The Wicked + The Divine – Kieron Gillen/Jamie McKelvie, Matthew Wilson

The Wicked The-Wicked-The-Divine1+ The Divine
(2014 – 20XX)
Scenariusz: Kieron Gillen
Ilustracje: Jamie McKelvie, Matthew Wilson
Synopsis: Co dziewięćdziesiąt lat dwunastka bóstw odradza się pod postaciami ludzi. Są uwielbiani. Są znienawidzeni. Po dwóch latach są martwi. Jest rok dwa tysiące czternasty. Bóstwa powróciły do świata żywych; mieszkająca w południowej części Londynu Laura szykuje się na koncert jednej z bogiń – Amaterasu. Nie wie jeszcze, że wydarzenia, które nastąpią w ciągu kolejnych kilku godzin, zupełnie odmienią życie jej i bóstw.

Z The Wicked + The Divine zetknęłam się w jeden z najbardziej oklepanych sposobów, jakie istnieją – czyli widząc posty na tumblrze. Na tej mikroblogowej platformie można znaleźć wypowiedzi na praktycznie każdy temat, począwszy od sytuacji politycznej w Ghanie, a skończywszy na niszowym włoskim kinie.

Na początku były posty o treści „Wicdiv jest wspaniały, każdy powinien to czytać!” i „Dlaczego więcej osób nie czyta Wicdivu??? Ta seria ma wszystko, co powinno być w dobrej serii!”, potem dopiero pojawiło się coś, co faktycznie przykuło moją uwagę – nazwiska.

Od wielu lat czytam komiksy z nurtu superbohaterskiego, przygody Batmana czy Spider-Mana towarzyszą mi, odkąd pamiętam. Najbardziej upodobałam sobie pozycje wydawane przez Marvela – dlatego też widząc, że w zespole odpowiedzialnym za The Wicked + The Divine znajdują się Kieron Gillen i Jamie McKelvie, poczułam się zaintrygowana. Oczywiście obecność Wilsona również zrobiła swoje – nazwisko to jest mi znane jako zagorzałej fance postaci Wonder Woman z uniwersum DC – ale to Gillen i McKelvie przyciągnęli mnie do Wicdivu. Osoby odpowiedzialne za jedną z moich ulubionych serii Marvela tworzą coś z zupełnie nowymi postaciami? Biorę to! Jedna z owych ulubionych serii – Young Avengers była na kilka sposobów serią absolutnie rewolucyjną – w skład zespołu wchodzili wyłącznie nastolatkowie, którzy na dodatek reprezentowali przeróżne mniejszości etniczne i seksualne.

Otwierając pierwszy zeszyt Wicdivu, byłam więc bardzo pozytywnie nastawiona. Wiedziałam, że Gillen pisze dobre, przekonujące scenariusze, wiedziałam też, że jego sposób przedstawiania mniejszości jest żywy i naturalny, znałam również dynamiczne kreski i kolory McKelviego i Wilsona – miałam świadomość, że to, na co wydałam pieniądze, w najgorszym razie będzie po prostu dobre, w najlepszym zaś – wybitne.
Czy się rozczarowałam?10751983_663509753766994_1245735236_n
Nie. The Wicked + The Divine jest serią wybitną – i jest to stwierdzenie, którego gotowa jestem bronić własną piersią.

Czytelnik obserwuje wydarzenia z perspektywy wspomnianej już Laury, zamieszkałej w Londynie studentki college’u. Laura jest zagorzałą fanką bóstw; chodzi na wszystkie ich koncerty, nawet jeśli kolidują z jej zajęciami. Ogląda i czyta wywiady. Gdy na koncercie Amaterasu mdleje, budzi się na zapleczu, a u jej boku siedzi jedno z bóstw – Lucyfer, w tej serii będący kobietą, znudzoną życiem i ludźmi, uzależnioną od papierosów i wzorującą swój wizerunek na Davidzie Bowie. Potem wydarzenia zaczynają się toczyć w błyskawicznym tempie – pojawia się wisząca nad wszystkimi bóstwami zagadka, której rozwiązania podejmuje się właśnie Laura. Pytania się mnożą, na scenie zjawiają się kolejne bóstwa, a odpowiedź na pytanie „kto zabił sędziego?” nie przybliża się ani o krok – nieuchronnie zaś nadchodzi moment, gdy brak odpowiedzi będzie oznaczać deklarację winy.

Komiks jest jednak medium specyficznym – łączy przecież w sobie opowieść z obrazem. Komiksy o dobrej fabule znikały z rynku, ponieważ czytelnicy nie byli w stanie się przekonać do specyficznej kreski, i na odwrót – przepiękne wizualnie serie bywały anulowane, ponieważ ich fabuła była albo szczątkowa, albo nonsensowna.

Na szczęście żaden z tych problemów nie istnieje w przypadku Wicdivu. Kreska jest anatomicznie poprawna i dynamiczna, a poszczególne postacie różnią się od siebie – w serii nie zachodzi zjawisko określane żartobliwie „same face syndrome” bądź „dress up game syndrome”, polegające na tym, że postacie różnią się od siebie tylko makijażem, strojem i fryzurą, podstawowe rysy zaś pozostają te same, w efekcie czego bohaterowie wyglądają jak zaprojektowani w internetowej ubierance.

Na uwagę zdecydowanie zasługuje połączenie kolorów ze sposobem cieniowania, nasuwające skojarzenia z serialem animowanym. Postacie mają bardzo ekspresywną mimikę; ich wyrazy twarzy nie pozostawiają wątpliwości co do emocji. Również same projekty bohaterów są bardzo na plus – każde z bóstw inspirowane jest innym muzykiem, co przekłada się na ich zachowanie i wygląd. Oparta na Florence Welch Amaterasu ma czerwone włosy i występuje w zwiewnych sukniach, a inspirowany Kanye Westem Baal ma ego wielkości Australii, jest również gwałtowny i impulsywny.

Jeden z największych plusów serii przyczynia się zarazem do jej jedynego minusa. Bóstw jest dwanaścioro – to dość dużo, zwłaszcza jeśli każdej postaci chce się nadać konkretną, rozpoznawalną osobowość i głębię psychologiczną. W efekcie postacie, które nie są Laurą lub Lucyferem, są dość płytkie – rozpoznawalne, owszem, ale brak im głębi. Pozostaje mieć nadzieję, że ponieważ seria dopiero się rozkręca, jeszcze się to zmieni – Kieron Gillen nie jest scenarzystą, który lubi się bawić płytkimi bohaterami.

Na chwilę obecną The Wicked + The Divine liczy sobie pięć zeszytów, ostatni z nich miał premierę dwudziestego drugiego paźdSTK647503ziernika. Zawarta w nich historia została ochrzczona przez twórców mianem The Faustus Arc i – wedle zapowiedzi – stanowi zaledwie wstęp do wielkiej, pełnej zapadających w pamięć momentów, opowieści o tym, co to znaczy być nieśmiertelnym, o popkulturze i ludzkiej psychice.

Czy polecam tę serię? Zdecydowanie. Przeczytanie tego, co wyszło do tej pory, nie powinno zajęć więcej niż dwie godziny, a zdecydowanie jest to tytuł, który warto obserwować. Strona graficzna jest bardzo przyjemna dla oka i czytelna, a postacie – zróżnicowane i dające się lubić. Fabuła wciąga, wydarzenia zaś toczą się w szybkim tempie, które nie pozwala czytelnikowi oderwać się od lektury. Zdecydowanie jest to jedna z najciekawszych komiksowych nowości w tym roku, a kto wie, czy i nie najciekawsza spoza dominującego na rynku nurtu superbohaterskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *