Wywiad z Martyną Raduchowską

Przedstawiamy wywiad z autorką fantasy Martyną Raduchowską. Udało Nam się przeprowadzić go dwuosobowo. W kompleksowym maglowaniu autorki towarzyszyła mi redaktor działu mitologii Barbara Augustyn.

Martyna Raduchowska: rocznik 87. Wrocławianka całym sercem i duszą. Z charakteru wredna i pyskata wiedźma, pełna optymizmu pesymistka, ambitny leniuch, pogodna maruda, zagorzała domatorka na obczyźnie, słowem, posiadaczka niepowtarzalnego zestawu cech, który gwarantuje, że cokolwiek by się nie działo, zawsze znajdzie się powód do narzekania – jej ulubionego zajęcia. Cierpi na chorobliwy nadmiar pomysłów oraz chroniczny brak wolnego czasu.

Ukończyła studia na Uniwersytecie Walijskim, a obecnie siedzi w Yorku i z zapałem grzebie ludziom w neuronach, zgłębiając tajniki Cognitive Neuroscience, czyli czegoś, co w wolnym tłumaczeniu można nazwać bioneurologią poznawczą… Cokolwiek to znaczy.

M.P.: Podobno pisanie jest Pani wielką pasją. Skąd się ona w Pani wzięła? Jakie ma dla Pani znaczenie – to wyrażenie siebie i swoich emocji, czy też raczej próba komunikacji ze światem?

M.R.:Pisanie jest dla mnie raczej sposobem na zachowanie zdrowych zmysłów. Zbyt wiele dziwacznych pomysłów plącze mi się po neuronach, bym mogła je tak zwyczajnie zignorować i nic z nimi nie zrobić. Stąd też bierze moje zamiłowanie do pisania: z pasją usuwam myśli z głowy i przelewam je na papier, a wszystko po to, by przestały mnie nękać i rozpraszać w pracy, na wykładach, a już zwłaszcza, gdy przechodzę przez ulicę. Niektóre pomysły bywają na tyle natrętne, że muszę poświęcić im więcej uwagi, stworzyć im świat, dobrać bohaterów, przygotować zarys fabuły, zdecydować jaki klimat ma towarzyszyć wydarzeniom, i tak dalej, i tak dalej, aż wreszcie nie pozostaje już nic innego, jak tylko usiąść na tyłku i zwyczajnie napisać opowiadanie. Pomysł na Szamankę był na tyle uparty, że skończyło się na całej powieści. Póki co jednej.

M.P.: Co jest dla Pani największą inspiracją w pisaniu? Gdzie jej Pani najczęściej szuka?

M.R.: Nie szukam inspiracji, to inspiracja znajduje mnie (śmiech). Czai się w codziennych sytuacjach, wskazuje ciekawych ludzi, zwraca moją uwagę na specyficzne zachowania i zmusza do notowania obserwacji. Wielu moich bohaterów ma dużo wspólnego z ludźmi, których przyszło mi spotkać. To wygląda mniej więcej tak: idę do warzywniaka, a wracam bez pomidorów i bez cebuli, za to z pomysłem na horror. Czasami to normalnie strach z domu wychodzić, nigdy nie wiadomo, co ta inspiracja kombinuje i czym mnie postanowi zafascynować.

M.P.: Czy są jacyś autorzy, którzy wyjątkowo Panią urzekli, popychając do pisania?

M.R.: Jest ich mnóstwo, trudno mi wskazać jakieś konkretne nazwiska. Jedno jest pewne: nie zaczęłam pisać z powodu jednej przeczytanej powieści, a raczej zamiłowanie do snucia własnych historii budziło się we mnie po troszku z każdą lekturą.

M.P: Tworzy Pani w obrębie nurtu fantasy. Przynajmniej na razie. Czy próbowała Pani swoich sił w innych gatunkach literackich?

M.R.: Jeszcze nie, choć ostatnio dopadają mnie rozmaite pomysły, które zaczynają coraz bardziej wyciekać poza fantasy i stają się coraz bogatsze w elementy horroru, kryminału a nawet momentami przesiąkają w science fiction, co dla mnie samej jest sporym zaskoczeniem, gdyż nigdy nie darzyłam tego gatunku jakąś szczególną sympatią i nie poświęcałam mu wiele uwagi. W każdym razie czuję przez skórę, że zostanę przy fantastyce, no, chyba że te moje pomysły nieco znormalnieją, choć osobiście bym na to nie liczyła.

M.P: Powieść „Szamanka od umarlaków” jest Pani debiutem. Dużo w niej odniesień do magii, duchów, a nawet daru banshee. Skąd wzięły się u Pani takie zainteresowania? Czyżby jakieś inspiracje rodem z mitologii?

M.R.: Nie wiem, skąd się to wzięło. Mitologii nie czytywałam ze specjalnym zamiłowaniem, ale od dziecka czułam nieodparty pociąg do fantastyki i tak mi już zostało. Tworząc postać Idy, nie chciałam robić z niej czarownicy, a magia od początku miała zajmować miejsce na dalszym planie powieści. A ponieważ jakaś nadprzyrodzona umiejętność miała skłonić główną bohaterkę do tego, by zrezygnowała z marzeń o niemagicznym życiu, dar medium – i związana z nim stała obecność duchów – wydał mi się idealny do tego celu. Reszta przyszła sama.

M.P.: Sytuacja głównej bohaterki przypomina trochę typowe problemy młodych ludzi w jak najbardziej realnej rzeczywistości. Postawiona pod ścianą przez rodzinną tradycję i właściwie od początku świadoma jak będzie przebiegać jej zawodowa droga, marzy o kompletnej odmianie swojego losu. Skąd zaczerpnęła Pani ten pomysł? Jest w nim jakaś szczypta osobistych doświadczeń?

M.R.: Przede wszystkim zależało mi na tym, by postać Idy była świadoma istnienia magii, by od dziecka była oswojona z czarami, by wychowała się wśród ludzi obdarzonych niesamowitymi zdolnościami. I chciałam, żeby świadomie odtrąciła drogę, którą przygotowali dla niej rodzice – nie tylko po to, by zrobić z bohaterki nastoletnią buntowniczkę gotową stanąć na głowie, byle tylko nie okazać rodzinie posłuszeństwa, lecz przede wszystkim po to, by Ida świadomie i dobrowolnie powiedziała „nie” magii, by odrzuciła życie czarownicy, czy też (ze względu na jej brak magicznych talentów) żony czarodzieja.  Kto wie, być może polubiłaby magię, gdyby ową posiadała, być może podporządkowałaby się rodzinie bez słowa skargi, gdyby była taka, jak jej najbliżsi. Dziewczyna zdecydowała się na inną drogę nie ze strachu przed magią czy zwykłej chęci buntu, lecz raczej z tęsknoty za normalnością i to jej marzenia o normalności były głównym powodem, dla którego uciekła z domu.  Fakt, że nie odziedziczyła magicznego potencjału i przeświadczenie, że nie spełnia rodzicielskich oczekiwań, nie pozostał bez znaczenia i na pewno wpłynął na rodzaj tych marzeń. Jako czarna owca wolała odłączyć się od idealnego stada i wędrować samotnie, niż wiecznie odstawać od reszty. Ida miała nadzieję, że wśród normalnych ludzi przestanie się wyróżniać, wtopi się w tłum i nareszcie będzie mogła być… sobą. Ale kiedy wytęskniona normalność była już na wyciągnięcie ręki, raptem okazało się, że jednak jest w dziewczynie coś nadzwyczajnego. Właśnie dlatego Idzie tak ciężko było pogodzić się ze swoim darem: oto bowiem znów pojawia się ktoś, kto mówi jej, co ma robić, kto wyrwał jej ster z rąk i każe się bezwzględnie podporządkować, ba, na dodatek chce wyszkolić na osobę niezwykłą, a przecież niezwykłość była ostatnią rzeczą, której Ida mogła sobie życzyć.

Jeśli zaś pytacie, czy walka bohaterki o niezależność była wzorowane na moich własnych doświadczeniach, to nie, niestety muszę Was rozczarować (śmiech). W wyborze własnej drogi miałam wolną rękę, nikt mnie nie naciskał, nie zmuszał, ani nie próbował do niczego namawiać. Rodzicom zależało raczej na tym, bym sama znalazła coś, co naprawdę chcę w życiu robić i często powtarzali, że nawet jeśli mam zamiar do końca życia wyrabiać guziki, będą mnie wspierać, bylebym tylko wyrabiała je z pasją.

M.P. Zauważyłam, że wiele osób jest zafascynowanych postacią Tekli – ciotki głównej bohaterki. Czy to również Pani ulubiona bohaterka, czy też ma Pani inne typy?

M.R.: Tak, Tekla to również mój numer jeden, nieźle się ubawiłam przy pisaniu scen z jej udziałem i ciotka zdecydowanie należy do jednych z moich ulubionych bohaterów. Mam słabość do złośliwców, nie tylko tych na papierze, ale również w prawdziwym życiu. No i jest również Kruchy, który co prawda nie miał jeszcze okazji się wykazać i jak na razie niewiele o nim wiadomo, ale myślę, że nadrobi w drugim tomie i przypadnie Czytelnikom do gustu. Postać łowcy darzę szczególnym sentymentem.

M.P.: Walia to bardzo malowniczy zakątek Wielkiej Brytanii, pełen tajemniczych ruin zamków i zielonych pól. Miała tam Pani okazję studiować. Co Panią najbardziej urzekło w Walii? Czytuje Pani walijską literaturę?

M.R.: Jeśli o czytanie chodzi, z żalem donoszę, że zaległości mam potworne i dopiero niedawno zaczęłam je nadrabiać. Przy studiach i pracy z trudem znajdywałam czas, by sięgnąć po jakąkolwiek lekturę inną niż akademicka, a na zaznajamianie się z walijską twórczością doba była dla mnie zwyczajnie zbyt krótka. A co do krajobrazów, to tak, Walia w istocie jest piękna i żałuję, że nie miałam okazji zwiedzić jej całej. Aberystwyth to niewielkie, nadmorskie miasteczko posiadające nawet owe zamkowe ruiny, o których wspomniałaś.  I choć po czterech latach bardzo mi się ono przejadło i wydawało się nieznośnie ciasne i duszne, to teraz z perspektywy czasu naprawdę za nim tęsknię. Jeszcze niecały rok temu nie uwierzyłabym, że kiedykolwiek to powiem, ale brakuje mi tych cholernych klifów. Miałam okazję odwiedzić Aber tuż przed Wielkanocą i nie spodziewałam się, że tak trudno będzie wrócić z powrotem do Yorku. Ale to nie krajobraz urzeka mnie w Walii najbardziej, lecz ludzie. Walijczycy są w moim odczuciu dużo życzliwsi niż ci, z którymi mam do czynienia tutaj na północy.

M.P.: Dlaczego zdecydowała się Pani studiować w Anglii? Czy to przejaw fascynacji bogatą angielską kulturą i literaturą?

M.R.: Nie,  chciałam po prostu  kontynuować studia, a dostawszy się na kilka uniwerków, wybrałam York, choć mogłam wylądować na ten przykład w Aberdeen, w Szkocji. Na całe szczęście do tego nie doszło, bo chyba bym tam padła z zimna. York miał mi więcej do zaoferowania, tutejsza uczelnia cieszy się prestiżem w Europie i na świecie, dlatego zdecydowałam się na przyjazd tutaj i Szekspir nie miał w tej sprawie nic do gadania (śmiech).

B.A.: Podobno postać Idy na okładce „Szamanki od umarlaków” ma Pani rysy. Czy i w charakterze bohaterki odzwierciedlają się Pani cechy? Czy może wręcz przeciwnie – Ida jest Pani przeciwieństwem?

M.R.: Owszem, słyszałam pogłoski o rzekomym podobieństwie między moją skromną osobą a okładkową Idą, jednak o potwierdzenie należało zapytać raczej autora ilustracji, ja bowiem podobieństwa nie dostrzegam za grosz (śmiech). Jeśli jednak chodzi o charakter, to owszem, mamy kilka wspólnych cech. Szamanka odziedziczyła po mnie przede wszystkim ironiczne podejście do rzeczywistości i zamiłowanie do psychologii.

B.A.: Skąd pomysł na „anioła stróża” Idy czyli Pecha? Czy jest to jakieś nawiązanie do mitologii słowiańskiej, w której szczęście i nieszczęście zostały podniesione do roli bóstw? I czy możemy liczyć na większą rolę Pecha w życiu Idy w dalszych opowieściach o jej przygodach?

M.R.: Tutaj wolałabym nie zdradzać zbyt wiele, wszystko wyjaśni się w drugim tomie. W każdym razie Pech ma jeszcze do odegrania ważną rolę, ale nic więcej nie powiem, żeby nie psuć nam wszystkim zabawy.

B.A.: W polskiej literaturze współczesnej można zaobserwować powtarzającą się u wielu twórców postać wścibskiej sąsiadki. W „Szamance od umarlaków” też jest taka bohaterka. Jak Pani myśli z czego wynika ta tendencja? Czy jesteśmy wścibskim narodem? I czy ktoś rzeczywiście istniejący był inspiracją dla tej postaci?

M.R.: Owszem, jesteśmy wścibscy, jednak doświadczenie mnie uczy, że nie bardzo odbiegamy pod tym względem od Walijczyków czy Anglików. Natomiast Chińczycy (tak się składa, że moi trzej współlokatorzy pochodzą z Chin) raczej nie przejawiają podobnych cech. Postać pani Lewandowskiej nie była wzorowana na nikim konkretnym, była raczej nieco ubarwionym stereotypem starszawej sąsiadki.

B.A.: Język, jakim napisana jest „Szamanka od umarlaków” nawiązuje w dużej mierze do mowy codziennej, potocznej. Odnosi się wrażenie, że narrator jest niezłym gawędziarzem. Jak widzi Pani rolę narracji w powieści? Czy powinna być niewidoczna, czy wręcz przeciwnie – przyciągać uwagę?

M.R.: Zdecydowanie przyciągać. Lubię, gdy narrator zna tajemnice czy drobne grzeszki bohaterów, daje to do zrozumienia, od czasu do czasu puszcza oko do Czytelnika, a jednak nie wyjawia sekretu, dopóki nie nadejdzie ten właściwy moment. Lubię gdy złośliwie i z dystansem, komentuje działania postaci, jakby z góry wiedział, czy czeka ich porażka czy sukces. Nie twierdzę, że bardziej obiektywny i mniej zaangażowany w los bohaterów narrator nie ma prawa bytu, to w końcu wszystko zależy od opowiadanej historii i od klimatu, który ma jej towarzyszyć. Jednak, jak już wspomniałam, mam na słabość do złośliwców i nie widzę  absolutnie żadnych przeciwwskazań, by i narrator stał się jednym z nich.

M.P.: „Szamanka od umarlaków” zebrała wiele pozytywnych recenzji. Jak reaguje Pani na tyle ciepłych słów pod adresem swojej powieści? Zachęca to Panią do pisania, czy wręcz przeciwnie – deprymuje?

M.R.: I jedno, i drugie. Przychylne recenzje niezwykle poprawiają mi humor i dodają pewności siebie, ale również troszkę mnie przerażają. Z jednej strony czuję się zmotywowana, lecz z drugiej boję się, że kontynuacja może rozczarować. Oczywiście ewentualna próba dogodzenia drugim tomem wszystkim i każdemu z osobna z góry skazana jest na porażkę, zatem gdy siadam do pisania kontynuacji, staram się w ogóle nie myśleć o recenzjach. Ale to wcale nie jest takie proste i musiałam stoczyć ze sobą długi bój, by wreszcie dojść do wniosku, że sugerowanie się wszystkimi ocenami zwyczajnie nie ma sensu.

M.P.: Wiemy już, że planuje Pani kontynuację przygód Idy. Co będzie następne? Ma już Pani pomysł na kolejną powieść? Jeśli tak, czy odsłoni Pani rąbek tajemnicy Naszym czytelnikom?

Drugi tom jest szczegółowo zaplanowany, jedyne, czego mi brakuje do szczęśliwego popełnienia kontynuacji to odrobina wolnego czasu. Nie bardzo lubię mówić o tekstach, których jeszcze nie dokończyłam, ale co nieco mogę zdradzić: po pierwsze, należy spodziewać się powrotu Tekli, po drugie, dowiemy się sporo o przeszłości Kruchego i poznamy tę postać dużo bliżej, po trzecie, Ida pozna tajemnicę drugiej strony lustra i przekona się na własnej skórze, że więź jaka tworzy się między duszami po złożeniu nieśmiertelnej przysięgi jest bardzo specyficzna i bardzo kłopotliwa.

Rozmawiały: Magdalena Pioruńska

Barbara Augustyn

Fotografia: Tymoteusz Bernat

Zapraszamy również do czytania recenzji „Szamanki od umarlaków”.

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *