Śmierć, wakacje i podatki – III miejsce w konkursie „Elfie wakacje”

Opowiadanie wyróżnione przez Martynę Raduchowską.

Słońce się ledwie skryło za horyzontem, gdy nienaturalną ciszę lasu przecięły miarowe dźwięki uderzeń w bębny. Zakapturzone postaci szły lasem w ich rytmie starą, rzadko uczęszczaną ścieżką, powoli zbliżając się do swojego celu: polany otoczonej dwoma kręgami kamieni. Nawet legendy o pochodzeniu kręgu były zapomniane, wiedziano jednak że jest to miejsce prawdziwej Mocy.

Pielgrzymi stanęli pomiędzy kamieniami wewnętrznego kręgu, a jeden z nich, trzymający bęben, stanął pośrodku. Trzykrotnie uderzył krótką pałką w bęben, i zastygł w bezruchu, aż do ucichnięcia echa.

– To miejsce mocy! – powiedział głośno

– To czas mocy! – odpowiedzieli mu pozostali pielgrzymi

– Niech wniosą ziarno przyszłości! – nakazał

– Oto nadchodzi przyszłość. – zabrzmiała odpowiedź.

Do kręgu wkroczyła kobieta z kilkumiesięcznym dzieckiem na ręku, tunika nie potrafiła ukryć jej zdecydowanie kobiecych kształtów.

– Przyszłość nadeszła. – powiedziała wyciągając dziecko w stronę mężczyzny. W tej samej chwili zapłonęły też trzymane przez uczestników ceremonii pochodnie, rozświetlając krąg,

– Oto widzę przyszłość przed sobą – powiedział prowadzący ceremonię – i prezentuję ją mocy.

Do kręgu, podpierając się kosturem, wszedł powoli starszy mężczyzna. Ciężki płaszcz okrywał jego ciało, spod kaptura wysypywały mu się siwosrebrne włosy, przesłaniające niekiedy intensywnie błękitne oczy, zdradzające pochodzenie. Elf zbliżył się do dziecka. Wyciągnął w jego stronę rękę, na której rozbłysły delikatne elfie runy.

– Moc spojrzała w przyszłość i się oddaje na służbę. – powiedział miękkim głosem

– Niech służy ci Ziemia! – ciemnobrązowa runa rozbłysła na czole niemowlaka. Wnętrze kręgu wypełnił delikatny blask.

– Niech służy ci Powietrze! – biała runa powietrza pojawiła się tuż po runie ziemi, a obecnych otoczyła świetlista błękitna mgła.

– Niech służy ci…! Psiakrew! – krzyknął elf, gdy od strony jego lewej ręki rozległ się głośny, nienaturalny pisk – Myślałem że zdążę! – Prawą ręką uderzył w złotą piramidkę, przyczepioną skórzanym paskiem do nadgarstka i dźwięk ucichł.

Elf zaczął zdejmować płaszcz, mówiąc:

– Przepraszam państwa, ale ceremonię nazwania będę zmuszony przełożyć. Będę ją kontynuował w następnym możliwym terminie, przepraszam za wszelkie niedogodności.

– Jakie przepraszam?! – oburzył się mężczyzna prowadzący ceremonię – my tutaj dwa miesiące czekaliśmy na odpowiednie położenie gwiazd, tak żeby Dzień Nazwania naszego syna był tak idealny, że można było go napisać z dużej litery na zaproszeniach. Elfiego maga wynajęliśmy za ciężkie pieniądze, a ty teraz przepraszasz?!

– Cóż, zaczęły mi się wakacje. A u nas w urzędzie bardzo restrykcyjnie podchodzi się do dat obowiązkowego wypoczynku. Regulowane ustawowo, i naprawdę nie mogę pracować w tym momencie.

– To natychmiast sprowadź kogoś innego! – zagrzmiała matka dziecka.

– Niestety, zaczętą ceremonię może kontynuować tylko ten, kto ją zaczął. Inaczej będzie… hmmm, pamiętacie dziecko Rose Mary1? Ale spokojnie, te kilka miesięcy zleci wam całkiem szybko. Nawet się nie spostrzeżecie. – okazało się że pod płaszczem elf ukrywał krótkie spodnie do kolan, luźną koszulę z rysunkami drzew i rzemykowe sandały założone na białe onuce. Całości wizerunku dopełniały okulary ze szkłami z dymnego kwarcu, do tej pory ukrywające się na czubku głowy, pod kapturem.

– Kilka miesięcy?! – Grzmiała matka dziecka – To ja tu ze skóry wychodzę żeby rodzinie się pokazać, za zewnętrznym kręgiem kamieni uczta gotowa, zapłaciłam nawet za magię czasowo odchudzającą żeby w strój się… – tu rozglądnęła się po gościach – eee… małżonek zmieścił! Nowe kaptury i tuniki i co?! A tak w ogóle to onuce do sandałów to wiocha! – spojrzała na gości – przepraszam ciociu Thari, miałam na myśli orczą wiochę. Skończ ceremonię! – pod jej spojrzeniem mag zaczął się cofać i nerwowo uderzył w piramidę na ręce.

W powietrzu, jakby znikąd, rozległ się miły kobiecy głos:

– Rozpoznano sytuację zagrożenia. Ratunkowy wir otworzy się za 3… 2… 1… – w czasie trwania komunikatu ojciec dziecka rzucił się na elfa, nad którym pojawiła się plama idealnej czerni. Przez ułamek sekundy obecnych owiał potężny wicher zasysający wszystko w jej kierunku, i gaszący przy tym pochodnie. Kiedy zapalili je na nowo, okazało się że ani elfiego maga ani prowadzącego ceremonię nie można nigdzie znaleźć.

* * *

– Przesuń się pan! Nie blokuj przejścia! – za słowami poszło szturchnięcie łokciem pod żebrami – szybciej bo zaraz mam odlot!

Todd otworzył oczy, protestujące przeciwko tak podłemu wykorzystywaniu. Jeszcze przed chwilą prowadził ceremonię nazwania, rzucił się na elfa, potem… pamiętał ciemność i to jak jego żołądek próbował wykonać potrójne salto śmierci. Teraz był tutaj, gdziekolwiek tutaj było. Stał w wąskim tunelu między dwoma dużymi salami, większymi niż kiedykolwiek widział. Marmury przeplatały się z metalem i szkłem, i to w ilościach wydających się absurdalnymi. Okna z szybami wielkości pięciu mężczyzn?! Przecież pierwsze gradobicie to zniszczy. I wszędzie błyszczące runy…

– Pasażerów odlatujących do Ste’n al Th’ad informujemy, że odprawa się już zaczęła. Zapraszamy do wyjścia numer sześć, planowany odlot: szósta wędrówka cienia po godzinie szpaka. – rozległ się dobiegający znikąd głos wypełniający całą przestrzeń.

– Ruszaj się! Inni też chcą wejść! – tym razem pchnięcie łokciem w plecy wrzuciło Todda do sali.

Prawie trzymetrowy ork, w metalowych rękawicach, w czarnej kamizelce z napisem w uniwersalnym języku ‘strażnik’ podbiegł nich natychmiast, złapał Todda za ramię i spytał delikatnym głosem2

– Czy ty się wszystko w porządku?

Gdy nie uzyskał odpowiedzi od przerażonego i wciąż zagubionego człowieka, odwrócił się do właściciela łokcia, barczystego jaszczuroluda:

– Ty uszkodzić klient! – ork podniósł głos, przez co większość istot w promieniu kilkunastu metrów skuliła się z bólu i zasłoniła uszy dłońmi – Ty się spokojny być! – pstryknął palcami w rękawicy, a ta pokryła się siecią błyskawic. Szybkim ruchem dotknął pyska jaszczuroluda, a ten przewrócił się na plecy targany konwulsjami. W powietrzu uniósł się delikatny aromat pieczonego mięsa.

– Czy ty się wszystko w porządku? – strażnik ponowił swoje pytanie do Todda, a nie otrzymawszy odpowiedzi chwycił za rękę, przewrócił na ziemię, i zaczął wlec za sobą. Todd ocknął uświadomił sobie że to nie jest sen, w momencie gdy został przeciągnięty przez plamę wylanego na podłogę soku z ognistych jagód. Przypomniały mu się czasy buntu młodzieńczego, gdy za długo wystawiał tylną część ciała ku obliczu boga słońca, a potem przez tydzień leczył poparzenia. Spróbował się wyrwać, ale uścisk nie był jednym z tych, z którymi można negocjować. To był uścisk któremu pijani czeladnicy magii kłaniali się gdy przechodził, mówiąc ‘dzień dobry proszę pana, piękną mamy pogodę’.

Został puszczony tuż przed śnieżnobiałą budką z napisem we wspólnej mowie ‘informacja’:

– Klient niedobrze. Nie mówić. – powiedział ork, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.

– Jeśli nie może pan mówić lub nie słyszy pan, nasi pracownicy potrafią komunikować się w języku myślowym – Todd „usłyszał” kobiecy głos w swojej głowie.

– Gdzie ja jestem?! – wycharczał

– Widzę że nie ma potrzeby myśleć przy panu. Zresztą mało który mężczyzna tego wymaga. – Dziewczyna siedząca w budce podeszła krok do przodu. Jej granatowe idealnie dopasowane ubranie przykuło wzrok Todda na tyle, że nie zauważył idealnie doklejonego uśmiechu na jej twarzy, który nie zmieniał się nawet w czasie mówienia, ani złoconej tabliczki podpisanej „Tallara” przypiętej nieco powyżej i na lewo od punktu w którym skupiał swoje spojrzenie. – Jest pan w terminalu T7, sekcja 5, między bramką 3 a omega, w kwadracie niebieskim. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?

– Co się tu dzieje? Proszę, ja nie wiem co się tutaj dzieje…

– Proszę mi pokazać pańską kartę pokładową, skierują pana do odpowiedniego przejścia. – uśmiech na twarzy Tallary lekko zbladł, i cień zmarszczki, niczym rysa na szkle pojawił się między jej idealnie równymi brwiami.

– Nie wiem nic o karcie! Szukam elfiego maga który mnie tu zaciągnął! Chcę pomocy! Gdzie jest…?! – ostatniego zdania nie dał rady dokończyć, gdy dziewczyna dotknęła kryształu na pulpicie w budce i całkowicie unieruchomiła Todda.

– Znowu ktoś nie dopilnował zwierzątka. – powiedziała pod nosem. – Zobaczmy… – zaczęła naciskać różne kryształy – Dobrze… Tędy… Tędy…. Tak! Tak! Tutaj! Mam! Ohhhh, jak ja lubię swoją pracę – szepnęła, poprawiając niesforny kosmyk włosów który w trakcie poszukiwań opadł jej na czoło.

– Właściciela awaryjnej czarnej dziury o numerze rejestracyjnym HUNG-R8R, prosimy do okienka informacji w terminalu T7, sekcja 5, między bramką 3 a omega, w kwadracie niebieskim. – powiedziała do konsoli, a jej głos rozległ się wzmocniony dziesiątki razy w całym budynku.

W ekspresowym tempie elfi mag przybiegł do wskazanego miejsca, zbladł widząc Todda. Unikając patrzenia na niego podszedł do Tallary:

– Jestem właścicielem…

– Tego zwierzątka? – przerwała mu Tallara. – To dobrze że pan się zgłosił, zagubione zwierzęta czują się często bardzo skonfundowane. Rozmrozić je? I czy wykupił pan bilet z pupilem? Zachęcamy do skorzystania z promocji na przewóz naszych milusińskich podopiecznych, nasza linia traktuje zwierzaki tak jak pozostałych pasażerów, pod warunkiem że mają obrożę i są dobrze wytresowane.

– Ale to nie mój… – zaczął elf

– Dobrze że znalazł się pański zwierzak, bo już się martwiłam że to pasażer na gapę. A wtedy trzeba by było się nim zająć. Osobą, która dopuściłaby do wpuszczenia na teren o podwyższonym poziomie bezpieczeństwa pasażera na gapę, również – głos Tallary sugestywnie się obniżył na chwilę, a jej oddech drażniąc skórę elfa wywołał u niego lekki dreszcz, mafiozi mogliby się od niej uczyć takich sztuczek3.

– Tak, dobrze że znaleźliście zwierzaczka. – pospiesznie wystękał mag – A co by się stało gdyby ktoś, mówiąc czysto hipotetycznie, zapomniał o zwierzaku i udał się bez niego w dalszą podróż?

– Wtedy, oczywiście czysto hipotetycznie, zwierzak zostałby zakwalifikowany do kategorii „bagaż zostawiony bez nadzoru”, a jego właściciel do grupy potencjalnych terrorystów – uśmiech dziewczyny był lodowato zimny gdy wypowiadała te słowa.

– Dobrze że o nim pamiętam, w takim razie – elf posiniał z wściekłości – proszę o dopisanie do karty pokładowej biletu dla zwierzaka. Właściciel: Larrallalen Rale’l’hen.

– Płaci pan klasycznie czy zbliżeniówką?

– Jak się płaci zbliżeniem? Nie słyszałem o tym. – zdziwił się mag.

– To nowość. Proszę stanąć odrobinę bliżej. O, dokładnie! – uśmiechnęła się – Transakcja jest już wykonana.

– Na jakiej zasadzie to działa? – dopytywał się elf

– W naszym podeście jest odpowiednio tresowany chochlik, który po otworzeniu klatki analizuje pańską wypłacalność, i dokonuje bezpośredniego przelewu środków z pańskiej sakiewki do naszego depozytu.

– Mówicie że obrobił mi sakiewkę a ja nic nie poczułem?! – mag zaczął sprawdzać zawartość kiedy – Zaraz, brakuje mi kilka razy więcej niż miałem zapłacić.

– Prowizja od transakcji jest pokrywana ze strony klienta, a w razie wszczynania postępowania reklamacyjnego chciałabym zapewnić, że nasza firma zrobi wszystko, aby przeciągało się tyle, żeby przepadł lot. – słowom nadal towarzyszył uśmiech.

Mag kilkanaście sekund milczał, przełykając ślinę przynoszącą mu na język coraz bardziej kwieciste propozycje odpowiedzi. – Słuchaj mnie jeśli ci życie miłe, idź za mną i nic nie mów – nachylił się do ucha Todda szepcząc, po czym głośno powiedział do Tallary – rozmroź go. – pozwolił mu oprzeć się na swoim ramieniu, po czym krok za krokiem zaczęli iść w stronę bramki. Larrallalen cały czas powtarzał:

– Spokojnie, nie bój się i wytrzymaj, inaczej obaj będziemy mieć problem. Pogadamy na pokładzie, zaraz będziemy na miejscu, i ci wszystko wyjaśnię. Popatrz, już podstawili nasz wróżkolot.

Za oknem stały ogromne brązowe sanie, wysokie jak trzech mężczyzn4. Gdzieniegdzie pojazd udekorowany był złotymi ornamentami. Z boków, nieco nad płozami, wystawały tęczowe skrzydła, przypominające skrzydła ważki, błyszczały w słońcu kryształowe okna. Z przodu, na koźle, siedział grubas, ubrany w czerwony strój. Z przodu sań przymocowany był sznur rozchodzący się na kilkadziesiąt, a może kilkaset cienkich nitek, każda zakończona małą pętelką i obszytą jedwabiem. Po chwili w to miejsce zaczęły się zlatywać drobne świetlne punkty.

Larrallalen przerwał Toddowi oglądanie, pchając go bardziej na lewo, i stawiając go na oznaczonej runami okrągłej, metalowej płycie. Z płyty ze świstem wystrzeliły barierki, uniemożliwiające im ruch, po czym sama płyta zaczęła powoli przesuwać się w stronę okna przy wróżkolocie. Todd zasłonił twarz z przestrachem gdy mieli uderzyć w taflę, gdy ta rozstąpiła się, przepuszczając ich na zewnątrz. Uderzył ich podmuch chłodnego powietrza, Larrallalen zaśmiał się:

– Sztuczka dla turystów. Od razu widać że to iluzja. Tak samo wygląda jakbyśmy teraz lecieli, a tak naprawdę tylko poruszamy się po ukrytej drodze. Tandeta!

Todd zafascynowany chłonął tandetę podziwiając ją. Znowu widział wróżkolot, tym razem z bliska. Potrafił już nawet dostrzec że drobne punkty światła przed saniami to w rzeczywistości świetliste wróżki. Zakładały pętelki, strojąc się i porównując, na której najlepiej leży.

– Głupie wróżki – szepnął cicho Larrallalen –zawsze się je przywabi jedwabnym strojem, a nawet nitka wystarczy, a przed startem zaciskają się na nich i są nie do zdjęcia. Jak wróżki lecą, my lecimy z nimi.

– To wróżki ciągną te sanie?

– A co myślałeś, że konie? Łosie? A może renifery? – elfi mag zarechotał na samą myśl.

– A po co jest ten w czerwonym z przodu? – spytał Todd.

– To woźnica. Kieruje wróżki w odpowiednią stronę naprężając linki. I zauważyliśmy że im grubszy i starszy tym wróżki bardziej chcą od niego uciec i szybciej lecą do przodu. Dobór odpowiedniego stosunku wagi woźnicy i zwiększonej przez to masy sań do szybkości przez to wygenerowanej, z uwzględnieniem wpływu opływowości jego kształtów i wytrzymałości na zmiany temperatury to teraz nowa i niezwykle popularna dziedzina nauki; aeromikolaistyka. To ma przyszłość! – niestety Todd nie był w stanie dłużej oglądać sań z zewnątrz, bo płyta zatrzymała się przed bocznym wejściem do sań, a barierki obniżyły się, pozwalając im wejść do środka. W drzwiach przywitali ich: szerokouśmiechnięta dziewczyna i chłopak, wyglądający jak rodzeństwo: ten sam uśmiech, spojrzenia, gesty. Jednocześnie powiedzieli:

– Witamy na pokładzie, prosimy o zajęcie miejsc – i wskazali boczne miejsca.

Wewnątrz wróżkolot był dużo ciaśniejszy niż wyglądał z zewnątrz. Larrallalen i Todd usadowili się wygodnie między lekko pijanymi orkami a elfią kobietą z trójką dzieci, i Todd już zamierzał wrócić do tematu uroczystości nadania imienia, gdy w samolocie rozległ się głos witającej ich dziewczyny.

– Proszę o ciszę. Witamy na pokładzie wróżkolotu Linii lotniczych Lepiej Oczekuj Turbulencji. Drzwi do wróżkolotu znajdują się z przodu i z tyłu. Prosimy o wyłączenie wszystkich urządzeń magicznych, które mogą ściągać na wróżkolot uwagę smoków lub demonów powietrza. W razie awarii i rozpadnięcia się sań, umieszczony nad państwa głowami zbiornik otworzy się, obsypując państwa wróżkowym pyłkiem, Proszę wtedy udać się do najbliższego wyjścia myśląc szczęśliwą myśl. Wilkołaki prosimy o nie karmienie dzieci współpasażerami w celu wywołania szczęśliwej myśli.Życzymy miłej podróży. Na czas startu, lądowania i turbulencji, w celu zwiększenia państwa komfortu, zajmie się państwem piaskowy ludek. Jesteśmy gotowi do startu.

– Co to jest piaskowy ludek? – Todd spytał Larrallalena. Nie doczekał się jednak odpowiedzi; ziarnko piasku wpadło mu do oka, zaczął mrugać żeby się go pozbyć, a po kilku sekundach mruganie ustało. Zasnął.

* * *

– Proszę państwa! Znajdujemy się na wysokości sześciu GBW5, podróżujemy z prędkością Cerbera z pełnym pęcherzem szukającego drzewa. – Chłopięcy głos obudził Todda – Nasza obsługa proponuje państwu ciepły posiłek oraz napoje.

– Elfy, jaszczury, mieszańce, niehumanoidalne, ludzie? – pytała każdego dziewczyna roznosząca posiłki, przeciskając się przez wróżkolot z wielkim wózkiem, z którego wylatywały kłęby pary.

– Mają tu jedzenie dla wielu istot. – ucieszył się Todd

– Nie dla. – powiedział Larrallalen – Z.

Todd nie zmusił się do odwrócenia się i odpowiedzenia na pytanie stewardessy, gdy ta go mijała. Zamiast tego wrócił do proszenia Larrallalena o dokończenie ceremonii.

– Nie możesz mi tego zrobić!

– Mam wakacje. Nikomu nic nie muszę robić.

– Ale pomyśl o mojej rodzinie.

– Myślę. Nie w moim typie.

– Czy nie masz sumienia?

– Mam sproszkowane w walizce. Świetnie leczy chorobę morską, a przy tym można rzucać na tubylców chcących za wysokich napiwków.

– Nie każ mi się prosić. – Todd niemal wybuchł płaczem

– Ale ja ci nie każę. Sam to robisz.

– Wiem że tam gdzieś w tobie jest odrobina człowieka

– Nie ma, jadłem banana a nie ludzinę.

– Czemu ty mnie tak dręczysz?!

– Ja dręczę?! – Larrallalen podniósł głos – Ja?! Chciałem pojechać na wakacje, a nawet nie, musiałem pojechać na wakacje. I nie ma od tego odwołania: elfie wakacje to prawo, rytuał i religia w jednym. A ty chcesz żebym to wszystko rzucił bo trzeba nazwać twojego dzieciaka?! Elfi mag nigdy nie wie kiedy go spotkają, wezwać go mogą w każdej chwili, ale czeka zawsze na to z radością i odpowiednim szacunkiem. Zawsze jest gotowy, bo to WAŻNE!

Trojaczki elfki obudziły słysząc podniesiony głos zaczęły przeraźliwie płakać. Siedzący obok ork po kilku sekundach wyczerpał swoje zapasy cierpliwości i warknął:

– Uciszyć je, albo za uszy powiesić

– Jak tak można! To rasizm! – wykrzyknęła matka, i wyjęła z miejsca gdzie zwykle u kobiet mogą spokojnie spoczywać wisiorki, błękitną fiolkę z zamkniętą w środku błyskawicą – Już ja cię nauczę…! – w tym momencie westchnęła ciężko i upadła na podłogę. Za nią posnęli wszyscy pasażerowie i obsługa. Fiolka potoczyła się pod jeden z foteli, nadal więżąc w sobie wyraźnie niezadowoloną z przebiegu sytuacji błyskawicę.

– W celu uniknięcia odszkodowania za śmierć na pokładzie, włączyliśmy system usypiania. – rozległ się chrapliwy i ciężki głos woźnicy – kosztem zostanie obciążony sprawca zamieszania. Ja już wiem kto był tym niegrzecznym. A rachunek dostanie że HO HO HO! – Z luku bagażowego wysunął się chochlik od przelewów zbliżeniowych, i w ułamku sekundy opróżnił sakiewkę Larrallalena, jak i kilku sąsiednich pasażerów. Woźnica zaczął się śmiać a jego przerażający śmiech ciągnął się za wróżkolotem echem.

* * *

Podróżni byli budzeni i wypuszczani z wróżkolotu pojedynczo. Larrallalenowi wręczono jego torbę podróżną i wskazano okienko odprawy celnej.

Dwie dziewczyny podeszły do niego, zalotnie kręcąc swoim przyciągającym wzrok naszyjnikiem z kwiatów. Zawiesiły podobne na szyi Todda i maga, szepcząc tradycyjną formułkę przywitania w lokalnym narzeczu6.

Umundurowany elfi mężczyzna skinął na nich ręką, prosząc by podeszli do niego, gdy tylko przestali zachwycać się obsługą naziemną.

– Witamy w Staha’an. – powiedział z uśmiechem – Nazywam się Tower i zajmę się wszelkimi formalnościami. Proszę o karty pokładowe.

Mag wręczył mu dokument, mężczyzna spojrzał w niego mówiąc:

– Podróżuje pan ze zwierzakiem, jak widzę. A gdzie karta obowiązkowych szczepień, kaganiec i obroża? I zaświadczenie o tym, że pańskie zwierzątko jest wykastrowane? Przecież wie pan jacy ludzie są płodni, na naszej wyspie nie ma aż tyle miejsca. Ale przecież jesteśmy przyjaciółmi. – uśmiechnął się szerzej i wyciągnął rękę – Pokaż że też jesteś moim przyjacielem a możemy przymknąć oko na niedogodności związane z twoim pupilkiem.

Larrallalen uścisnął jego rękę i zaczął nią potrząsać. – Dziękuję! Wiedziałem że jeszcze znajdzie się tu ktoś, kto chce pomóc!

Chyba się nie zrozumieliśmy. – powiedział chłodno Tower – Chcę się przekonać na ILE CENISZ naszą przyjaźń.

– Ale… ale ja już nie mam pieniędzy – mag wreszcie zorientował się o co chodzi.

– Greh, chodź tutaj! – krzyknął Tower, i momentalnie podszedł do nich prawie trzymetrowy ork. I to nie z półorków, widać było po nim że jego pięści wielkości chlebów pochodzą prosto od skał, na których kochali się jego przodkowie po dzikich walkach plemiennych. – Pan ma zwierzątko a nie ma na nie dokumentów. Więc może pewnie być terrorystą. Trzeba go będzie zrewidować.

Greh uśmiechnął się, a to nie był dobry uśmiech. Naciągnął na rękę czarną rękawiczkę z cienkiej skóry, która przykleiła się do niej z głośnym mlaśnięciem. – Ty się pochylić!

– Ale ja nie mam pieniędzy!I nie chcę tego zwierzaka! – po skroni Larrallalena zaczęła spływać duża kropla potu.

– W takim razie muszę pana zawrócić do portu startowego. – powiedział Tower.

– Ale ja nie mogę, jestem na wakacjach. Na elfich wakacjach. One są jedną z najpewniejszych rzeczy na świecie.

– Niestety, to wydarzenie nie jest uznawane przez nasze linie lotnicze, ani przez ubezpieczyciela.

– Wróćmy – powiedział Todd – beze mnie wpuszczą cię tu bez problemów, a jeśli teraz wyjedziemy to jeszcze wrócimy na dzień nazwania – dopowiedział Todd.

– Nie odzywaj się do mnie! – podniósł głos mag.

– Musisz nazwać dziecko!

– Sam se je nazwij! – elfia twarz przybrała barwy kojarzące się z krasnoludem w knajpie.

– Zrobiłbym to gdybym mógł!

– Ale to…! Ale to by było do zrobienia. – Larrallalen uśmiechnął się – to takie proste, szkoda że nie pomyślałem o tym wcześniej!

– Czy przypadkiem to nie ty musisz dokończyć ceremonii? – Todd wietrzył podstęp

– Ale dokończę. Przynajmniej tak będą myślały żywioły. Dam ci trochę swojej mocy, przez pięć dni magia świata będzie traktowała cię jak mnie. Słowa rytuału znasz, prowadziłeś go więc musisz – Larrallalen mówił coraz szybciej ciesząc się z rozwiązania. – Założysz mój strój roboczy i mam cię z głowy, magia nie utrzyma się w tobie i wyparuje za kilka dni, a kogoś po strój przyślę.

Todd nie wiedział jeszcze co się dzieje, gdy został przebrany za elfiego maga i wrzucony do czarnej dziury awaryjnej teleportacji. Larrallalen zajął się nim z takim tempem, że chochlik od transakcji zbliżeniowych mógłby się kilku rzeczy nauczyć.

– Bogowie, nareszcie wakacje! – uśmiechnął się Larrallalen, nie zauważając zbliżającej się do niego rękawiczki Greha.

* * *

Była ciemna noc, gdy lasu znów wypełniły miarowe dźwięki uderzeń w bębny. Zakapturzone postaci szły szybko starą, rzadko uczęszczaną ścieżką, spiesząc się na polanę otoczoną dwoma kręgami kamieni.

Jeden z pielgrzymów wysunął się na prowadzenie, stanął szybko w środku kręgu, za nim wkroczyła kobieta z dzieckiem na rękach. Stanęli wyczekująco.

Do kręgu, podpierając się kosturem, wszedł powoli mężczyzna. Ciężki płaszcz okrywał jego ciało, kaptur skrywał placek łysiny na czubku głowy. Zbliżył się do dziecka. Wyciągnął w jego stronę rękę, na której rozbłysły delikatne elfie runy.

– Niech służy ci Ogień! – powiedział drżącym głosem, a czerwień pojawiającej się runy rzuciła świetlne refleksy na czoło dziecka.

– Niech służy ci…! – mężczyzna zaniemówił, gdy od strony jego lewej ręki rozległ się głośny, nienaturalny pisk. Podwinął rękaw i z przerażeniem zaczął wpatrywać się w złotą piramidkę.

– Co się dzieje? – zapytał lekko panikując prowadzący rytuał

– Bogowie! Litości… – szepnął Todd – To chyba wakacje…

 Karol Szafrański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *