Walka aniołów na przedmieściach. Ewa Glubińska

Epoki nowoczesności, pary, elektryczności i wszystkich maszyn w środku europejskiego gordyjskiego węzła nie rozpoczęły fajerwerki ani bunty robotnicze. Przynajmniej na rozległej nizinie między Bugiem a Odrą jej przyjście zapowiedział szalony i dziki rozwój przedmieść, które niczym obozowiska coraz liczniej i bezczelniej rozkładały się wokół mieszczańskich i statecznych centrów. Równinna poczekalnia do sukcesu połączonego z możliwością awansu do centrum, rażąca brzydotą i wieczną tymczasowością.

Drewniane chatki, otoczone krzywymi płotami, sąsiadowały z fałszywym neogotykiem albo nieudana kopią secesji. Można ją było podziwiać w wyeksponowanych krzywiznach gzymsów albo balkonów budowanych przez pijanych majstrów, którzy z politowaniem wzruszali ramionami nad głupim powoływaniem się rozhisteryzowanych właścicieli na jakieś paryskie mody. Przedmieścia zapełniały się imitacjami imitacji, wyszukanymi w gazetach albo wypatrzonymi w upragnionym i niedostępnym dla nowoprzybyłych centrum. Chałupy nie udawały niczego. Były metryką migrantów i symbolem nostalgii za opuszczonym światem, jawiącym się jako ostoja bezpieczeństwa w porównaniu z chaosem rodzącej się wielkomiejskości.

Peryferia stały się przedpieklem nowoczesności, politycznym i łatwym narzędziem segregacji migrantów z najniższych społecznych warstw. Sto kilkadziesiąt lat temu rozpoczęła się kolejna wielka migracja: z popańszczyźnianych wsi i małych miasteczek. Miejsca, do których zmierzali migranci, wydawały się metropoliami, kuźnią nowoczesnego świata i postępu. W rzeczywistości były nieco większą, bardziej brudną wersją europejskiej prowincji, upstrzoną atrybutami moszczącej się właśnie nowoczesności: fabrycznymi budynkami, kominami, latarniami i wysokimi kamienicami.

Walter Benjamin w swoim eseju „O pojęciu historii” przywołuje postać anioła postępu, którego wiatr historii gna nieustannie do przodu, bez możliwości zawrócenia albo chociaż przystanięcia na chwilę wśród dziejowej wichury. Dokonujący się postęp ma być najważniejszym (i ostatecznym) procesem dokonującym się u schyłku historii. Benjamin jako marksista wierzył w nieuchronność historycznych wyroków, a więc i w nieodwracalność postępu. To w nim miała tkwić gwarancja dziejowego wyrównania rachunków społecznych i zabezpieczenie przed politycznymi szaleństwami. Czasom przewrotu powinna towarzyszyć walka klasowa o „rzeczy grube i materialne”. Na przedmieściach pojawili się inteligenci i partyjni działacze, uświadamiający przedmiejską społeczność o konieczności rewolucji. Marksistowscy materialiści ze zgrozą obserwowali rzeczywistość. Ich analizy i oceny, gniewne i zawierające remedia na niewątpliwy kryzys kapitalizmu, pełne zaangażowania i pasji, miały jeden słaby punkt. Niemal wszyscy pochodzili z wymarzonego przez przedmieścia Eldorado – sytego i przekonanego o własnej wyższości śródmieścia. Centrum patrzyło na peryferia ze zgrozą i za wszelką cenę pragnęło je przebudować. Zamienić w bardziej estetyczną kopię miejskiego centrum, upchnąć mieszkańców niczym niefartownych ubogich krewnych w jednostkach mieszkaniowych w stylu Le Corbusiera, wymazać w końcu stary świat z jego nieprzydatnymi już symbolami i strukturami.

2015_42_walter_benjamin

Aniołowi historii autor znalazł towarzysza i rywala – anioła utopii. Potomkowie chłopów, szaraczkowej szlachty i Żydów podzieliły się na aliantów i wrogów. Anioł historii, wraz z mieczem postępu, zdaniem swoich zwolenników gwarantował koniec wykluczenia, rasizmu i biedy. Zwolennicy anioła utopii wierzyli w ustrój idealny, polityczny ład wprowadzony w miejsce historycznego chaosu, zrekompensowanie niesprawiedliwości: upadku szlacheckiego państwa, stuleci zginania grzbietu nad pańskimi polami, pogromów pustoszących zamieszkiwane od pokoleń miejsca. Oba stronnictwa miały także swoje mitologie pełne zwycięskich bitew, a stronników przepełniało modlitewne oddanie wyznawanej ideologii. Oba spotykały się czasami na balach na Gnojnej, chociaż częściej nie spotykały się wcale. Albo spotykały i zaczynały liczyć swoje siły. Gdzieś w tle wyrastały groźne sprawki, chociaż przedmieścia wydawały się niczego nie zauważać i nie przeczuwać zbliżającego się końca. Życie przedmieść zostało zredukowane do czekania na coś, co nie wydarzyło się nigdy, choć było obiecane lub tylko wyczekiwane, i brutalnej walki o przedmioty, których wartość zależała od chciwości lub ambicji mieszkańców. Patrząc z peryferii w kierunku centrum dostrzegano nadmiar, przesyt i bezwstydne bogactwo. Przedmieścia nauczyły się ukrywać beznadziejną biedę, nienawidzić i dość szybko znajdować winnych swojej nędzy. Zwolennicy postępu wskazywali palcem na stronników politycznych utopii. Wojna wybuchła z powodu nieustaleń i nieporozumień. Mediatorzy ze śródmiejskich enklaw uciekli, peryferia rachowały się ze sobą. Odbywały się krwawe łaźnie, złote żniwa, pobrzmiewały szelesty zbyt licznych zdrad.

Postęp okazał się historią barbarzyństwa, a przedmieścia zostały zamienione w popiół przez wyznawców anioła utopii. Puste przestrzenie znowu wypełniły się kopiami, tym razem mieszkaniowych jednostek Le Corbusiera i socjalizmu w wydaniu wschodnioeuropejskim. Nie udało się ukryć jakiegoś przykrego braku, gorzkiego uśmiechu byłych mieszkańców wpadających z krótką wizytą, kłopotliwego milczenia w odpowiedzi na pytanie: „kim był Mordechaj Anielewicz?”. Próbowano urządzać place zabaw, kwietniki i parki. Naprawić dziejową niesprawiedliwość i sprowadzić na peryferia w nowej inkarnacji potomków folwarcznych chłoporobotników, marzycieli i ryzykantów. Wszystko na próżno, chociaż zmarłych cechowała elegancka dyskrecja i nie pokazywali się żywym. Nowi mieszkańcy chodzili po krawędziach słów, w dusznej atmosferze niedomówień, pozbawieni anielskiej opieki. Epoka przedmieść zakończyła się, anioły odleciały. Ostatnio krążą plotki, że zamierzają wrócić.

About the author
Ewa Glubińska
historyczka, feministka, wielbicielka herstories pisanych przez życie i tych fikcyjnych również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *