Prześwity – Eliza Segiet

Monodram_ES_okladka_print-page-001Eliza Segiet to kobieta o wielu twarzach. Te wcielenia ściśle łączą się z jej pasjami: filozofią, poezją i teatrem. Ukończyła Filozofię na UJ w Krakowie (potwierdziła te zainteresowania również studiami podyplomowymi), wydała dwa tomiki poezji („Romans z sobą” i „Myślne miraże”), zdawała do szkoły aktorskiej, przewrotny los jednak postawił ją po drugiej strony sceny. Na widowni krakowskich (najczęściej) teatrów siada regularnie.

„Prześwity” są nie tylko efektem miłości do wymienionych wyżej dziedzin czy spełnieniem ambicji literacko-scenicznych, ale głównie to odbicie wszystkich twarzy Elizy Segiet – artystki – w jednym dziele.

Niniejszy monodram to historia pewnego bezzwiązku, miłości od pierwszego wejrzenia Kariny, kobiety w średnim wieku. To sztuka o obsesyjnym niemal zafascynowaniu, u podstaw którego leży namiętność. W dość przewrotny sposób autorka pokazała tu koncepcję miłości przypominającą ideę L. Feuerbacha, mówiącą o tym, że prawdziwe uczucie możliwe jest wyłącznie, gdy idzie w parze ze zmysłowością. U E. Segiet zakochana bohaterka przechodzi istną metamorfozę – pod wpływem uczucia zanika u niej pojęcie „bycia tylko dla siebie” (zmienia się również jej postrzeganie świata – widzi go piękniejszym –oraz siebie – zyskuje pewność siebie, pokonuje swoje słabości). Wchodząc w relację z prądotwórczym Maurycym – najpierw koleżeńską, ale z rozbudzoną fantazją seksualną, potem zaś w erotyczną – Karina żyje już wyłącznie dla partnera. Wielokrotnie podczas lektury przemyka nam myśl, że oto miłość naprawdę musi być ślepa skoro bohaterka tak bardzo zatraciła się w tym związku, że nie dostrzega alarmujących sygnałów.

W „Prześwitach” przełamuje się pewien stereotyp kobiety. To właśnie Karina jest tą, która zabiega o uwagę Maurycego, idealizuje go, czyni zeń bóstwo. Następuje też odwrócenie ról – ona zapewnia mu rozrywki, zaprasza go na wycieczki, sponsoruje atrakcje. To także zależność w sferze psychicznej – bohaterka nie pyta, nie żąda, jej życie polega na czekaniu na kochanka, zaspokajaniu wzajemnych pragnień, czasem również potrzeb wyższego rzędu (np. wizyty w teatrze), byciu dla niego bezpieczną (bo nie zobowiązującą go) przystanią. Autorka zrywa także z tabu w kwestii kobiecych fantazji erotycznych. Karina śmiało mówi o swoim pożądaniu, określa własne stany emocjonalne jakie wywołuje w niej Maurycy. I choć przy pierwszym zbliżeniu nieco się kryguje, to później wychodzi z niej bogini seksu. W partnerze bohaterka szuka potwierdzenia swojej kobiecości.

Zawrotne tempo i nieoczekiwane zwroty akcji nie pozwalają się nudzić. E. Segiet skutecznie wodzi za nos czytelnika – gdy kobieta zakochuje się w Maurycym, spełnia się jej marzenie i on odwzajemnia zainteresowanie – wtedy kładzie mu do łóżka przyjaciółkę Kariny. Oczekujemy rychłego zakończenia przyjaźni i miłostki, ale nic bardziej mylnego – romans się rozpoczyna. Jesteśmy też pewni, że dość szybko para przekształci swoją relację w intymny związek, jednak i tu następuje moment zdziwienia. Można się spodziewać, że koniec turnusu położy kres znajomości, ale właśnie po powrocie do domu akcja nabiera jeszcze większego rozpędu, a zaskoczenia spadają lawiną. Nie wszystkie kwestie pozostały rozstrzygnięte, co jeszcze bardziej podsyca wyobraźnię odbiorcy.

W trakcie lektury przynajmniej kilkukrotnie czytelnik śledzi, odnajduje i gubi tropy. E. Segiet każe nam uwierzyć w ten romans, ale także bacznie obserwować Maurycego (czy to aby nie wyłudzacz?) czy uważnie spojrzeć na Karinę i jej przemianę spowodowaną miłością. I wreszcie – sugeruje zbadać samo uczucie, popatrzeć na nie z różnej perspektywy (jako budujące – gdy kwitnie, ale i niszczące – gdy rozczarowuje).

Eliza Segiet to przede wszystkim poetka, toteż nie dziwi, że w sztuce pojawiła się liryka. Piosenki-wiersze nie służą jednak tylko podniesieniu wartości estetycznych czy wprowadzeniu nuty subtelności, ale są elementem budującym romantyczny nastrój. Mają również na celu zmylić (a może wcale nie?) czytelnika, sugerując pytania o realność obrazów, które składają się na „Prześwity”. Nie pada tu jednoznaczna odpowiedź na pytanie, czy Karina dzieli się swoimi wspomnieniami czy tylko fantazjami…

„Prześwity” to bardzo udany debiut dramaturgiczny. Tym większy wzbudza podziw, że jest wynikiem samorodnego talentu autorki, literackiej intuicji, scenicznego wyczucia i prawdziwej pasji. Niełatwe zadanie postawiła przed przyszłą aktorką autorka – wielka emocjonalność czy zmienność nastrojów to tylko niektóre z wyzwań, ale dała i duże możliwości zaprezentowania swojej wszechstronności, kunsztu aktorskiego.

Protagonistka w swoich zwierzeniach odpowiednio stopniuje napięcie, dając czytelnikowi możliwość własnych wizji, konfrontuje je ze swoimi wyznaniami i zwykle udaje jej się zaskoczyć odbiorcę. Nieprzewidywalność to cecha wyróżniająca ten utwór. Przewrotność autorki, poczucie humoru i dramatyczne napięcie to mocne strony jej twórczości. Nie brakuje tu słownych żartów czy (auto)ironii. Didaskalia dokładnie określają m.in. ton wypowiedzi czy odpowiednie gesty, ale przy tak sprawnym piórze E. Segiet mogłyby nie istnieć, wszak to sama opowieść wyznacza linię emocjonalną (a za nią idzie intonacja, modulacja głosu, mowa ciała itp.).

Eliza Segiet ma wiele ciekawego do powiedzenia, a lapidarna przecież forma wiersza nie zawsze pozwala na literackie wynurzenia, toteż monodram spełnił tę potrzebę idealnie. „Prześwity” pozostawiają jednak pewien niedosyt, autorka nie postawiła przecież ostatecznej kropki, co dla zaintrygowanego czytelnika może być nadzieją oraz zapowiedzią, że jako dramaturg powróci jeszcze do tej niezwykłej historii Kariny i Maurycego i odpowie na wszelkie domysły.

Kinga Młynarska

* Powyższy tekst został opublikowany jako posłowie w „Prześwitach”

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *