Uczta dla zmarłych

Kult zmarłych był i jest obecny w każdej religii. Niemożliwym jest bowiem odseparowanie się od mistycznych wrażeń, które składają się na naszą egzystencję i tworzą jedną spójną układankę. Jest bowiem czas narodzin i niezliczona ilość obrzędów poświęconych celebracji nowego życia, jest beztroski, dziecięcy świat i mistyczna, obiecująca nowy etap pierwsza inicjacja, jest czas wyzwalania potencji życiowej tożsamy z nagłą, wiosenną eksplozją natury i jest wreszcie czas zadumy nad nieubłaganym kresem naszej materii – śmierć celebrowana w pierwszej fazie wędrówki zmarłego – w trakcie ciałopalenia czy pochówku i związany z tym szereg rytuałów, a także wiara w życie pozagrobowe oraz chęć wspomożenia swoich przodków w astralnej wędrówce dusz.

Dzień Zaduszny – współcześnie obchodzony 2 listopada – jest świętem znanym ludzkości od zarania dziejów. Katolicka forma tego obrzędu choć nowa i starająca się zagłuszyć echa słowiańskiej tradycji, wyrosła na bazie praktyk starych pogańskich religii. Była próbą zaadaptowania „bezbożnych” rytuałów dla potrzeb religijnej ekspansji Kościoła. I tak właśnie św. Odylo, opat z Cluny, pod koniec X wieku wyznaczył na obchodzenie tego święta dzień 1 listopada, ale później data ta uległa nieznacznej zmianie. Otóż 1 listopada katolicy obchodzą uroczystość Wszystkich Świętych tj. dusz triumfujących w niebie, a z kolei dzień później Zaduszki poświęcone tym, którzy jeszcze z czyśćca się nie wydostali. I to Zaduszki właśnie są wyraźnym oddźwiękiem dawnych wierzeń Słowian.

Na początku Słowianie nie przywiązywali dużej wagi do kwestii nieśmiertelności duszy. Nie znali pojęcia zbawienia czy zmartwychwstania, a przynajmniej nie w takim znaczeniu jakie prezentuje Kościół. Wiara w życie pozagrobowe oczywiście istniała, ale egzystencja denatów ściśle związana był z materią ciała, które spoczywało zakopane w ziemi. Dlatego rytuał odbywał się na cmentarzach, w bliskim kontakcie z przebywającymi w grobach. Później pod wpływem chrześcijaństwa coraz wyraźniej zaczęto mówić o życiu po życiu i stosowano konkretne praktyki mające na celu ulżenie doli zbłąkanych dusz. Jednocześnie w wyniku restrykcyjnych zakazów, ustanawianych przez grzmiących z ambony kaznodziejów, te same starosłowiańskie rytuały cmentarne zaczęto odprawiać w domowym zaciszu, opuszczonych chatach bądź kaplicach.

Obrzędy Słowian związane ze śmiercią podzielić można na dwie grupy. Pierwsza to przygotowanie ciała do kremacji lub pochówku i samo złożenie denata do grobu/na stos. Wielowątkowość tego obrzędu nie pozwala mi na wgłębienie się w tę tematykę, zwłaszcza, że interesuje nas druga grupa rytuałów, która obejmowała rokroczne praktyki ku pamięci zmarłego, stosowane w dniach specjalnie do tego przeznaczonych. Najważniejszymi były: święto wiosenne, czego pokłosiem jest ludowy aspekt Wielkiego Czwartku i Zielonych Świątek oraz święto jesienne – dzisiejszy Dzień Zaduszny, a wcześniej Wszystkich Świętych.

Zaduszki, znane nam dzięki Mickiewiczowi jako Dziady były obrzędem żywienia zmarłych, którzy na tę okoliczność tymczasowo przebywali na ziemi. Przeróżnymi ofiarami starano się wtedy błąkające dusze wspomóc, nakarmić czy udobruchać. Praktyki te odznaczały się zawsze dużą dozą troskliwości. Ludzie gromadzili się wtedy na cmentarzach i odprawiali ucztę. Nad wszystkim czuwał Guślarz, a także Koźlarz, Huslar, kapłan i gęślarz. Serwowano nieboszczykom jajka, mięso, pieczywo, kaszę, owoce, miód, wodę, piwo, mleko, słowem wszystko to, czym cieszyć się mogli żyjący. Powodowało to utworzenie się pomiędzy zmarłymi i żywymi swoistej więzi, która w ten dzień stanowiła o połączeniu się wszystkich w jedną całość, jedno stado. Przodkowie otrzymywali jadło oraz pomoc i jednocześnie sami wspomagali swych potomków, bądź w przypadku nielubianych krewnych gwarantowali im po prostu spokój, na przykład przestawali nękać. Gdy nastały czasy odprawiania Dziadów w domach, przebieg rytuału nie uległ diametralnej zmianie. Prowodyrem był wtedy gospodarz, głowa rodziny. Obchodził swą chatę trzykrotnie po czym cała rodzina zasiadała do stołu, przyzywała dusze zmarłych i dzieliła się z nimi jadłem i piciem. Dodatkowo gościom z zaświatów szykowano łaźnię – podgrzewano wodę, układano świeże ręczniki i bieliznę. Na środku sypano popiół, aby zmarli zostawili swój ślad.

Co się chwali, Słowianie podchodzili do Dziadów z sobie właściwym muzykalnym zacięciem. Kronikarze opisują ów rytuał, nie stroniąc przy tym od skostniałej krytyki, mniej więcej tak: Zebrawszy się w miejscu do tego przeznaczonym najpierw głośno opłakiwano zmarłych. Zarówno kobiety jak i mężczyźni lamentowali unisono wywołując głośny i przenikliwy jazgot, który do szczętu wypełniał opuszczony cmentarz, rozsypującą się kaplicę lub czerniejący na ośnieżonych polach pustelnik. Po tym podniosłym, kontemplacyjnym preludium przychodził czas na partie wesołe, skoczne, malownicze. Oto muzykanci, a niekiedy skomorochy intonowali pogodną piosenkę, błyskawicznie zmieniającą ponurą scenerię w sielskie i radosne widowisko. Ci, którzy jeszcze przed chwilą zapamiętale oddawali się szlochaniu, na wzór grajków w jedną chwilę zmieniają repertuar. Cały cmentarz otulony ciepłą, żółtą łuną, bijącą od rozpalonych wszędzie ognisk wrzał i trząsł się od donośnego śpiewu, energicznego klaskania, fantazyjnych tańców i gorączkowych krzyków. W takiej postaci zakazany przez Kościół obyczaj przetrwał na szczęście bardzo długo. Umarli w końcu dostali coś od życia.

Co ciekawe zwyczaj palenia zniczy chrześcijaństwo przejęło właśnie od pogan, jednocześnie zmieniając sens tego drobnego rytuału i nadając mu symboliczny wydźwięk. Otóż drugim ważnym elementem Dziadów (obok uczty dla zmarłych) był akt palenia ognisk. Na początku płonące stosy suchych patyków, zbieranych wcześniej i składanych na rozstajach miały wskazywać drogę wędrującym duszom. Później wierzono, że rozgrzewają one zmarłych, dlatego rozpalano je na grobach. Tę praktyczną funkcję ognisk niepozbawioną romantycznej troski o przodków zamieniło chrześcijaństwo na symbol niegasnącej modlitwy za zmarłych i w postaci znicza przemyciło do obrzędu Wszystkich Świętych.

Teraz patrząc na ich niezliczoną ilość, oświetlającą nikłym, przytłumionym blaskiem marmurowo-granitowe nagrobki, możemy sobie jedynie wyobrażać, że kilkaset lat temu być może na tym samym cmentarzu żywo płonęły ogromne stosy, trzaskał pożerany przez buzujący ogień chrust, w górę wystrzeliwały iskry, a na dole, wśród grobów odbywały się wcale nie ponure i wcale nie takie straszne Dziady.

Ewa Jezierska

About the author
Ewa Jezierska
studentka kulturoznawstwa. Pasjonatka polskiej fantasy. Aktualnie mieszka w Warszawie, blisko nadwiślańskiej plaży, gdzie spędza swój czas wolny. Współpracuje z Księgarnią Warszawa oraz kolektywem fotograficznym Gęsia Skórka. Okazjonalna graczka Warcrafta i miłośniczka scrabbli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *