Wygrzebaniec

– A pod trumną?

Absurdalne pytanie zadał nastolatek, którego twarz spowijał półmrok zaściełający kąty obskurnej sali – kryminalistyka wciąż nie była uznawana za naukę nawet na Uniwersytecie w El-Kalind. Zdziwiony Splinks gwałtownie wypuścił spod wąsa powietrze zgromadzone na poczet kolejnego zdania. Potem sapnął, chrząknął i kontynuował wykład:

– W ciągu pięćdziesięciu lat Zovirak Kanks popełnił sto dwanaście przestępstw, stając się najbardziej poszukiwanym kryminalistą we Wschodnim Królestwie. Początki jego „kariery” – Splinks nakreślił w powietrzu cudzysłów – mogły się wydać skromne: kradzieże i fałszerstwa. Potem zaczął zmuszać emigrantki z Nort do krwawej prostytucji i odbierał wampirkom nadwyżki zdobytej krwi. W czasie ostatnich nortańskich pogromów był odpowiedzialny za masakrę karłów erindyjskich z Butanu. Zanim rzekomo zmarł, przerzucił się na handel białą kolendrą. Teraz do listy jego przestępstw doszło upozorowanie własnej śmierci. To, że żyje, potwierdzają liczne doniesienia. Nie udało się nam ustalić, jak wymknął się z cmentarza. Trumnę zamykano tuż przed włożeniem do grobu, przy którym pełnili straż śledczy. W grę wchodzi przekupstwo…

– Albo wymknięcie się nie górą, lecz dołem – chłopak z końca sali podszedł bliżej i utkwił w Splinksie nieśmiałe spojrzenie. – Wygrzebańcy potrafią drążyć w ziemi tunele.

– Synu – wąs komisarza łaskotał jego wargę. – On nie jest wygrzebańcem.

Widząc, że chłopak przedziera się do umieszczonego na podeście dowodu rzeczowego, komisarz spojrzał pytająco na opiekuna grupy, a zarazem swego partnera z policji, Krysta Pinksta. Dotknięty niefortunnym żartem rodziców, którzy nadali mu imię rymujące się z nazwiskiem, Kryst pochylił się w stronę Splinksa. Do pierwszych rzędów docierały kawałki zwięzłego opisu: „Linnamèn… brat króla Nort… wygnany jako dziecko… opieka Leopolda Benrdriksa…”.

– Proszę spojrzeć na trumnę – Splinks uznał, że musi sprawdzić w poradniku savoir-vivre’u, czy do księcia wygnanego przez brata-króla należy się zwracać „wasza wysokość”. – Oprócz kilku grudek ziemi, nie znaleźliśmy nic – komisarz podszedł do Linnamèna, który już badał wnętrze trumny. – Gdyby jakiś wygrzebaniec pomagał Kanksowi w ucieczce, wciągając go w głąb ziemi, trumna byłaby strzask…

Ukryta sprężyna, na którą trafił Linnamèn, zadziałała tak szybko, że dno trumny z impetem wystrzeliło w stronę komisarza, zatrzymując się o milimetr od jego wąsa.

– Żeż pizdło! – westchnął Kryst niemal z zachwytem.

Linnamèn zanurkował pod podestem i po chwili znalazł kolejną zakamuflowaną sprężynkę. Gdy ją nacisnął, spód trumny z jękiem wrócił na miejsce.

– Wygląda to na mechanizm podobny do teatralnej zapadni – powiedział, z zakłopotaniem patrząc na Splinksa, zdradzającego objawy stanu przedzawałowego. – Tyle że poruszający się na boki i mocniejszy, bo deska musiała wejść jak klin w glebę. Uruchamiając sprężynę, Kanks usunął dno, a gdy znalazł się w głębi ziemi, zasunął je z powrotem. Stąd te grudki.

– Nic nie wskazuje na to, by miał współpracowników wśród ghuli – powiedział Pinkst.

– Kanks był już dość stary. Dlaczego miałby pozorować własną śmierć? – Linnamèn potrząsnął głową. – Może właśnie dlatego, że zdawał sobie sprawę, iż niedługo umrze? Z tego, co słyszałem, nie jest kimś, kto oddałby władzę, nawet gdyby zgłosiła się po nią sama śmierć. Może postanowił umrzeć na własnych warunkach? Jest tylko kilka sposobów na stanie się wygrzebańcem czy żywym umarłym, a jeszcze mniej z nich zapewnia zachowanie pełni władz umysłowych. Zovirak działał wśród wampirów, które wiedzą o tym najwięcej, przecież wygrzebańcy byli przed wiekami rodzajem ich mięsa armatniego.

– Od piętnastu lat go ścigam – wycharczał Splinks. – Niemożliwe, że osiągnął…

– Tak – powiedział chłopak poważnie. – Myślę, że Kanks postanowił przedłużyć swoją kryminalną karierę poza granice czasu, stając się wygrzebańcem.

*

– Gówno mnie to obchodzi! – Splinks już nie argumentował; po prostu wydzierał się na stojącego przed nim naczelnika kopalni o aparycji dziecka i wzroście barowego stołka. – Nawet gdyby sam król przyjechał z wizytacją…

– Właśnie, że dwóch króli! – odwrzasnął z dołu naczelnik. – Pallinteks wiezie tu króla Nort.

Przez umysł Splinksa przemknęło ulotne wspomnienie dnia, w którym Kryst Pinkst wpadł do domu i z głośnym „Żeż pizdło!” rzucił na stół gazetę informującą o nagłej śmierci króla Glibannèna i wejściu na tron Nort ich niegdysiejszego studenta Linnamèna.

– W tej kopalni znajduje się Zovirak Kanks, najbardziej poszukiwany…

– …kryminalista w królestwie – w głosie mikrusa nie było ironii, jedynie czysta zjadliwość.

– Pieprzony knypku! – Splinks chwycił naczelnika za kołnierz i zaczął go tarmosić w głąb kopalnianego korytarza. – Kryst! – zawołał, przekrzykując wrzaski mężczyzny.

Pinkst natychmiast dołączył do partnera. W tej chwili nikt nie mógłby powstrzymać Splinksa. Chociaż komisarz po trzydziestu latach ścigania Zoviraka dostał wreszcie awans, jego osobiste ambicje nie zostały nawet w części zrealizowane. Wraz z aresztowaniami kolejnych przestępców, wspaniały wąs Splinksa jedynie smutniał i przerzedzał się, a wzrok tępiał.

Nie mogąc się doczekać stosownej reakcji ze strony zdezorientowanych podwładnych, naczelnik kopalni postanowił sam o siebie zadbać. Niczym małpka wdrapał się na ramię Splinksa i bezpardonowo wgryzł się w jego szyję. Komisarz i Kryst wrzasnęli jednocześnie – pierwszy próbował zrzucić z siebie karzełka, a drugi jakoś go przytrzymać. Paskudna szarpanina urwała się, gdy wszyscy trzej zauważyli jakiś ruch na końcu korytarza.

Po chwili szczerego osłupienia Splinks wyrzucił z siebie wiązankę jędrnych przekleństw i – brutalnie strząsnąwszy z siebie naczelnika nefrytytowej kopalni – ryknął, wskazując na postać chudego wygrzebańca targającego na plecach ciężki worek:

– Łapaaaaaj!

Atletyczny Kryst niemal natychmiast wyprzedził Splinksa, gnając na oślep przez cienisty korytarzyk za umykającym Kanksem, któremu symptomy wczesnego rozkładu nie przeszkadzały w rozwijaniu sporej prędkości. Będąc tuż-tuż za złoczyńcą, Pinkst wyciągnął dłoń. Złapał jednak tylko worek, który Zovirak puścił nader chętnie. Pod nogi Krysta posypały się grudki nefrytytu. Potknąwszy się o nie, śledczy wyrżnął jak długi na czarny chodnik. Nieoczekiwanie jednak potknął się także i Zovirak, co dało Splinksowi okazję dogonienia go. Sprytny wygrzebaniec rzucił się w stronę jednej ze szczelin w ścianie, zamierzając zagrzebać się w ziemi. Szczelina była bardzo wąska; jeszcze bardziej więc go spowolniła. Dzięki temu Splinks, którego płuca lada moment miały eksplodować, zdołał złapać przestępcę za lekko zbutwiałe ramię.

W niedoświetlonym korytarzyku głęboko pod ziemią każdy mięsień Splinksa odczuwał desperacki wysiłek próbującego się wyrwać Kanksa. Wygrzebaniec znieruchomiał, a potem odwrócił się wolno. Po raz pierwszy spojrzenia kryminalisty i komisarza skrzyżowały się. W martwych, żółtawych źrenicach Zoviraka nie było miejsca już na nic poza pożerającą wszystko, niedającą się wypełnić pustką. Gdy chwilę potem Kanks z nieludzkim rykiem rzucił się znowu w głąb szczeliny, w dłoni oszołomionego komisarza została nadgnita ręka – od barku, aż po palce. Poruszona ziemia zamykała się za resztą ciała Zoviraka.

Widok spoconego, pokrytego ziemią Splinksa, który z obłędem wypisanym na twarzy wyłonił się z tunelu, wciąż ściskając paskudnie szarą i obrzmiałą urwaną rękę, wstrząsnął królem Pallinteksem. Młody władca najpierw pobladł, potem zzieleniał, wreszcie rzekł do króla Nort:

– Wasia wysokość raci wybacić – gdy usłyszał własny głos, jego oblicze z zielonego stało się wściekle różowe. Nigdy nie udało się mu opanować artykulacji niektórych głosek. Trwający od dzieciństwa koszmar król potrafił na co dzień maskować odpowiednio wolną wymową. Widok potępieńca, który wypełzł z kopalni, był jednak zasadniczo niecodzienny.

– Proszę się nie martwić, wasza wysokość – odparł taktownie Linnamèn. – Pan Splinks zawsze starannie wykonuje swoje obowiązki.

Pochwała nie zaleczyła w Splinksie odczucia sromotnej porażki. Komisarz ucieszył się za to na zaproszenie, które jeszcze tego samego dnia otrzymał od Linnamèna. Kiedy czysty i w miarę pogodzony z klęską pojawił się na pokojach króla Nort, został powitany z radością.

– Kariera Kanksa jako wygrzebańca rozwinęła się pomyślniej niż moja kariera jako kandydata na śledczego – powiedział król, gdy raczyli się winem Pallinteksa.

Splinks bardzo żałował, że Linnamèn nie ukończył nawet pierwszego roku studiów. Dosięgły go dekrety Glibannèna, zabraniające członkom rodziny królewskiej pobierania nauk poza Nort. W kolejnych latach komisarz śledził jednak rozwiązywane przez ucznia zagadki, od Żabibrzucha z Loch Scarland, po zamachy na pogromców wampirów z Ibsenberga. Podobno nawet teraz Linnamèn zajmował się czasem sprawami, które nie licowały z majestatem władcy.

– Słyszałem, że zniszczył pan kolendrowe imperium. Gratuluję.

– Zovirak się nie przejął – odparł Splinks. – Przerzucił się na nielegalny handel nefrytytem.

– To ciekawe – król potarł zmęczone czoło. Podobno Nortanie nie przejęli się tak bardzo wprowadzanymi przez niego reformami, jak faktem, że nowy król nie chciał się żenić. Splinks się nie dziwił. Linnamèn wyglądał mu na kogoś, kto prędzej zakocha się w niedostępnej kobiecie, niż ożeni się z rozsądku. „Cóż, przynajmniej będzie to kobieta” – dodawał melancholijnie komisarz w najbardziej skrytych myślach.

– Dlaczego Zovirak pojawił się w kopalni osobiście? – zapytał Linnamèn.

– Napotykaliśmy na jego ślady w wielu kopalniach – odparł Splinks. – Sam przeprowadza teraz akcje, w których wcześniej musiał się wysługiwać innymi.

Król pokręcił ciemnowłosą głową i dolał Splinksowi wina.

– Co myśli pan o królu Pallinteksie? – zapytał.

– To zacny władca – odparł Splinks, choć polityka interesowała go jeszcze mniej niż kobiety.

– Zgadzam się. Ma wiele do zaoferowania. Szkoda, że tyle wysiłku musi wkładać w zmagania ze swymi kompleksami.

– Wyrobi się.

– Ludzie mogą mieć nadzieję; wygrzebańcy nie. To cena za niestarzenie się. Wie pan, dlaczego wampiry tworzyły niewielu inteligentnych wygrzebańców? – Splinks nie wiedział, ale zaczął się domyślać. – Mówiły o nich, że to najbardziej depresyjne istoty – wyjaśnił Linnamèn. – Kanks nie wie, że trawi go choroba. Nie zdaje sobie sprawy, że w swoich działaniach coraz bardziej wiąże się z ziemią, z kopalniami… Nie o bogactwo tu chodzi.

– A o co? – komisarz podniósł wąs znad kielicha.

– O czas. Wygrzebaniec jest kimś, dla kogo czas prawie się zatrzymał. Widzi zmiany wokół, ale są one dla niego tylko świadectwami rozkładu, nigdy zaś postępu czy sensu. To, co w Kanksie zostało z człowieka, pragnie odzyskać poczucie czasu. Ale ponieważ człowiekiem już nie jest, utożsamia czas z przeszłością. Stąd kopalnie. Nie wie, że ludzka podróż w głąb czasu jest nie tylko podróżą w przeszłość, ale i w przyszłość.

– Mam więc szukać go pod ziemią?

– Będą go przyciągać miejsca, w których ziemia nasiąknęła czasem.

– Im głębiej, tym lepiej – powiedział po chwili Splinks, wznosząc kielich.

– Im dawniej, tym lepiej – dodał Linnamèn z uśmiechem.

*

W swojej lekko zaśniedziałej pamięci Splinks odnotował, że nortańskie mrozy w dziwny sposób konserwują stawy – nie usuwają bólu, ale zatrzymują go na stałym i dopuszczalnym poziomie.

Z wąskiej przerwy między linią czapy i linią szala patrzył na Miasto Wysokich Ruin, wybudowane przed tysiącleciami przez Innych, odległe w kształtach od znanych ludziom form, a nawet – wydawało się – od praw fizyki. Po raz pierwszy zobaczył je dwa tygodnie temu na mapie. Było to w pałacu, który przez lata Linnamèn przemieniał w cud nortańskiej architektury dla uwielbianej Liln, która – wbrew wszelkim politycznym przesłankom – jako pierwsza od tysiąca lat księżna Ingmaru została równocześnie królową Nort.

– Przeklinam rozwój archeologii. – Splinks grzał dłonie na kubku kakao. Choć nie było ono tak dobre, jak to, którym raczył go kochany Pinkst, rozgrzewało nie najgorzej. – Gdyby stanowisk było kilka, jak przed laty, mógłbym obstawić wszystkie. Ale Zovirak krąży wśród wyrastających jak grzyby po deszczu wykopalisk.

Linnamèn potarł czoło. Gest był ten sam, czoło też, ale spadające na nie włosy już nie tak ciemne.

– Zawiesił swoją „działalność” – nakreślony przez Splinksa chorymi na artretyzm palcami cudzysłów wypadł krzywo. – Nie ma wspólników, a najwyraźniej i konkretnych celów. Staje się aktywny jedynie wtedy, gdy wpadam na jego trop, który zgubiłem zresztą przed rokiem.

„Przed rokiem powinienem był też przejść na emeryturę” – dodał w myślach Splinks, zaraz jednak dopowiadając: „Nie mogłem”. Nie potrafił się uwolnić od tego widoku: Pinkst przestał żuć kęs śniadania i uśmiechnął się znad gazety, jakby chciał coś oznajmić. Zamiast tego jednak padł martwy, jak sam pewnie by powiedział: pizdnął roześmianym czołem w talerz.

– Myślę, że wiem, gdzie jest – powiedział Linnamèn i zaprosił Splinksa do biurka zawalonego zabawkami. – Liln jest teraz w Ingmarze. Dzieci skorzystały z okazji, by przenieść tutaj swoje państwo w państwie – wyjaśnił, przesuwając konstrukcje z klocków i zrzucając z biurka piłkę najwyraźniej obślinioną przez jakiegoś wielkiego psa. Spod sterty kredek i modeli kolejowych wagonów wyłoniła się wielka mapa. Linnamèn pokazał Splinksowi punkt umiejscowiony na jej północnym krańcu.

– Opustoszałe Miasto Wysokich Ruin – powiedział. – Kraniec pustkowia Kaer-nar-Nort. Ludzie nie mają do niego wstępu. Zginęło tam wielu Innych…

– I zapewne nie pochowano ich właściwie – domyślił się Splinks i aż wzdrygnął się na samą myśl o upiorach upiorów.

– Liln nad nim czuwa. Kilka lat temu wpuściliśmy tam Innych z Ingmaru. Wampiry nie prowadzą badań archeologicznych w ludzkim sensie – konstrukcja ich zbiorowej pamięci jest… trudno uchwytna. Przebywają tam na własnych zasadach.

– Dlaczego Zovirak miałby…?

– Dlatego że jest wygrzebańcem, Innym szukającym własnego miejsca. A Miasto Wysokich Ruin ciągnie się jeszcze głębiej pod ziemią, niż pnie się w górę. Tylko wampiry mogły budować w skutej lodem na całe kilometry glebie. Proszę – Linnamèn podał Splinksowi jakiś dokument. – Liln wystawiła panu przepustkę. Może pan wejść na teren bezpośrednio otaczający miasto.

– Nie wiem, czy Zovirak to moja obsesja, czy tylko – proszę wybaczyć – wrzód na dupie.

– Może dowie się pan, gdy go pan złapie – ciemne oczy Linnamèna zajaśniały humorem. A Splinks pomyślał znowu o uśmiechniętej twarzy umierającego Krysta.

Kilku kropek na mapie, jakie pokazał mu król, nie dało się w żaden sposób porównać z tym, na co spoglądał, zanim został zatrzymany przez grupę ingmarskich wampirów. Ten, który odebrał przepustkę, wyszczerzył zęby i odwrócił się do dziewczyny, mimo olbrzymiego mrozu ubranej tylko w muślinową sukienkę. Wampirka zniknęła w jednym z baraków, zaraz jednak wróciła, wlokąc coś, co wyglądało na wór łachmanów. Paskudnie śmierdzących łachmanów, jak zauważył Splinks. Kobieta rzuciła rzekomy wór na śnieg i bosą stopą przygwoździła dosztukowane, niepasujące do reszty ciała ramię, bez najmniejszego wysiłku unieruchamiając piszczącego Zoviraka.

– Co chcesz z nim zrobić? – zapytał wampir, który wcześniej odebrał przepustkę.

– Zabrać go do El-Kalind – Splinks nie mógł oderwać wzroku od złachmanionego wygrzebańca, szlochającego u jego stóp. Wampir roześmiał się szczerze.

– Ucieknie.

– Nie tym razem.

– Nie rozumiesz, człowieku – odezwał się najstarszy z wampirów, nestor o łysej czaszce i płaskim nosie. – Jeśli Inny chce się dostać do najgłębszego miejsca, będzie nie do zatrzymania. Posunie się do wszystkiego, by tu wrócić. A ty jesteś sam. Jeśli chcesz wymierzyć mu sprawiedliwość, lepiej zrób to teraz – wampir znaczącym spojrzeniem obrzucił rewolwer przypięty do boku Splinksa. – Celuj w czaszkę.

Komisarz z ociąganiem przystawił lufę do skroni Zoviraka, który uniósł głowę. Spojrzenie zgnitożółtych oczu zatrważało pustką spotęgowaną przez lata.

– Pochowacie go odpowiednio? – zapytał Splinks. – Tylko Inni mogą chować Innych.

– To niewolnik! – zawołała z pogardą wampirka. – Czego od nas chcesz? Gdy wyłączysz jego mózg, stanie się…

– Upiorem upiora – dokończył Splinks.

– Gorzej – odparł starzec. – Wiemy, co robił wampirom jako człowiek. Ci w Mieście też wiedzą. Nie zostawią go w spokoju.

Lufa rewolweru drgnęła lekko. Splinks zapytał:

– A co wy zamierzaliście z nim zrobić?

Odpowiedział mu jedynie nieżyczliwy, obcy, nieludzki śmiech.

– A to… najgłębsze miejsce… Czy ma ono związek z czasem? Dlaczego się śmiejesz? – zapytał łysego nestora. – Myślisz, że ludzkie pojmowanie czasu jest uproszczone?

– Przeciwnie, zbyt skomplikowane. Odpowiadając na pytanie: tam jest tylko czas, a równocześnie w ogóle go tam nie ma. To – nestor trącił końcem pazura u nogi Zoviraka – może tam jedynie zasnąć. Wcześniej jednak musi przejść przez terytorium zamordowanych. Bezpieczny będzie, gdy zejdzie na głębokość, na którą nawet wampiry się nie zapuszczają. Tam zostałby oczyszczony z tkanek. Gdy rozpuszczą się jego kości, sięgnie najgłębszego miejsca i znajdzie to, czego szukał. Czy chcesz dać mu szansę? – nestor patrzył na Splinksa jak na przypadek tropikalnej choroby: z zaciekawieniem i odrazą.

Splinks odwzajemnił spojrzenie Innego i jeszcze raz zwrócił wzrok na Zoviraka, który nasłuchiwał uważnie. W pytaniu zawartym w żółtych oczach Kanksa znalazł odpowiedź.

*

– Martwi mnie, że Zovirak stanie się legendą jako przestępca, któremu udało się umknąć sprawiedliwości – powiedział komisarz. Król uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Co pan zamierza? – zapytał.

– Zasadzę wielką rabatę przy grobie Krysta. Wściekle kiczowatą. Takie lubił. A potem będę przesiadywał w parku, pytając siebie, czy dobrze zrobiłem. W sprawie Kanksa znaczy się.

– Nie miał pan wyjścia – odpowiedział Linnamèn. – Tylko puszczając go, mógł pan sprawić, by dorwanie go nie okazało się sensem pana życia.

– Nonsensem, synu – poprawił Splinks.

– Może – zaśmiał się król. – Jeśli patrzeć z tej strony, wypadł pan całkiem nieźle, prawda?

Komisarz uśmiechnął się pod prawie nieistniejącym wąsem. Nic nie mówiąc, przyjął od króla kubek kakao. Pijąc je, z każdym łykiem śmiał się coraz głośniej.

Magdalena Kempna

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *