Ośmiornice w czerwonym winie

Ostatnio bez przerwy przytrafiały mu się takie dni.

Dni pełne niepewności, bezsilnego gniewu i strachu, że jego najskrytsze pragnienia zostaną brutalnie odkryte i równie brutalnie odrzucone.
Minister kultury i dobrych obyczajów – lord Enitharmon Gabriel, zapalony wielbiciel kryształu, nie potrafił skupić się na swojej pracy, przez co coraz częściej był niezadowolony z jej wyników. Nawet dziś rano ze złością potłukł nieudaną, w jego mniemaniu, kryształową misę, nie zważając na to, że poświęcił jej mnóstwo czasu i energii. Jego dzieła wydawały mu się nudne i niepełne – pozbawione tak charakterystycznego dla niego polotu i klasy.

Sfrustrowany artystyczną porażką rozpętał wielką awanturę w swoim ministerialnym biurze, doprowadzając jedną z urzędniczek do płaczu. To go nieco otrzeźwiło i odwołał wszystkie nakazane pod wpływem gniewu zwolnienia z pracy. Potem zaszył się w gabinecie i jak zwykle, gdy był w wyjątkowo podłym humorze, zabrał się za kaligrafowanie. Przez przeszło godzinę kreślił jedno imię, niemal pieszcząc atramentem każdą składającą się na nie literkę. Kiedy skończył, z jego piersi wyrwało się głośne westchnienie. Nawet jego przyjaciel mag Razjel nie napisałby tego piękniej!
-KONSTANT – przeczytał na głos, jakby chciał w ten sposób przywołać do siebie właściciela owego imienia.

Niestety, odpowiedziała mu cisza. Porzucił więc kaligrafowanie i otworzył na oścież okno, by oddać się admiracji rozciągającego się za nim krajobrazu gór zwanych Chaldea. Właśnie tam zastało go popołudnie. Na jego lewej dłoni widniały ślady atramentu, a głowę przepełniały nostalgiczne myśli. Dominowała w nich dojmująca tęsknota i niecierpliwe oczekiwanie. No tak. Ale Konstant przecież dzisiaj nie przyjdzie. Nie wysłał mu stosownego rozkazu, nie powinien robić sobie płonnych nadziei…

Ileż to już razy przeklinał i zarówno błogosławił kapryśne wyroki Boga, które pewnego feralnego dnia tak pokierowały jego ręką, że kaligrafując rozkaz dla swojego sekretarza Konstantego, przekręcił jego imię i pismo dotarło wprost do mieszkania chorążego Anielskiej Armii, Konstanta. Odkąd ten dziarski młodzieniec równie dziarskim krokiem wkroczył w jego ekscentryczne, choć mimo to poukładane życie, nic nie było już takie samo. Milord zaintrygowany jego bezpośredniością, ciętym dowcipem i pociągającą powierzchownością, postanowił pogłębić ich przypadkową znajomość. Ponieważ nie wiedział, w jaki sposób przekonać valowskiego żołnierza, w dodatku protegowanego samego archanioła Michaela, żeby zechciał odwiedzać go w Enitharmon, postanowił posłużyć się najprostszym sposobem, który przyszedł mu do głowy. Mianowicie zaoferował Konstantowi astronomiczne wynagrodzenie za wykonywanie dla niego drobnych zleceń. Ten nie potrafił mu odmówić, skuszony perspektywą łatwego zarabiania dużych pieniędzy.

Dzięki temu dziwnemu układowi widywali się tak często, że w końcu Gabriel zakochał się w nim bez pamięci, przy czym umknął mu moment, w którym to nastąpiło. Teraz bał się cokolwiek okazać, żeby nie zepsuć łączących ich relacji, zwłaszcza że Konst kilka razy wspomniał, iż spotyka się tylko z kobietami. Z drugiej strony szczelna bariera obojętności, która otaczała chorążego niczym jego druga skóra, doprowadzała milorda do szaleństwa. Godziła bowiem w jego próżność. Nie przywykł do takiego traktowania – wiedział, że jest piękny i wzbudza pożądanie. Dlaczego więc ten cholerny pupilek Michaela go nie pragnie? Przecież to niemożliwe!
Obserwował, jak chmury leniwie dryfują po niebie, zahaczając o najwyższe szczyty gór. Na krótką chwilę oczyścił umysł z dręczących go dylematów i skupił się na podziwianym widoku. Wyniosłość gór zawsze koiła jego nerwy, przywracając harmonię doznań. Jego wyobraźnia już zaczęła podsuwać mu obrazy kryształowych cudów, gdy ktoś bez stosownego pukania uchylił drzwi do jego gabinetu. A właściwie – sądząc po odgłosie ich gwałtownego uderzenia o ścianę – kopnął je nogą.
Gabriel znał tylko jednego anioła, który odważyłby się kopnąć drzwi do jego gabinetu, zawsze był jednak na tyle kulturalny, by pociągnąć za klamkę. Zaintrygowany, dlaczego jego gość zrezygnował z podstawowych zasad grzeczności, odwrócił się od okna i ujrzał go uśmiechniętego na progu.
Chorąży Konstant w lewej ręce trzymał za szyjkę butelkę czerwonego wina, a w prawej okazały półmisek z apetycznie pachnącym jedzeniem.
Milord z daleka dostrzegł, że danie ma brązowo-krwisty kolor. Jego intensywny zapach przyprawił go o burczenie brzucha, głośno przypominając, że nie tknął dzisiaj porządnego posiłku. Zresztą rzadko jadał ciepłe, konkretne dania. Ograniczał się do wymyślnych sałatek, zrobionych z różnych odmian sałaty, cebuli, kopru czy kalafiora, oraz do słodyczy, będących szczególnym specjałem rejonu Enitharmon.
Tymczasem Konst ogarnął wzrokiem gabinet, za każdym razem onieśmielony jego niekonwencjonalnym wystrojem. Ściany pomalowano tu na delikatny odcień wrzosu. Łagodnie współgrał z misternie rzeźbionymi meblami z białego drewna, na które składała się komoda w kształcie piramidy, okazałe biurko oraz częściowo oszklony segment na książki i ozdoby z kryształu. Do tego Gabriel dobrał zamszowy, granatowy komplet wypoczynkowy, gdzieniegdzie przetykany złotą nicią. Fotele miały półkoliste siedliska, a opływowa sofa przypomniała szezlong. Obrazu dopełniał gęsty dywan w tym samym kolorze co wypoczynek i wszechobecne kryształowe wazy z różnobarwnymi kompozycjami kwiatów ciętych. Dominowały lilie, ale przyjaciółka milorda, ogrodniczka Tubiel, zadbała o wzbogacenie bukietów różami, tulipanami, irysami oraz dorodnymi słonecznikami.

W końcu Konstant oderwał wzrok od niespotykanych fioletowych róż umieszczonych w wysokim krysztale i bezceremonialnie podszedł do biurka. Odsunął na bok kartkę ze swoim wykaligrafowanym imieniem, nawet na nią przelotnie nie zerknąwszy, i postawił półmisek oraz butelkę na blacie. Gabriel obserwował go bez słowa, krzyżując ramiona na piersi. Konst zauważył jego naburmuszoną minę i zawrócił do drzwi, żeby je zamknąć.

-Przepraszam – powiedział tym swoim głębokim głosem, który niezmiennie przyprawiał go o dreszcz. – Niestety, żaden z twoich usłużnych chuderlaków nie chciał mi otworzyć. Podobno strasznie na nich nakrzyczałeś i teraz wszyscy się ciebie panicznie boją… – Urwał w oczekiwaniu na odzew, ale milord ograniczył się tylko do wzruszenia ramionami. – Widzę, że jest gorzej, niż przypuszczałem. Co się stało?

Archanioł wytrzymał jego badawcze spojrzenie, nie odezwawszy się ani jednym słowem. Przygryzł przy tym wargę do krwi i po raz kolejny boleśnie uświadomił sobie, jak bardzo Konstant jest przystojny i jak bardzo chciałby zobaczyć go bez ubrania, a nawet namówić, by pozował mu do kryształowej rzeźby. Chociaż pewnie nie umiałby się skupić na pracy, mając jego nagie ciało na wyciągnięcie ręki…

Tymczasem musiał się zadowolić podziwianiem sylwetki chorążego w odzieniu. Lekka, czarna koszula z bordowym połyskiem podkreślała smukłe mięśnie ramion i piersi, a przylegające ciemnoczerwone spodnie – swoim odcieniem zbliżone do parującego z półmiska jedzenia – silne uda i talię. Ich nogawki swobodnie opadały na ciemne, skórzane buty. Do sprzączki od paska przypiął kilka łańcuszków, z drugiej strony przyczepiając je do szlufki spodni. Koszulę pozostawił zaś prawie do połowy rozpiętą, dzięki czemu Gabriel zauważył kilka luźnych rzemieni zdobiących szyję, takich samych jak te na przegubach dłoni. Konst miał bowiem rozpięte mankiety i podwinięte rękawy aż do samych łokci.

-Nie jesteś zbyt rozmowny. To do ciebie niepodobne – odezwał się w końcu, całkowicie ignorując rozpalony wzrok milorda. – Nieważne. Częstuj się. Pewnie awantura odebrała ci ochotę na jedzenie i głodujesz od tamtego czasu.
-Co cię to w ogóle obchodzi? Zapłaciłem ci za to, żebyś przynosił mi obiad? Nie przypominam sobie. – Jego sarkastyczna odpowiedź wprawiła Konsta w zdumienie.
-Nie, nie zapłaciłeś mi – odparł, opierając dłonie na biodrach. – Czy to oznacza, że nie mogę zrobić ci niespodzianki bez pobierania honorarium?

Oczy w kolorze limonki uparcie się w niego wpatrywały z wyrazem frustracji zmieszanej z subtelnym odcieniem ledwo widocznego rozczarowania. Gabriel speszył się i przeniósł spojrzenie na półmisek. Serce biło mu przyspieszonym rytmem, zarazem z podniecenia i z radości. Zdał sobie bowiem sprawę, że Konstant po raz pierwszy przyjechał do niego dobrowolnie, bez żadnego rozkazu czy ponaglenia, a w dodatku sam przyrządził dla niego potrawę! Podwinięte rękawy i rozczarowanie w jego oczach dobitnie o tym świadczyły.
Chorąży opowiadał mu, że lubi gotować dla swoich przyjaciół i licznych „przyjaciółek”. Chyba więc Gabriel także zaczął zaliczać się do tego grona – nie wiedział tylko, do którego konkretnie i czy podoba mu się ewentualna perspektywa zostania jego „przyjaciółką” na jedną noc… Często marzył, że może będzie dla niego kimś szczególnym, kimś ważniejszym od całej rzeszy nagabujących go kobiet, ba, może nawet od Michaela…

W każdym razie ten obiad zdawał się być dobrym początkiem zmiany ich dotychczasowych relacji i milord postanowił porzucić swoje kaprysy.
-Co to jest? – zapytał niepewnie, podchodząc do biurka.
Nachylił się nad półmiskiem, wchłaniając aromat przypraw i krwistego, intensywnego sosu.
-Ośmiornice w czerwonym winie.
Gabriel posłał mu niedowierzające spojrzenie.
-Gdzie to ugotowałeś?
-W twojej ministerialnej kuchni. – Na jego wąskich ustach pojawił się znajomy ironiczny uśmieszek. – Swoją drogą strasznie jest zaśniedziała. Niechluj z ciebie, milady.
-Rzadko jej używam. I nie nazywaj mnie „milady”! – fuknął archanioł, czując pulsowanie żyły na szyi.

To automatycznie przypomniało mu, jak podczas ich pierwszego spotkania Konstant złośliwie ugryzł go w to miejsce.
-Bo ty prawie nic nie jesz, milady – Chorąży upierał się przy swoim, wymownie zerkając na jego szyję. – Dlatego jesteś taką rozbrajającą kruszynką…
-Jak ja cię czasami nienawidzę…!
-Jestem tego całkowicie świadomy. – Konst przystąpił do otwierania butelki, wyciągnąwszy uprzednio korkociąg z kieszeni spodni. – Bądź jednak dobrą kruszynką i podaj kieliszki i talerze.

Gabriel ciężko westchnął, ale posłusznie podszedł do oszklonych półek, gdzie trzymał najlepszą kolekcję swoich wyrobów. Dla siebie wybrał kielich z wysoką nóżką, skręconą z dwóch węży zjadających się nawzajem, a dla Konstanta kielich w kształcie róży, zdobiony czerwonymi ornamentami, idealnie pod kolor jego stroju.

Kiedy wreszcie usadowili się po obu stronach biurka, a Konstant podzielił zawartość półmiska na dwie porcje, archanioł pociągnął solidny łyk wina i wyznał:
-Nigdy nie jadłem ośmiornicy.
-Spodziewałem się tego. Dlatego ci ją przyrządziłem, żebyś spróbował czegoś nowego.
Chorąży oparł podbródek na dłoni. Rysy jego twarzy były typowe dla anioła pochodzącego z Vali – wyraźne i męskie. O ich atrakcyjności szczególnie decydował prosty, lekko zaokrąglony nos, szerokie czoło oraz jasnozielone oczy, które były nisko osadzone, co nadawało jego spojrzeniu nieprzenikniony wyraz. Ciemnoblond włosy z mieniącymi się rudymi refleksami odgarnął za uszy, ale i tak niesforne kosmyki wymykały mu się na twarz. Zwykł wiązać je w luźną kitkę na wysokości karku, ale dzisiaj, o dziwo, pozostawił je rozpuszczone.
Czyżby chciał mu tym sprawić przyjemność? Gabriel wcześniej prosił go, żeby rozpuścił dla niego włosy, ale Konst pozostawał w tym względzie nieugięty. A tu proszę – jaka nagła odmiana!
-A jak to się robi? – zapytał, przyglądając się zawartości kryształowego talerza.
-Co?
-No te ośmiornice w winie…
-Najpierw trzeba im odciąć głowy i szczęki… Wiesz, jak wygląda ośmiornica?
-Aż takim ignorantem nie jestem! – oburzył się archanioł.
-Mam nadzieję. – Chorąży posłał mu porozumiewawczy uśmiech, lekko unosząc brwi w geście rozbawienia. – Zatem pozostałe mięso należy oczyścić i pokroić na ćwiartki, a potem rozgrzać oliwę w garnku, dodać kawałki ośmiornic i czosnek, następnie mieszać aż płyn się wygotuje…
-A dlaczego to jest takie czerwone?
-Bo na koniec dodajesz czerwone wino, cebulę, ocet, pomidory oraz oregano, cukier, pieprz i sól do smaku. A potem dusisz na wolnym ogniu przez półtorej godziny…

-Półtorej godziny? Umarłbym z nudów!
-Gotowanie jest dla mnie tym samym, co dla ciebie rzeźbienie w krysztale.
Gabriel nagle podniósł na niego wzrok i odniósł wrażenie, że tym razem to Konstant się speszył.
-Sztuką?
-W pewnym sensie. Ale tylko wtedy, gdy gotuję dla kogoś hmm… szczególnego.
-A więc serwujesz mi dzisiaj swoją sztukę?
-Tak. Jestem bardzo ciekawy, jak ci się ona spodoba, kruszynko, tudzież ośmiorniczko…
-O, nie! Pozostańmy przy „kruszynce”!
Konst zaśmiał się gardłowo.
-I przy „milady”.
-Nie, tylko przy „kruszynce”!
-Dobrze, niech ci będzie. Kruszynka Enitharmon – archanioł Gabriel.
-Lord Enitharmon!!!
-Zamierzam używać „kruszynki” zamiennie za „milady”, to znaczy za „milorda”.
-Valowski arogant!
-Do usług.
***
Gabriel w zastraszającym tempie pochłaniał swoją porcję, obficie popijając winem. Konst czuł, że narasta w nim euforia, jak zawsze, gdy czekał na ocenę swoich kulinarnych umiejętności. Poza tym patrzenie, jak ta „kruszynka” delektuje się jego jedzeniem, sprawiało mu niespodziewaną przyjemność. Zaniepokoiło go jednak, że różowawe rumieńce nie znikają z policzków Gabriela, a chabrowe oczy błyszczą nienaturalnym blaskiem, jakby miał gorączkę. Może nie powinien częstować go winem? „Milady” nigdy nie wspominał, że pija alkohol, ani razu nie kosztował też żadnego w jego towarzystwie…
„Konstant, żebyś tylko nie przedobrzył!” – pomyślał, wzdychając.
Specjalnie na tę okazję sprowadził świeżą dostawę czerwonego wytrawnego wina z Zoa oraz ośmiornice z nadmorskiego rejonu Emanacji, zwanego Enionem. Przepis na potrawę był oczywiście całkowicie zoański – opierał się na kompozycji ziołowych przypraw, wzmacniających aromat i smak. Konst polubił zoańską kuchnię dzięki swojemu ojcu, który od czasu upadku Lucyfera mieszkał w demońskim państwie. Tamto znamienne wydarzenie na zawsze podzieliło jego rodzinę. On razem z matką – kapitan Idrael – pozostał w Emanacji, podczas gdy jego ojciec, były podchorąży Ahirman, zbiegł do Zoa razem z lwią częścią armii popierającej Lucyfera.

W takiej sytuacji Konstant bardzo wcześnie musiał nauczyć się samodzielności. Nikomu też szczególnie nie ufał – jedynie swojemu wybawicielowi z czasów wojny domowej oraz niesfornemu, acz wiernemu mentorowi – archaniołowi Michaelowi. Dzięki niemu zrobił karierę w wojsku, spróbował także sił w nielegalnym handlu pomiędzy Emanacją a Zoa i tak dobrze sobie radził, że z biegiem czasu został nieformalnym przywódcą przemytników. Skutecznie unikał przy tym politycznych pułapek i komplikacji. Silna valowska tożsamość pomagała mu się odnaleźć wśród licznych emanacyjnych frakcji i ich odmiennych, często zupełnie ze sobą sprzecznych dążeń. Jednak odkąd odpowiedział na ponaglający rozkaz archanioła Gabriela i zgodził się zorganizować dla niego bankiet, wkroczył na niepewny grunt. Był ostatnią osobą, która powinna wdawać się z nim w przyjaźń, gdyż milord, wymownie zwany „Święta Rajską Inkwizycją”, bezwzględnie zwalczał wszelkie zoańskie nowinki, a także głośno potępiał panującą w Vali swobodę obyczajów.

Chociaż Konstant ani razu w rozmowach z nim nie poruszył tematu polityki, bez przerwy myślał o niebezpieczeństwie, na jakie się naraża, składając tak częste wizyty w Enitharmon. A co, jeśli przypadkiem wymknie mu się coś na temat jego pracy? Konsekwencje będą nieprzewidywalne i na pewno nieodwracalne!
Owszem, Gabriel dobrze mu płacił za swoje dziwaczne zlecenia, ale na Boga, przecież to absurd wyrzucać kolejne dziesięć tysięcy cassiellonów, żeby valowski żołnierz zakręcił ci włosy na wałki! Archanioł ma służbę, która sobie z tym sto razy lepiej poradzi! Bezsprzecznie trzeba to raz na zawsze skończyć.

Gdy ujrzał Gabriela przy oknie, naburmuszonego i zezłoszczonego na niego bez żadnego konkretnego powodu, z przekąsem stwierdził, że przyjdzie mu to z łatwością. Jednak teraz, kiedy przyglądał się jego małej, zarumienionej twarzy okolonej jasnymi włosami, coś ścisnęło go za serce – coś jakby wyrzuty sumienia, że zamierza zostawić tę kruchą istotę na pastwę jej niezaradności i osamotnienia. W tej jednej chwili zdał sobie sprawę, że naprawdę go polubił. Poprzez zasłonę ekscentryzmu, nietypowego zachowania, wiecznych krzyków i złośliwości dostrzegł prawdziwego Gabriela – zamkniętego w swoim świecie, z daleka od destrukcyjnej rzeczywistości.

Milord obdarzył go ciepłym uśmiechem. Konstant poczuł miał wrażenie, że topi się od środka. Nagle pomimo całej swojej elokwencji nie wiedział, jakich użyć słów, żeby oznajmić mu swoje postanowienie.
-Dawno się tak nie najadłem! – powiedział Gabriel, swobodnie odchylając się w fotelu. – Trochę gąbczasta ta ośmiornica, ale to pewnie jej specyfika?
Konst skinął głową.
-A przyprawy ci nie przeszkadzały? – zapytał, nieznacznie unosząc brew.
-To było raczej aromatyczne niż ostre. Przyznaję, nigdy nie jadłem tak doprawionej potrawy, ale smakowała mi, bo właśnie nie była ostra…
-Zatem lord Enitharmon ma za sobą pierwszy posiłek przyrządzony według zoańskiego przepisu.

Na ruchliwym obliczu archanioła odmalowała się szeroka gama emocji – najpierw wyraźne niezadowolenie, potem zastanowienie, a na koniec rozbawienie. Uśmiechnął się szczególnym, enigmatycznym uśmiechem, jakby tylko do siebie, i rzekł:
-Zawsze musi być ten pierwszy raz. Ale jedna ośmiornica jeszcze nie czyni mnie zwolennikiem demońskiej kultury!
-Może nie. Wiesz, ja osobiście uważam, że trzeba być otwartym na świat. Możesz mnie nazwać zwolennikiem demońskiej kultury, bo ubieram się zgodnie z ich modą, noszę rapier i gotuję według ich przepisów, lecz tak naprawdę staram się czerpać z mojego otoczenia wszystko, co najlepsze.
-Czyli według ciebie ubrania, broń i jedzenie z Emanacji są mniej wartościowe?
-Nie, po prostu lubię zoańskie. Tak samo jak twój kryształ, valowski heban, enionowskie kanapy i ahańskie gryfy. Dlaczego mam zamykać się na inne rozwiązania?

Gabriel pokiwał głową ze zrozumieniem. W jego bystrych, chabrowych oczach przelotnie odbiła się wyrozumiałość, jaką starsi żywią wobec młodszego pokolenia, nadal skłonnego do snucia złudzeń i rewolucyjnych poglądów. Konstant uznał to za protekcjonalne. Nie zdążył jednak wyrazić swojego niezadowolenia, gdyż poraziła go pewna myśl. Nim się spostrzegł, wypowiedział ją na głos:
-Ile ty masz właściwie lat, Gabrielu?

Milord był wyraźnie zaskoczony jego ciekawością. Zaśmiał się swoim uroczym, uwodzicielskim śmieszkiem, pieszczotliwie przesuwając dłońmi po zamszowych oparciach fotela.
-Zbyt dużo – odparł, figlarnie spoglądając mu w oczy. – Zostałem stworzony przez Boga, razem z moją siostrą Koronis. To było bardzo dawno temu…
Konstant wytrzymał jego wzrok, ale poczuł się przez niego nieswojo. Dotąd nie do końca uświadamiał sobie, że Gabriel należy do wąskiego grona aniołów, które miały zaszczyt obcować z Bogiem. Zapewne jego moc i magiczne umiejętności przewyższają wszystko, czego on sam do tej pory zdołał się nauczyć…

Na chwilę w jego oczach milord stracił młodzieńczą żywiołowość, przestał wyglądać krucho i niewinnie. A przecież wciąż miał te same kręcone włosy koloru lnu, które zawsze dodawały mu subtelnej kobiecości, miękkie i lekko frywolne rysy twarzy wciąż odzwierciedlały jego kapryśną naturę, a tunika wciąż raziła niespotykanym krojem i mieszanką dwóch barw: miodowej i granatu. Gabriel włożył tylko jej wierzchnią część. Przy okrągłym dekolcie, na szerokiej szarfie spinającej ją w pasie oraz przy jej skraju zdobiły ją naszywane, złote ornamenty.
-A ty? – odezwał się, kiedy cisza niezręcznie się przedłużyła.
-Co ja? – Konst zamrugał z dezorientacją, jakby wyrwany ze snu.
Gabriel uśmiechnął się promiennie i wrażenie dostojności oraz dystansu, które wywierał, prysło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
-Ile masz lat?
-Zbyt mało – odburknął Konst wymijająco.

Nie spodobała mu się dotąd spychana przez niego na margines oczywistość, że milord jest od niego starszy i potężniejszy magicznie, a co za tym idzie, że tak naprawdę sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej, niż sądził: to nie on zdecydował zaopiekować się Gabrielem, tylko Gabriel z jakiegoś powodu wybrał go, żeby dotrzymywał mu towarzystwa.
-Zaraz, zaraz… To ma być zagadka matematyczna? – Jak zwykle, gdy się nad czymś zastanawiał, zaczął pstrykać palcem o dolną wargę. – Od czasu buntu Lucyfera minęły dwadzieścia dwa lata, a ty byłeś wtedy dzieckiem. Stawiam, że masz coś koło trzydziestki.
-Trzydzieści dwa. Dokładnie trzydzieści dwa – przyznał archanioł.

Konstant nie wiedział, jak naprowadzić rozmowę na odpowiednie tory i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu natchnienia. Wtedy przypadkiem jego uwagę przykuła kartka papieru, która przez cały czas leżała na blacie biurka. Nie od razu rozszyfrował swoje imię, wykaligrafowane z niezwykłą precyzją i kunsztem. Na ten widok doświadczył osobliwego uczucia, czegoś na kształt zadowolenia albo wręcz zmysłowego porywu. Szczerze się tym zdumiał, ale na szczęście nie miał czasu rozważać swojej reakcji, bo Gabriel dostrzegł jego zainteresowanie kartką.  Natychmiast sięgnął po nią z zamiarem zmięcia. Konst zdążył go jednak powstrzymać, przykrywając jego dłoń swoją. Różowawy rumieniec na policzkach milorda zmienił odcień na karmazynowy. Chorąży nie wiedział, co powiedzieć, nagle obezwładniony powracającym uczuciem, które wreszcie zidentyfikował jako przypływ pożądania.

Nie po raz pierwszy żywił je wobec Gabriela, ale po raz pierwszy było tak namacalne i intensywne, że nie umiał go zignorować.
„Spokojnie, Konstant, tylko spokojnie” – powtarzał w myśli, lecz paradoksalnie jego serce zaczęło przyspieszać, a palce kurczowo zacisnęły się na dłoni milorda.
***
Gabriel spoglądał na grzbiet dłoni Konstanta, podziwiając tkwiący w srebrnym sygnecie lazuryt. Na tle tej umięśnionej ręki przegub dłoni archanioła wydawał się jeszcze szczuplejszy, niż był w rzeczywistości.
Musi wyrwać mu tę kartkę! Koniecznie musi! Ale chyba już za późno… Pewnie zobaczył swoje wykaligrafowane imię. Inaczej by go nie powstrzymał.
Zrobiło mu się gorąco pomimo otwartego okna i znacznego ochłodzenia powietrza na dworze. Zerwał się wiatr, zwiastując nadciągający deszcz.
Chętnie zrzuciłby z siebie tunikę i poszedł się wykąpać. Strużka potu spływała mu po plecach i nie wiedział już, czy to wina dotyku dłoni Konstanta, czy rozgrzewającego wina. Nigdy wcześniej nie próbował tego demońskiego wynalazku, wierny swojej zachowawczej, anielskiej naturze. Alkohol potęgował jego erotyczne pragnienia, które zuchwale domagały się dojścia do głosu.

Chwila niezręcznego milczenia ciążyła mu jak ołów i zniecierpliwiony zaczął wiercić się w fotelu. Jakby to wyczuwając, Konst w końcu rzekł:
-Nie chcę twoich pieniędzy. Oddam ci wszystko, co mi do tej pory zapłaciłeś. Jesteśmy przyjaciółmi, a ja nie będę brał wynagrodzenia za układanie przyjacielowi włosów albo za pójście z nim na spacer w góry, albo za zorganizowanie mu bankietu, albo za pomoc przy wybraniu kwiatów do bukietów… – urwał, mocniej ściskając palce Gabriela – rozumiesz? Chociaż jesteś lordem Enitharmon, a ja chorążym Anielskiej Armii, łączy nas przyjaźń. Zatem nie próbuj mi więcej płacić, bo mnie obrazisz.

Archanioł w końcu odważył się spojrzeć mu w oczy. Ich poważny, choć także nieco rozmarzony wyraz przyprawił go o prawdziwą, miłosną euforię.
-Dzię-ku-ję – wyjąkał drżącym głosem, jakby nagle zapomniał, jak się artykułuje wyrazy.
-A co ma znaczyć ta kartka? – zapytał Konst, błyskając zębami w łobuzerskim uśmiechu. – Szykujesz mi jakiś prezent?
-Prezent? – zdumiał się Gabriel, z konsternacją spoglądając na skrawek papieru przykryty ich dłońmi. – Chodzi ci o ten wykaligrafowany napis?
-Moje imię to nie byle jaki napis. – Chorąży uśmiechnął się szerzej. – A może wypisywałeś nowy rozkaz dla mnie?
Milord pokręcił przecząco głową i odparł nad wyraz szczerze:
-Zdarza mi się kaligrafować twoje imię, kiedy wyjątkowo intensywnie o tobie myślę.
-A co tym razem myślałeś?
-Że chciałbym, abyś mnie pocałował.
***
W pierwszej chwili Konstant oniemiał z wrażenia. Siedział bez ruchu, bojąc się poruszyć najmniejszym mięśniem. Był jak sparaliżowany, a jego mina musiała wiernie odtwarzać proces uświadomienia, który właśnie zachodził w jego umyśle, bo Gabriel przyszpilił go bystrym wzrokiem. Czerwone plamy powoli znikały z policzków archanioła, ustępując miejsca prawie trupiej bladości. Na jego obliczu odmalowało się zrozumienie zmieszane z przerażeniem. Spróbował cofnąć dłoń, ale Konst nadal bezwiednie zaciskał na niej palce.
Dlaczego od razu wiedział, że „milady” nie żartuje z tym pocałunkiem? I dlaczego, u licha, wcześniej nie zauważył jego szczególnego zainteresowania swoją osobą? W jednej chwili wszystko stało się dla niego jasne – te nietypowe zlecenia, ciągła nerwowość archanioła i towarzyszące jej rumieńce, wymowne spojrzenia, promienne uśmiechy zarezerwowane tylko dla niego… Poza tym Gabriel ani razu nie podniósł na niego głosu, podczas gdy na swoich pracowników i służbę bez przerwy wrzeszczał. Kiedyś Konst słyszał nawet, jak wdał się w gorącą dyskusję ze swoim nadwornym magiem Razjelem i nie omieszkał go przy tym nazwać „omszałym grzybem”.
Przyjaciele milorda także nie darzyli go szczególną sympatią. Śpiewaczka Izrafel i ów „omszały grzyb”, Razjel, okazywali mu jawną wrogość. Krewka Izrafel powiedziała wprost, żeby uważał na to, co robi, bo jest przez nich obserwowany i w razie czego narazi się na zemstę całego Enitharmon. Jedynie ogrodniczka Tubiel normalnie z nim rozmawiała, lecz ona też kilka razy dała mu do zrozumienia, że powinien się pilnować.
-Przepraszam – wycedził Gabriel przez zaciśnięte zęby. – To było nietaktowne z mojej strony. Mogłem skłamać. Puść mnie.
Konstant spełnił jego żądanie, nadal daleki od ochłonięcia z nadmiaru wrażeń. Ta prawda była tak oczywista jak wiek i pozycja milorda. Ciągle znajdowała się tuż przed jego oczami, ale nie potrafił jej dostrzec. Gabriel był w nim zakochany.
„A co ja na to? – pomyślał, przygryzając wargę. – Na Boga, po co się w ogóle nad tym zastanawiam? Lubię kobiety. Koniec. Kropka.”
-Lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz – dodał archanioł.

Podniósł się z fotela, zapewne żeby podejść do okna, co w jego grzecznościowym języku oznaczało, że audiencja u ministra kultury i dobrych obyczajów właśnie dobiegła końca. Nie zdołał jednak zrobić dwóch kroków, kiedy się zachwiał i runął na ziemię. Konstant błyskawicznie zerwał się z miejsca. Wyminął biurko i przykucnął obok oszołomionego Gabriela, który usiłował podnieść się z kolan, opierając ręce na dywanie. Jego jasne loki były w nieładzie, zasłaniając część twarzy. Przeklinał coś pod nosem, ale nie odważył się na niego spojrzeć. Konst delikatnie ujął go za łokieć, a gdy skonstatował, że „milady” nie broni się przed jego pomocą, drugą ręką oplótł go w pasie i dźwignął do góry. Postawienie go na nogi nie sprawiło mu większego problemu. Gabriel był lekki i kruchy jak jego drogocenny kryształ.

Przez krótką chwilę trzymał go w ramionach, doświadczając nawrotu pożądania. Różany zapach jego ciała i sama bliskość podziałały na niego jak afrodyzjak. Wbrew podszeptom zdrowego rozsądku wzmocnił uścisk i wplótł palce w jego włosy. Były jedwabiście gładkie i puszyste, jak włosy kobiety.
„Ale on przecież nie jest kobietą, do cholery! – w jego umyśle na nowo zapaliła się alarmująca lampka. – To tylko wrażenie spowodowane jego uderzającą urodą i alkoholem. Opanuj się.”

Odsunął go od siebie i choć unikał jego wzroku, jednak na niego natrafił. Spodziewał się zobaczyć w nim złość, ale zamiast niej ujrzał smutek i to poruszyło go nawet bardziej, niż wcześniej jego bliskość.
-Gabrielu, nie patrz tak na mnie, bo tego nie zniosę.
-Jaką ci to robi różnicę?
-Wielką, bo…
-Bo co? Bo jestem twoim przyjacielem?
-Tak.
-Bzdura.
-Nie wierzysz mi?
-Nie.
-Nie wiem, co mam zrobić.
-Więc nie rób nic.
-Ale…
-Ale co tym razem?

Lekko uniesiona brew milorda świadczyła o jego gotowości do podjęcia kłótni. A to była ostatnia rzecz, której Konstant by sobie życzył.
-Pozwól mi ochłonąć.
-Równie dobrze możesz ochłonąć w Vali.
-Bo ty mi tak każesz?
-Owszem.
-Sądzisz, że będziesz mi rozkazywać?
-Jak dotąd całkiem nieźle mi się to udawało.
-Masz rację. Jak dotąd.

Konst cofnął się o krok, pozwalając, by gniew przezwyciężył wszystkie inne kłębiące się w nim uczucia.
Posłał mu ostatnie spojrzenie i odwrócił się do wyjścia. Gabriel go nie zatrzymał i wtedy uświadomił sobie jeszcze jedną niepokojącą rzecz – bardzo chciał, żeby to zrobił.
***
„Niech sobie idzie w cholerę! Jak mógł mnie odrzucić? Jestem wcieleniem anielskiego piękna!” – myślał, dając upust podszeptom próżności.
Kręciło mu się w głowie i ponownie opadł na fotel, bez powodzenia próbując opanować słabość. Alkohol sprawił, że na niczym mu nie zależało, nie do końca też uświadamiał sobie, co między nimi zaszło.
Przymknął nagle ciężkie powieki, wspominając słowa przestróg swoich przyjaciół. Nie powinien był ufać valowskiemu żołnierzowi, choćby był nieziemsko przystojny. Vala to Vala. Nazwa mówi sama za siebie.

Kiedy znowu otworzył oczy, przez szpary w firanach sączył się różowawy blask poranka. Bolał go kark, a w ustach czuł nieprzyjemną suchość. Nigdy wcześniej nie spał w fotelu, nigdy wcześniej nie pił też wina. Z ogromną trudnością skompletował wydarzenia minionego popołudnia. Przerażony własną głupotą uderzył się w czoło otwartą dłonią. Uświadomił sobie, że przecież stracił swoją wielką szansę! Konstant trzymał go za rękę, a nawet obejmował i dotykał jego włosów! Gdyby tylko niepotrzebnie nie uniósł się honorem… Gdyby tylko był bardziej trzeźwy… Może obudziłby się teraz w jego ramionach, zamiast w tym cholernym fotelu!

„Muszę to natychmiast odkręcić!” – postanowił.
Otworzył szufladę biurka i wyjął z niej okrągłe lusterko. Na widok swoich podkrążonych oczu i potarganych, rozwichrzonych włosów przeciągle jęknął.
„Najpierw jednak doprowadzę się do porządku!”

KONIEC

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *