Ołowiany świt – Michał Gołkowski

olowiany swit michal golkowskiTermin „fanfiction” odnosi się zazwyczaj do filmów i seriali. Jest to dział ogromny i wciąż rosnący, zawierający mniej i bardziej udane uzupełnienia czy rozwinięcia filmowych wątków. Zazwyczaj nie mają one akceptacji właścicieli praw autorskich do danego produktu, co bywa godne pożałowania, gdyż znajdują się tam świetne opowieści. Jednak nie tylko filmy czy seriale proszą się czasem o jakąś kontynuację. Niejeden pisarz odczuwał już chęć tworzenia własnych historii w klimacie i realiach powieści innego autora. Zwykle tego nie robi, żeby nie narazić się na sprawę sądową. Jeśli jednak jego apetyt dotyczy książki, której ustawa o prawach autorskich już nie obejmuje albo gdy ma zgodę samego autora, tworzy czasem naprawdę ciekawą pozycję. W ten sposób na przykład postąpił rosyjsko-ukraiński pisarz Władimir Wasiliew, tworząc wspaniały – choć niestety bardzo krótki – zbiór opowiadań pod wspólnym tytułem „Wiedźmin z Wielkiego Kijowa. Uczynił to za zgodą Andrzeja Sapkowskiego i stworzył dzieło absolutnie unikalne. Kto wie, czy nie ciekawsze niż oryginał. Urokowi tworzenia swojej wersji cudzego świata uległ też młody polski literat, Michał Gołkowski. Operując w bogatym uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a, napisał „Ołowiany świt”.

Czarnobyl, strefa zakazana strzeżona przez wojsko, oddzielona od „Dużej Ziemi”, czyli terenów czystych, nieskażonych żadnym z dwóch wybuchów. Na nieostrożnych ludzi czyhają tu rozmaite niebezpieczeństwa, nieznane nigdzie indziej, ale są tacy, którzy żyją z eksploatacji zasobów Zony. To Stalkerzy, twardzi i odważni straceńcy, czasem przypłacający życiem swój osobliwy „zawód”. Tworzą nie tyle grupę, co rodzaj luźnego związku, w którym czasem tworzą się niewielkie, kilkuosobowe oddziały. Do jednego z takich oddziałów należy Miś, Polak. Jego koledzy, Łysy i Wańka, którzy postanowili spenetrować starą mleczarnię pełną zombie, z niejasnych powodów popełniają samobójstwo – jeden na miejscu, drugi kilka dni później, we własnym domu. Z zespołu pozostaje więc tylko dwóch, Miś i Dr. Nadal poszukują artefaktów, uważając, by nie wpaść na jakąś anomalię, taką jak elektra lub wiedźmi kisiel i broniąc się przed bandytami, którzy – sami nie kwapiąc się do narażania życia w Zonie – rabują Stalkerów wracających z łupami. W rzeczach zmarłego tragicznie Łysego znajdują screenshot z obrazem tajemniczej Wieży i postanawiają ją zbadać. Wyprawa idzie źle. Ledwie udaje się im skryć przed potężnym promieniotwórczym podmuchem – nawet nie do końca skryć, bo Miś zostaje napromieniowany. Musi przejść długą rekonwalescencję przed powrotem do Zony. W trakcie Dr prosi go, by odebrał „przesyłkę” od żołnierzy nielegalnie zaopatrujących Stalkerów. Ma to być łatwe i bezpieczne zadanie…

„Ołowiany świt” nie ma właściwie jakiegoś silnego, głównego wątku. Jest to podzielony na opowiadania zapis fragmentu życia Stalkera, poszukiwacza skarbów w zakazanej strefie, pełnej groźnych „bękartów Zony”. Nie ma on pojęcia, po co komu zbierane przez niego artefakty i nie obchodzi go to. Dostaje za nie zapłatę i to mu starcza. Dlaczego wybrał takie życie? Czym go skusiło? Każdy czytelnik musi sam znaleźć na to odpowiedź. Na pewno nie pożałuje tych poszukiwań. Książka jest znakomicie napisana, autor używa pięknego, literackiego języka i dokłada do niego tylko tyle wulgaryzmów, ile jest koniecznie potrzebne dla podkreślenia wagi czyichś słów czy uzyskania określonego efektu. I robi to odpowiednio rzadko, by nie razić bardziej wysublimowanego smaku. Ani sytuacje, ani bohaterowie nie mają w sobie nic przesadzonego czy sztucznego. Raz zacząwszy lekturę, trudno się od niej oderwać, gdyż nakreślony przez Michała Gołkowskiego obraz Zony, oglądany przez czytelnika oczami Misia, wciąga bez reszty. Można rzec, że trzyma go jak „grawikoncentrat”, jedna z groźniejszych anomalii Zony.

Książka na pozór nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ma dość sztampową, choć poprawnie wykonaną okładkę, a choć papier jest dobrej jakości, a czcionka odpowiednio duża, można nie zwrócić na nią uwagi podczas przeglądania książek na księgarskiej ladzie. Jest to tym bardziej możliwe, że w naszym kraju pokutuje przekonanie o mniejszej wartości rodzimej literatury, zwłaszcza fantastycznej. Dlatego właśnie dobrze, że istnieją portale na których można przeczytać recenzję książki przed podjęciem decyzji o  zakupie. „Ołowiany świt” to pozycja, którą naprawdę warto mieć i która zaprzecza teoriom głoszącym, że Polacy nie umieją tworzyć dobrej fantastyki.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska
Ocena: 5/5

Tytuł: „Ołowiany świt”
Autor: Michał Gołkowski
Język oryginału: polski
Okładka: miękka
Ilość stron: 358
Rok wydania: 2013
Wydawnictwo: Fabryka Słów

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *