Mój tydzień z Marilyn

„Zero talentu, zero warsztatu, czysty instynkt” – tak o grze aktorskiej Marilyn Monroe miał powiedzieć Laurence Olivier. Tych dwoje spotkało się w 1957 roku na planie filmu „Książę i aktoreczka”. Monroe mająca już wtedy u swoich stóp Hollywood, przyjechała do Londynu, by zagrać w jego adaptacji sztuki „The Sleeping Prince”. Rolę girlaski Mariny – niezbyt utalentowanej i nieprzesadnie mądrej gwiazdki rewiowej, na deskach teatru grała partnerka życiowa Laurence`a, słynna, choć wtedy już nie tak popularna aktorka Vivien Leigh. W filmowej wersji teatralnego hitu rolę tę zagrała właśnie Marilyn. Była wówczas, jak się wydawało, szczęśliwą Mrs. Miller – kilka miesięcy wcześniej poślubiła amerykańskiego dramaturga Arthura Millera. Prawda była jednak zupełnie inna – młode małżeństwo zmagało się z pierwszym kryzysem i wzajemnym rozczarowaniem, Monroe walczyła z uzależnieniem od środków uspokajających i nasennych a psychiczna obręcz, którą zaciskali wokół niej najbliżsi, wyraźnie ją paraliżowała. Tak jak słynna „the method” Lee Strasburga, którą w swoim aktorstwie stosowała Marilyn.Wydarzenia towarzyszące powstaniu „Księcia i aktoreczki” opisane przez Colina Clarka w autobiograficznej powieści „Książę, aktoreczka i ja” stały się kanwą wchodzącego na ekrany polskich kin filmu „Mój tydzień z Marilyn”. Wspomnień Clarka, który przy „Księciu i aktoreczce” pracował jako trzeci asystent reżysera (czyli jako „przynieś-wynieś-pozamiataj”) wydanych w 1996 roku nie sposób dziś zweryfikować pod względem ich wiarygodności, lecz nie ma to większego znaczenia. Nawet jeśli pikantno-sentymentalna historia o jego prawie-romansie z boską M.M jest fikcją, nie umniejsza to fascynacji autora amerykańską ikoną seksu. Nawet jeśli opisana historia jest zmyślona, to odmalowane są w niej rzeczywiste postaci. I rzeczywisty film, do którego teraz warto wrócić by docenić kunszt aktorów grających w „Moim tygodniu z Marilyn”.

Mamy tu bowiem do czynienia z dość karkołomną artystyczną matrioszką – jest to film na podstawie książki, która opisuje kulisty powstawania filmu na podstawie dramatu. Rewelacyjna obsada aktorska, w której gwiazdy grają gwiazdy (doskonała Michelle Williams w roli tytułowej, Julia Ormond jako Vivien Leih, Judi Dench jako Sybil Thorndike, uroczy Eddzie Redmayne – na którego miło popatrzeć (!) w roli Colina, świetna Zoe Wanamaker jako Paula Strasberg) i udana charakteryzacja ratują ten film, bo sama narracja jest zachowawcza i uwięziona w ramach produkcji telewizyjnej (reżyser Simon Curtis od lat jest reżyserem telewizyjnym, czego nie da się w filmie nie zauważyć). Przyjemnie się ogląda, ale mówiąc niezbyt wyszukanym językiem – szału nie ma. Nie ma, lecz z jednym wyjątkiem – aktorstwo Michelle Williams rzuca na kolana. Co do tego są zgodni wszyscy krytycy. Genialnie ucharakteryzowana aktorka do perfekcji opanowała gesty i mimikę Marilyn, chwilami nawet mówi jej głosem – dziecinnym, słodkim, niepokojąco irytującym. Udało jej się nawet zagrać Monroe grającą samą siebie. To naprawdę jest gra na kilku poziomach: Monroe-Norma Jane, Monroe stająca się Monroe na użytek zachwyconych fanów i dziennikarzy, Monroe-aktorka na planie „Księcia i aktoreczki”. Może wydawać się, że nie ma nic prostszego niż zagrać najsłynniejszą blondynkę Hollywood, ale wystarczy sobie przypomnieć wszystkie Marilyn-podróbki. Jak łatwo ją przerysować, zamienić kołysanie biodrami w parodię, nieustannie drżące usta – w karykaturalny tik. Williams zagrała genialnie, niejednoznacznie. To może być rola oskarowa.

Na uwagę zasługują także – nie wiem czy dzięki reżyserii czy raczej inteligentnemu aktorstwu Judi Dench, Zoe Wanamaker, Julii Ormond i wspomnianej już Michelle Willams – subtelnie zarysowane i bardzo złożone  rywalizacje między kobietami z otoczenia Marilyn. Jej bezwstydna kobiecość, która zamienia mężczyzn w proste urządzenia hydrauliczne z niezbyt mądrymi minami, wprowadzała też, jak możemy sobie wyobrazić, wiele zamieszania w relacje między kobietami. Obnażała kompleksy innych, zagrażała (nie z winy Marilyn!) dobrym związkom, stanowiła wyzwanie. To naprawdę ciekawe, obserwować te świetnie zagrane, ledwo zauważalne drgania powiek, niespokojne ręce, poirytowane spojrzenia rzucane wpatrującym się w Blondynkę mężczyznom przez ich żony i narzeczone – wszystkie te odruchowe zachowania służące do oznaczania swojego terenu w chwili zagrożenia.

Aktorstwo kobiet w tym filmie jest jego najmocniejszą stroną.

Agata Jawoszek

Tytuł oryginalny: My Week with Marilyn

Rok produkcji: 2011

Reżyseria: Simon Curtis

Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania

Występują: Michelle Williams, Kenneth Branagh, Eddie Redmayne, Emma Watson, Judi Dench, Julia Ormond

Dystrybutor: Forum Film Poland

About the author
Agata Jawoszek
rocznik `83, absolwentka slawistyki, obroniła doktorat z literatury bośniackich muzułmanów, specjalizuje się w kulturze krajów bałkańskich, czyta zawsze i wszędzie, najchętniej kilka książek na raz; ma słabość do sufizmu i sztuki islamu.

komentarz

  1. Po genialnej książce Colina Clarka „My week with Marilyn” (już za chwilę po polsku) spodziewałem się czegoś więcej. Warto obejrzeć ze względu na Michelle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *