Chciałbym dotknąć słońca!

-Nadal niczego nie rozumiesz, głupi człowieku! – palce ponętnej kobiety wydłużyły się, na chwilę stając się szponami. – Myślisz, że nikt przed tobą tego nie pragnął?!

Czwarta opowieść dżinna – Dziewczyna i słońce

Raniyah różniła się od innych dziewcząt. Nie interesowały jej stroje i błyskotki ani flirtowanie. Ponad wszystko ceniła za to dotyk słońca na swej smagłej skórze. Zawieszona wysoko w górze kula światła fascynowała ją, a zasłyszane ludowe opowieści, jakoby słońce było wspaniałym królem szukającym od świtu do nocy oblubienicy, rozpalały jej wyobraźnię. Gdy nadarzyła się okazja, poprosiła dżinna o spotkanie ze słońcem. Duch przeniósł Raniyah na pustynne wzgórze. Na szczycie znajdował się wielki słoneczny zegar z czystego złota.

– Zaczekaj do południa. – polecił dżinn. – Wówczas przybędzie Słońce.

Dziewczyna czekała wiernie. Mimo wczesnej pory na pustynnym wzgórzu panował żar, suche, gorące powietrze wyssało wilgoć ze skóry Raniyah. Zanim nastało południe, dziewczyna wyglądała jak staruszka – skurczona i pomarszczona. Pragnienie stało się tak nieznośne, że przegryzła własne żyły, by pić z nich krew.

Gdy już prawie zwątpiła, nadeszło południe, a wraz z nim Słońce. Raniyah zdołała ujrzeć jedynie zarys jego wspaniałej sylwetki, zanim całkowicie oślepła od wszechogarniającego blasku. Wyciągnęła dłoń i udało jej się musnąć gładką skórę na ramieniu Słońca. Otulona blaskiem, doznała uniesienia, jakiego nie mógłby jej zaoferować żaden śmiertelny mężczyzna. Wspomnienie tej chwili towarzyszyło jej do końca życia, które spędziła na ulicach miasta wśród innych ociemniałych żebraków.

Kiedy Raniyah schodziła ze wzgórza, potykając się i upadając, wyciągając ręce w pustkę, pomniejszy demon zwany Słońce oblizywał się z lubością. Dusze dziewic były jego ulubionym przysmakiem.

– Masz rację. Nie powinienem chcieć takich górnolotnych rzeczy. Teraz chcę po prostu być przystojny. Zabierz moje blizny. – powiedział Akbar.

– Pewna zakochana panna bardzo chciała zrobić wrażenie na przyszłej teściowej, gdy doszło do wyboru kandydatki na żonę. Postanowiła, że zwróci jej uwagę niezwykłą urodą.

Piąta opowieść dżinna – Najpiękniejsza

Zinat szykowała się do zamążpójścia. Oto zbliżał się czas, kiedy kandydatki na żonę jej ukochanego Kasiba miały zaprezentować się przyszłej teściowej. Matczyna troska Mushiry wobec najmłodszego syna była powszechnie znana w okolicy, aż stała się przedmiotem żartów i anegdot. Powiadano, że młoda żona Kasiba będzie miała ciężkie życie z taką teściową. Ale Zinat nie przerażały plotki, żyła miłością i nadzieją. Dżinn, którego wniosła w posagu jej matka, uczynił z dziewczyny prawdziwą piękność. Uszczęśliwiona Zinat wypuściła go na wolność sądząc, że wszystko od tej chwili ułoży się po jej myśli.

Mushira obserwowała uważnie dziewczęta tańczące wokół ogniska, przechwalające się pięknymi włosami niczym małe ptaszki stroszące piórka. Jej uwagę zwróciła przede wszystkim uroda Zinat. Tak śliczna kobieta byłaby godną ozdobą jej domu i świetnie prezentowałaby się u boku przystojnego Kasiba. Z drugiej jednak strony, czy mogłaby spodziewać się, że taka piękność zajmie się czymś poza własną urodą? Czy zadba właściwie o dom i męża? Z westchnieniem przeniosła wzrok na Anisę o szerokich biodrach i ospowatej twarzy. Taka synowa nie spędzi wiele czasu przed lustrem, bo i na cóż tu patrzeć. Mushira przyznała w duchu, że od oblicza Zinat trudno oderwać wzrok. Patrzenie na najpiękniejszą przywoływało odległe wspomnienia, które starsza kobieta pragnęłaby pogrzebać. Dawne, przedmałżeńskie czasy, kiedy Mushira poznała, co poza przyjaźnią i więzami krwi może połączyć dwie kobiety… Nie, zdecydowanie nie mogła zamieszkać z Zinat pod jednym dachem. A zatem Anisa.

Dowiedziawszy się o zaręczynach Kasiba, Zinat nie kryła zdziwienia i rozczarowania. Nigdy nie dowiedziała się, co tak naprawdę powodowało Mushirą, kiedy dokonała wyboru. Dziewczyna przepłakała całe wesele Kasiba i Anisy. Próbowała nawet utopić się w jeziorze, ale powstrzymano ją na czas.

Wieści o niezwykłej urodzie Zinat rozchodziły się po okolicy, wkrótce przebierała w zalotnikach, ale w jej sercu wciąż zalegał cień. Wyszła za wysoko postawionego urzędnika państwowego. Z jego pieniędzy opłaciła kobietę uprawiającą sihr, by rzuciła zły czar na Mushirę i Anisę. Kiedy Kasib zastał starzejącą się matkę w objęciach z jego własną żoną, nie krył obrzydzenia. Obie kobiety zostały ukamienowane. Dowiedziawszy się o tym, Zinat pożałowała swego uczynku i zapragnęła cofnąć czas. Czarownica nie miała jednak takiej mocy, a dżinn od dawna był poza zasięgiem najpiękniejszej. Zinat, dręczona wyrzutami sumienia nocą przybierającymi postać upiorów zabitych kobiet, pewnego ranka stłukła lustro, w którym lubiła podziwiać swą urodę, i pocięła sobie twarz odłamkiem. Resztę życia spędziła, oszpecona, w przytułku dla obłąkanych.

– Rozumiem. – powiedział poruszony Akbar.

Dżinn, sam obleczony w kuszące kobiece kształty, obdarzył złodzieja uroczym uśmiechem. Znów ruszył w stronę Akbara leniwym ruchem kotki rozkosznie przeciągającej się po drzemce. Amulet po raz drugi powstrzymał go. Na twarzy kobiety wykwitł grymas zniecierpliwienia.

– To czego teraz chcesz? – spytał dżinn niecierpliwie.

– Postanowiłem zrobić coś dla całej ludzkości. Daj mi moc, bym mógł pokonać samego diabła i uwolnić świat od pokus!

– Głupcze! – skóra kobiety zaczęła skwierczeć, poczerwieniała. – Z wielu powodów to właśnie najgorsza rzecz, o którą można prosić.

Ostatnia opowieść dżinna – Wojownik światła

W dawnych czasach, których nie pamiętają już najstarsi ludzie, największym wojownikiem był Hashim. To jemu chcieli dorównać wszyscy młodzi mężczyźni, a kobiety wodziły za nim rozmarzonym wzrokiem. Hashim mierzył wysoko. Nie interesowały go wojny wielmożów, mające służyć jedynie pomnażaniu bogactwa. On pragnął zbawiać świat swym mieczem. Powiadano, że w pojedynkę wybrał się na najstraszliwszą pustynię i tam własnoręcznie schwytał i zmusił do uległości potężnego dżinna. Duch na życzenie Hashima otworzył bramy piekieł i wojownik zszedł w ciemność, by zmierzyć się z samym Diabłem.

Nikt nie wie, jakich potworności doświadczył Hashim na dole. Gdy wchodził do diabelskiej sali tronowej, jego włosy i broda były śnieżnobiałe, jakby przerażające doświadczenia po drodze przydały mu lat. Dobroć i determinacja nie opuściły jednak serca Hashima i stanął do pojedynku z królem piekieł. Diabeł próbował rozmaitych sztuczek, zmieniał postać – na krótko stał się nawet ogromnym smokiem o ognistym oddechu. Hashim wytrzymał wszystkie próby, jakim poddał go król piekieł, choć ból był niewyobrażalny. Na koniec uciął Diabłu rogatą głowę i rzucił na pożarcie piekielnym ogarom. Zapanował spokój, jeziora lawy wydawały się stygnąć, a krzyki potępionych stały się wyraźnie mniej uciążliwe.

Wówczas zewsząd zaczęły schodzić się sukkuby, kochanki i służebnice martwego króla piekieł. Poddały one okaleczone w pojedynku ciało Hashima stokroć cięższym do przejścia próbom, niż kiedykolwiek mógł przemocą uczynić to Diabeł. Zawiodły go na szczyty rozkoszy, które niezwykle trudno było mu porzucić z własnej woli. Uczynił jednak i to, gdyż pragnienie zostania bohaterem ludzkości było najsilniejsze i towarzyszyło mu całe życie.

– Nie odchodź jeszcze, panie. – zamruczała mu do ucha Oadira, ulubiona demoniczna kochanka Hashima. – Piekło nie jest jeszcze całkowicie oczyszczone. Wciąż nie jesteśmy wolni. Jeśli odejdziesz zbyt wcześnie, nigdy nie będziemy.

Hashim spojrzał w błękitne jak samo niebo oczy kochanki i wsłuchał się w jej słowa. Oadira nie odezwała się więcej, jakkolwiek znalazła swym ustom inne zajęcie. Sprytny sukkub czytał w duszy wojownika jak w książce, słabość w niej ukryta była dla niego tak wyraźna, jak słońce na bezchmurnym niebie. Hashim zamarudził zatem w piekle nieco dłużej. Pełne uwielbienia słowa Oadiry, istoty zrodzonej z grzechu i mroku, która jaśniała z każdym dniem coraz silniejszym blaskiem, upodabniając się do anioła, pochlebiały miłości własnej wojownika. Wszak to nie skromność i pokora pozwoliły mu zajść tak daleko. Z czasem doszedł do wniosku, iż za zasługi wobec całej ludzkości należy mu się więcej. Coraz częściej zerkał w stronę pustego teraz i zakurzonego diabelskiego tronu. W dniu, w którym zasiadł na nim jako nowy król piekła, ognie rozgorzały na nowo, a uśpione dotąd ogary podniosły w górę płonące pyski i zawyły triumfalnie. Ziemia zapłakała. Oczy Oadiry straciły błękitny blask, na powrót stając się czarne i matowe niczym bezgwiezdna noc. Sukkub i dżinn uścisnęli sobie dłonie w parodii ludzkiego zwyczaju, zanim oboje powrócili do bezcielesnej postaci.

– Obiecałeś mi nowego króla piekieł i nie zawiodłeś. – odezwała się Oadira melodyjnym głosem.

– Ludzka natura. – uśmiechnął się dżinn z przekąsem. – Nigdy nie zawodzi i nie zaskakuje.

Znużony opowieściami Akbar złapał się za głowę.

– Nie wiem, czego sobie zażyczyć, żeby nie skończyło się to dla mnie źle. – powiedział zasmucony, masując skronie brudnymi dłońmi. Dżinn milczał dłuższą chwilę. W końcu, porzuciwszy kokieterię, odwrócił się do złodzieja i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Jest coś, co nie wydarzyło się nigdy, odkąd chodzę po tej ziemi. – rzekł cicho i z powagą.- Nie było choćby jednego człowieka, który podarowałby swoje życzenie komuś innemu…

Na te słowa Akbar popadł w zadumę. Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków i podniesione głosy. Sądząc po odgłosach, kilku mężczyzn zbliżało się do kryjówki złodzieja. Nieco spróchniałe drzwi szybko poddały się silnym kopniakom i Akbar stanął twarzą w twarz z Fathim, przyjacielem, którego porzucił na pastwę straży, samemu uciekając z dzbanem. Starszy mężczyzna nie wyglądał na rannego ani sfatygowanego. Widząc wchodzących za nim strażników, Akbar pojął, że Fathi wydał go z zemsty prześladowcom.

– Ty! – krzyknął Fathi od progu, celując oskarżycielskim palcem w byłego wspólnika. – Chciałeś mieć dżinna tylko dla siebie. Teraz ci go odbiorę.

Wspomniany demon, wciąż w niewieściej postaci, załamał ręce. Akbarowi wydawało się, że przez piękną twarz przemknął cień strachu. To wówczas doznał olśnienia. Był to jedyny moment w jego życiu, gdy zdołał pojąć wagę bezinteresowności i dobrych uczynków. Moment, który Akbar wybrał na swą zgubę.

– Nie dostaniesz dżinna! – krzyknął gromko. – Już nigdy nie będzie niczyją własnością. Dżinnie, tobie oddaję moje życzenie. Bądź na zawsze wolny!

– Jeśli tego właśnie sobie życzysz… – głos dżinna przypominał teraz syk węża.

Piękna kobieta wystudiowanym ruchem zarzuciła pasmo czarnych włosów na plecy i podeszła kołyszącym krokiem do Fathiego. Wsunęła mu rękę pod ramię, drugą dłonią skinęła na strażników.

– Zabić go! – rozkazała twardym głosem.

Strażnicy dopadli zdezorientowanego Akbara i dwoma ciosami sejmitarów pozbawili złodzieja życia. Fathi patrzył na śmierć przyjaciela bez emocji, odsunął się od powiększającej się plamy krwi na posadzce.

– Masz jakieś życzenia, mój nowy panie? – spytał tymczasem przebiegły dżinn, z zadowoleniem zauważając, że starszy mężczyzna nie posiada ochronnego amuletu.

W odpowiedzi Fathi zwinnym ruchem zapiął na przegubie dżinna grubą, srebrną bransoletę. Demon zasyczał. Kobiece rysy rozwiały się niczym dym. Po kolei dżinn przybierał postaci potworów i dzikich zwierząt, jednak Fathi pozostał niewzruszony. Magiczna bransoleta przygotowana przez wiedźmę trzymała mocno, za każdym razem dostosowując wielkość do zmieniających się kształtów. Kiedy zaskoczony dżinn odkrył, że przedmiot uniemożliwia mu także powrót do postaci bezcielesnej, zawył z wściekłości, aż zadrżały ściany. Do pomieszczenia weszły dwie służące wiedźmy o niewzruszonych twarzach i przejęły szalejącego dżinna z rąk Fathiego.

O północy wiedźma i osiem jej służek odprawiły ceremonię. Dżinn został na powrót zamknięty w dzbanie i zapieczętowany zaklęciem wyrytym w wosku. Rzucaniu czarów towarzyszył taniec zaar, podczas którego kobiety wprowadziły się w głęboki trans. Gdy podniosły się rankiem z ziemi, zziębnięte i wycieńczone, odkryły, że brakuje ich ósmej towarzyszki, Najili. Nigdzie w pobliżu nie znalazły również dzbana z dżinnem. Pełne obaw udały się do Fathiego, kochanka zaginionej, jednak na próżno. Wszelki ślad po Najili i dzbanie przepadł. Służka postanowiła zawalczyć za pomocą demona o własne szczęście i wolność, jakkolwiek złudne się wydawały. Fathi szukał jej latami, nie chcąc zrozumieć, że już nigdy nie ujrzy ani Najili, ani dżinna.

*

W antykwariacie panował półmrok. Właściciel celowo nie zapalał jasnych świateł, by utrzymać w pomieszczeniu pewną tajemniczą atmosferę oraz zamaskować wyraźne w świetle dziennym wady niektórych przedmiotów. Młoda kobieta, już nieco spocona od przebywania w ogrzewanym wnętrzu, rozglądała się wokół z poirytowaniem wyraźnie malującym się na zmęczonej twarzy.

= Może w czymś pomóc? – spytał uprzejmie sprzedawca, gdy stało się jasne, że zniecierpliwiona kobieta, nie potrafiąc się zdecydować, wkrótce opuści sklep z pustymi rękami, co dla niego oznaczało stratę.

– Szukam prezentu dla rodziców na rocznicę ślubu. – westchnęła z ulgą kobieta.

Sprzedawca powstrzymał się przed zatarciem rak z uciechy. Uwielbiał takich klientów. Nie znali się na antykach, kupowali je, ponieważ sądzili, że takie prezenty są cenne i w dobrym tonie. Przepis na udana transakcję był banalnie prosty: najpierw trochę manipulacji, a potem wyjdą stąd zadowoleni, z najgorszą skorupą, jakiej od dawna nie mógł się pozbyć. Sprzedawcy przyszedł na myśl stary, rzekomo arabski dzban z woskowym korkiem. Dostał go prawie za bezcen ze względu na liczne uszkodzenia powierzchni. Doświadczenie podpowiadało mu jednak, że znajdzie nabywcę nawet na taki śmieć. Nie wiedzieć czemu, przebywanie w pobliżu dzbana powodowało silny dyskomfort, jakkolwiek nieracjonalne mogłoby się to wydawać, tym bardziej chciał się go pozbyć.

Antykwariusz przywołał na twarz lekki, profesjonalny uśmiech. Zaprezentował spoconej klientce kilka przedmiotów w cenach przekraczających jej możliwości finansowe. Srebrna patera na owoce, kryształowy secesyjny komplet, szkatułka z drzewa sandałowego, pamiętająca czasy kolonializmu – to wszystko sprawiało, że portfel kobiety kwiczał ze strachu. Wyraźnie miała już dość zakupów. Nagle twarz sprzedawcy pojaśniała, jakby doznał olśnienia.

– Właśnie sobie przypomniałem, że mam coś w sam raz dla pani. – odwrócił się i podniósł stary dzban z podłogi. – Ponad stuletni arabski dzban. Autentyk.

– No nie wiem. – w głosie kobiety pobrzmiewało zwątpienie. – Jest bardzo zniszczony. Chyba za bardzo, jak na prezent.

– Proszę pani. Przyszła pani do antykwariatu, a to jest antyk. Te przedmioty zawsze w jakimś stopniu będą zniszczone. Wszak były używane, mają swoją historię, a nawet, powiedziałbym, duszę! I za tę duszę właśnie chcą płacić klienci, gdyby chodziło o przedmiot jak każdy inny, poszliby do Ikei. Proszę sobie pomyśleć, czego świadkiem mógł być ten dzban przez dziesiątki, setki lat swego istnienia. Zapewne oglądał śluby i narodziny, wojny i okresy kruchego pokoju. Ten przedmiot przejechał kawał świata, proszę pani. No, ale jeśli się nie podoba, to oczywiście nie zmuszam. Może pani sobie iść do Ikei.

– Ile za ten dzban? – westchnęła kobieta, nie mogąc odmówić racji płomiennej przemowie antykwariusza.

– Dla pani jedyne dwieście złotych. – rzekł uprzejmie.

Kiedy klientka opuściła sklep z dzbanem troskliwie opakowanym w papier i folię, sprzedawca odetchnął. Z jakiegoś powodu odczuwał wyraźną ulgę, jakby przysłowiowy kamień spadł mu z serca. Następnego dnia, czytając przed wyjściem do pracy w porannej gazecie o tajemniczej śmierci starszego małżeństwa, nie skojarzył artykułu z wczorajszą transakcją. Wspomnienie dzbana zatarło się w myślach sprzedawcy wraz z pozbyciem się przedmiotu z antykwariatu. W gazecie nie pisano zresztą o glinianych skorupach walających się na miejscu zbrodni. Nikt nie przypisał im większego znaczenia, ponieważ staruszkowie obrócili w perzynę całe swoje mieszkanie, przetaczając się po nim jak huragan, bijąc się i kalecząc wysuszone ciała do krwi na szybkiej drodze do śmierci. Psychologowie do spółki z mediami długo jeszcze dociekali, co mogło stać się przyczyną morderczej furii, jaka ogarnęła to stare, dobre małżeństwo w trzydziestą piątą rocznicę pożycia. Tylko ich najmłodsza córka pomyślała nieśmiało, że tragiczne wydarzenie ma związek z arabskim dzbanem, który podarowała im tego dnia. Myśl ta, nieco irracjonalna, do końca życia nie dawała jej spokoju. Antykwariusz tymczasem, nie mając świadomości, jaki skarb wypuścił z rąk, żył długo i szczęśliwie.

~ KONIEC ~

About the author
(poprzednio Górska), współpracowniczka Szuflady, związana także z portalami enklawanetwork.pl i arenahorror.pl, pasjonatka czytania, pisania i oglądania horrorów, tancerka i zbieraczka lalek. Wieloletnia członkini Gdańskiego Klubu Fantastyki. Z wyboru mieszka we Wrocławiu z mężem i zwierzakami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *