Egmont postanowił wprowadzić na polski rynek Marca Spectora, czyli Moon Knighta. Prezentowany tom to pierwsze sześć zeszytów z solowej serii bohatera, wydanej w 2014 roku w ramach inicjatywy Marvel NOW! Cała seria składa się z siedemnastu części i pozostaje mieć nadzieję, że pozostałe dwa tomy szybko zostaną wydane, by polscy czytelnicy mogli nadrobić zaległości. Moon Knight to jedna z ciekawszych postaci Marvela, ale też obskurnych, pozostająca zwykle w cieniu bardziej znanych superbohaterów. Można go scharakteryzować jako kogoś pomiędzy Spawnem a Punisherem, wskrzeszeńcem na drodze do odkupienia a najemnikiem mszczącym się za doznane krzywdy. Opowieści o Marcu Spectorze to wyjątkowa mieszanka mistycyzmu, psychodelicznych wizji i niezdrowej dawki czystej brutalności.
Moon Knight pierwszy raz pojawił się na kartkach komiksów Marvela w drugiej połowie lat 70. jako jeden z licznych złoczyńców w horrorze Werewolf by Night. Seria ta powstała w efekcie poluzowania sztywnych zasad CCA, które od 1954 r. regulowały treści amerykańskich komiksów w komercyjnym obiegu. Jak można sobie wyobrazić, nawet częściowe zniesienie cenzury zaowocowało eksploracją dotychczas zakazanych wątków, tematów i gatunków, szczególnie horroru, na który zawsze istnieje niegasnący popyt. Początkowo Moon Knight nie miał jasno określonej tożsamości, wahając się pomiędzy rolą najemnika a opętanym błędnym rycerzem. Być może właśnie to rozdarcie i trudna do przyszpilenia tożsamość przyczyniły się do popularności postaci. Do końca lat 70. Moon Knight zdecydowanie przeszedł na dobrą stronę, pojawiając się jako wsparcie w komiksach o Spider-Manie bądź też sprzymierzając się z Defenders. Pierwszą solową serię otrzymał w roku 1980, a jej rysownikiem był sam Bil Sienkiewicz, którego charakterystyczna kreska i specyficzny styl pomogły uformować Marca Spectora, zapewniły mu jednostkowość i rozpoznawalność. Później Moon Knight pojawiał się gościnne w innych tytułach, a także został bohaterem kilku solowych miniserii. We własnym albumie powrócił w 2011 roku, jednakże miał pecha, ponieważ scenarzystą tej serii został Brian Michael Bendis, który zrobił wszystko, co w jego mocy, aby ograbić Moon Knighta z tożsamości i sensu. To, co trafiło do rąk polskich czytelników, czyli seria z 2014 roku ze scenariuszem Warrena Ellisa i rysunkami Declana Shalveya, można określić jako sprzątanie po Bendisie. Ale seria ta nie sprowadza się tylko do naprostowania błędów innych scenarzystów i stanowi udane przedstawienie postaci Moon Knighta, zarówno tego, co w nim ciekawe, wciągające i frapujące, jak i tego, co nie do końca udane.
Marc Spector to syn rabina z Chicago. W młodym wieku uciekł z domu i wstąpił na drogę łatwych pieniędzy. I chociaż jest to historia ściągnięta ze Śpiewaka z jazzbandu, można też zakrzyknąć you ain’t heard nothin’ yet. Ścieżka kariery Marca wiodła od boksu i marynarki do ciężkiej doli najemnika, którym kierował bardziej stan konta niż sumienie. Wszystko zmieniło się podczas misji w Egipcie, gdzie ochraniał wykopaliska, przy których pracował doktor Peter Alraune wraz z córką Marlene, oczywistą kandydatka na romans, ponieważ była jedyną postacią kobiecą w serii. Marc ginie, stając w obronie naukowca, zdradzony i zabity przez własny oddział. Jego ciało zostaje złożone pod posągiem Khonshu, egipskiego boga księżyca z mitologii Marvela. Bóg składa mu propozycję nie do odrzucenia: Marc powróci do życia jako awatar Khonshu, Moon Knight – obrońca tych, którzy podróżują nocą.
Zmartwychwstały Marc powraca do Ameryki. Pieniądze, które zdobył jako najemnik, inwestuje, a zdobytą tak fortunę wykorzystuje do finansowania swojej działalności jako Moon Knight. Jednocześnie tworzy szereg alternatywnych tożsamości. Jako milioner działa pod pseudonimem Steven Grant, próbując zdystansować się wobec dawnego życia i zacząć od nowa. Inne alter ego Marca to Jake Lockley, miejski taksiarz z kontaktami w półświatku. Jego domeną jest miejska partyzantka, walka ponad prawem, co stawia go w jednym rzędzie z Punisherem. Jednocześnie jego śledztwa często wiodą w kierunku zjawisk nadnaturalnych, magią zaś posługuje się równie zręcznie jak bronią. Nie jest jednak magiem, a jego starcia z tym, co nadprzyrodzone, mają inny charakter niż w przypadku Strange’a. Moon Knight nie tyle posługuje się magią, co jest magią. Jest czymś nie z tego świata, wynaturzeniem. Trudno określić, gdzie kończy się Marc Spector, a zaczyna Khonshu, ani czy takie rozróżnienie ma sens.
I w tym tkwi sedno problemu z tą postacią. Marc Spector określany jest jako schizofrenik. Jego wersje stały się jego tożsamościami. Do ich zacnego grona dołączył Mr. Knight, kolejna osobowość Moon Knighta, wprowadzona już przez Ellisa. Przedstawianie chorób psychicznych w komiksach superbohaterskich ma długą i niechlubną historię, w ramach której wszelkie zaburzenia stają się albo wygodną wymówką dla niezgodnych ze wcześniejszą charakterystyką zachowań postaci, albo wyrazem uprzedzeń twórców (przypadek Wandy Maximoff w Rodzie M łączy oba te podejścia). Moon Knight nie jest wyjątkiem od tej reguły, jego choroba została sprowadzona do absurdu przez Bendisa, który przepisał tożsamości Spectora na widma superbohaterów: Spider-Mana, Kapitana Ameryki i Wolverina. Kto jednak mógł przypuszczać, że Bendis nie poradzi sobie z trudnym społecznym problemem?
Sprzątanie po Bendisie to przede wszystkim próba wyciągnięcia Spectora z tego bagna. Co oznacza, że Ellis stanął przed prawdziwym wyzwaniem. I mu podołał. Przedefiniował Moon Knighta, zachowując to, co w nim najciekawsze. Marc Spector nie jest schizofrenikiem. Zostaje to powiedziane w komiksie wprost, wypowiedziane przez lekarkę z ośrodka, do którego nasz bohater zgłosił się na obserwację. Jego problemy tożsamościowe to efekt pośmiertnego uszkodzenia mózgu oraz świadomości Khonshu, która w nim żyje. Zresztą w tym tomie Spector nie ma problemów z oddzieleniem swoich jaźni. Wspomniałam już, że Ellis wprowadza nową personę, pana Knighta, ubranego w biały garnitur mężczyznę z twarzą zakrytą maską. Przypomina on nieco współczesnego dandysa w idealnie skrojonym garniturze, ale niech to nikogo nie zmyli – nosi biel, aby wszyscy widzieli, że nadchodzi. To wciąż wojownik na krucjacie, elegancki ukłon w stronę Stevena Granta i jego stylu. Jednocześnie działa jako Moon Knight, dosłownie rycerz w lśniącej zbroi, którego peleryna rozświetla nocne niebo. Przy okazji sama zbroja przechodzi przemianę, zbliżając się do tego, co pokazane jest jako oblicze Khonshu.
Ciekawe jest to, że rola bóstwa została rozbudowana w stosunku do poprzednich przygód Moon Knighta. Spector rozmawia z Khonshu, czy to skrytym w formie posągu, czy też objawiającym mu się jako zantropomorfizowany ptasi szkielet, hybrydalna, uwspółcześniona wersja lekarza zarazy. Bóg udziela mu rad i wskazówek, ale jego obecność nie sprawia, że Spector traci samoświadomość, jak zdarzało się w poprzednich przygodach bohatera. Tym razem to tożsamość Khonshu zostaje poddana refleksji. Czym właściwie są cztery aspekty bóstwa i jak wpływają na działania Moon Knighta? Czy Khonshu jest bogiem sprawiedliwości czy zemsty? Jak wygląda różnica pomiędzy nimi? Spector stąpa po cienkiej linie w świetle księżyca, próbując zrozumieć swoją obecną kondycję, balansując między tym, kim był, i tym, kim się stał.
Zaprezentowane w tomie zeszyty przedstawiają sześć historii, z których każda stanowi zamkniętą całość. Nie są bezpośrednio powiązane, ale ze sobą korespondują, ponieważ każda z nich stanowi fragment odpowiedzi na pytanie, co się właściwie stało z Moon Knightem, czy też kim ma być ten bohater. Nie wszystkie mają nadnaturalne podłoże. Czasami Moon Knight po prostu musi dać komuś w mordę. I jest jednym z tych zamaskowanym mścicieli, którzy nie wahają się zabijać, co właściwie czyni z niego antybohatera. Czy Spector dba o środki, którymi się posługuje? Wydaje się, że nie, skoro sam deklaruje, że nie zależy mu na byciu kochanym. Moon Knight nie gra czysto, jest brutalny, a komiks nie boi się pokazać krwi, potu i wybitych zębów. Jednocześnie tom ten przedstawia subtelne refleksje o poszukiwaniu własnej tożsamości i zdolności do zdefiniowania siebie na nowo. Oczywiście pojawia się standardowa komiksowa bzdura w postaci „pracuję sam, bo ci, którzy kręcą się wokół mnie, umierają”. Tyle że Moon Knight jest konsekwentny i te wypowiedzi to nie puste deklaracje. Nawet jego auto i samolot sterowane są głosem, a on wydaje się całkowicie samowystarczalny. Co jest zdrowym podejściem, kiedy próbujesz zrozumieć, kim właściwie jesteś.
Rysunki Shalveya naprawdę tworzą klimat tej opowieści. Oddają dynamikę brutalnych walk, ponury, cmentarny charakter Khonshu i psychodeliczne jazdy w świecie cudzych snów. Projekt bóstwa i nowej zbroi Moon Knighta są detaliczne i wyrafinowane, szczególnie jak na Marvela, który rzadko pozwala sobie na takie ekstrawagancje. W warstwie graficznej tomu zadbano nawet o takie szczegóły jak rozmieszczenie kadrów pasujące do opowiadanej historii. W momencie, gdy widzimy postaci oczyma snajpera, kadry zostają odseparowane od siebie, odizolowane wręcz, nadając rysunkowi voyerystyczny wymiar, wrażenie śledzenia kogoś. Przeniesienie się w chory sen z kolei owocuje pełnostronicowymi, niemal monumentalnymi kadrami, w których cudza świadomość dławi i przytłacza bohatera. Tego rodzaju dbałość o szczegóły pokazuje, z jaką uwagą potraktowano nową solową serię Moon Knighta, i stanowi gwarancję jakości.
To ciekawa i skomplikowana historia, na którą składają się pozornie proste opowieści. To również jeden z tych rzadkich przypadków wśród wydawanych przez Marvela tytułów, kiedy rzeczywiście można pomyśleć nad tym, co się czyta. Nie brak w niej też humorystycznych akcentów, wskazujących na duży dystans twórców do tematu i siebie samych. Moim ulubionym smaczkiem jest podobieństwo głowy posągu Khonshu do maski Dartha Vadera, co zostało nawet uwypuklone w zbliżeniu, żebyśmy na pewno tego nie przeoczyli. Podsumowując, dobrze jest poznać Moon Knighta na nowo czy też – dla niektórych – po raz pierwszy. To dobry tom, aby zacząć czytać o Spectorze, można go traktować jako autonomiczną serię, bez powiązania z multiversum Marvela i innymi bohaterami. Pozostaje czekać na wydanie kontynuacji.
Aldona Kobus
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Declan Shalvey
Data wydania: styczeń 2018
Tytuł oryginału: Moon Knight. From the Dead
Druk: Kolor
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 132
Wydawnictwo: Egmont
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski