powróciłam do ciszy. odnalazłam ją
zarzuconą jak niepotrzebną rzecz.
gdzieś w połach starej sukienki. w spodniach
ze śladami dawnych kształtów. w wyszczerbionej
filiżance. ten dziwny dźwięk dochodzi
z wnętrza mojej studni. woda nie wybierana
latami zachodzi szlamem. traci czysty
smak. mętnieje. jak my — gorzkniejemy
nie będąc źródłem niczyjej radości.
— czy zechcesz być moim źródłem?
zapyta kiedyś moje obumarłe ciało.
*
ten stary człowiek był czyimś ojcem
— przeliczał na palcach chwile zmięte
w kalendarzu a one opadały ciężarem
każdego oddechu i jak paciorki zerwanego
różańca rozsypywały się na ścieżkach twarzy.
błękit młodości spłowiały pergaminową starością
wiotczał z każdym spojrzeniem — strużką
wspomnienia snuł opowieść zapomnienia…
moja miłość trzymała kiedyś dłoń małego
dziecka. kruchą i łaskawą. zapatrzoną
z oddaniem w moje kroki jakoby one
wprawiały w ruch całą kulę ziemską —
zatraciłem ją nierozważnie wznosząc
mur apodyktycznej dojrzałości…
w kieszeni wymiętej koszuli trzepotało
serce — ostatkiem sił wypatrywało
niknących promieni dziecięcego nieba.
*
moje dłonie starzejącej się kobiety jeszcze
nie dotarły do granic ludzkiej cierpliwości
— poniekąd pozostawały bezrobotne
w czasie gdy głowa pracowała na chleb.
moje stopy wyzute z wysokich obcasów
odzyskały wolność. chciałyby się zatopić
grzesznie w pełnię traw i powierzyć losowi
otwartość dróg w krajobrazy nigdy niezdobyte.
moja twarz całun minionych dni ze ścieżkami
łez — bez upiększenia — nie chowa urazy.
mówi sobą głośniej niż głos w zamilczeniu
zastygły pośród nowomodnej wrzawy.
moje ciało niezgodne z aktualną produkcją ciał
przechodzi obojętnie w kolejną sekcję lat —
krzywizny i uskoki zdają się być naturalnym
terenem niezakłóconej prywatności.
moja głowa zdumiona tym jak biegnie czas
kolekcjonuje niewykorzystane możliwości
które nigdy nie przechodzą na zaś.
moje serce? moje serce boli. to znak że jest.
*
powoli to co było ważne
staje się w nas nieistotne
myśli na wiecznej uwięzi nie
ulatują na wolność. głębokie
krajobrazy stają się pustym
tłem. zacierają się po sobie.
odwracając twarze oczom
nakazujemy milczenie.
pieczołowicie budujemy oddalenia.
zamieramy życząc sobie szczęścia
w otwartości napotkanego człowieka.
*
u nas wszystko w porządku.
kokon prawdy przybiera nową formę.
przepoczwarza się. jeszcze nie wiemy
kim będzie nowo narodzona.
powiadają że nim przyjdzie ona
musi odejść sprawiedliwość.
pogrzebią ją z innymi. jak zawsze.
w miejscu do którego nie dociera
nikły promień przypomnienia.
tymczasem podróżując po twarzach
współbraci nie odnajdujemy słusznego
celu. wyławiamy drobiny nadziei brodząc
w mętności własnego spojrzenia. liczymy
na innych nie licząc na siebie. na giełdzie
słów zdania znów tracą na wartości.
kolejne kłamstwa wiją się w ustach.
posykują nienawiścią. uwolniony jad
z łatwością zagnieżdża się w sercach.
tak. u nas wszystko w porządku.
właściwie bez większych zmian —
jak zawsze nie dogadujemy się ze sobą.
*
cztery strony świata zamknięte w naszym domu —
rozlewisko przemijania przetacza się
przez nasze ciała. tworzy skórne kręgi.
w zamglonych mokradłach oczu ukrył się smutek —
ledwie słyszalny szelest spadającej łzy
jak ptak wypadający z gniazda kwili.
drży w otulinie dłoni. zachodzący blask
źrenic dogasa powoli niczym słońce
skąpane w słonej fali. niknie. zefir budzi
wspomnienia. obierzyny dni rwą się w coraz
cieńszym splocie — skrawki babiego lata lśnią
promieniem zamykających się oczu.
wygasa dzień naszego świata —
ciepło twych słów w sercu układam.