Mierny finał, czyli „A Conjuring of Light” V. E. Schwab

29939230Finalny tom trylogii Odcienie magii V.E. Schwab bez wątpienia jest najlepszym. Jako jedyny odznacza się zwartą strukturą i właściwą akcją. Bohaterowie mają przed sobą określony cel i konkretne przeszkody. Nawet jeśli fabuła opiera się na standardowym motywie wyprawy, nie jest to żaden zarzut w przypadku fantasy. Tempo prowadzenia akcji jest dosyć nierówne, ale nie na tyle, by powstał duży kontrast pomiędzy momentami, gdy coś się dzieje, a tymi, w których akcja przycicha, zwłaszcza że te drugie przesycone są silnymi emocjami.

Jednocześnie A Conjuring of Light nie sprawdza się jako zamknięcie trylogii, dowodząc tego, jak bardzo niepotrzebny był drugi tom i jak bardzo musiałam się zmusić, aby przeczytać ją do końca. Stanowi kwintesencję wszystkich problemów, jakie Schwab ma ze swoim warsztatem pisarskim. Ponieważ nie udało mi się nawiązać żadnego emocjonalnego kontaktu z bohaterami w poprzednich tomach, ten czytałam tylko dla fabuły i skończyłam głęboko rozczarowana.

Postaci to główny problem całej serii. Nie posiadają wyraźnie zaznaczonych osobowości i sprowadzają się do serii klisz typowych nie tylko dla fantastyki, ale dla całej kultury popularnej. Nawet Holland, który miał przynajmniej jakiś ślad charakteru, został tutaj bohaterem melodramatycznego wątku skalanej niewinności. Im więcej historii przypisała mu Schwab, tym gorzej wypadł, co wiele mówi o zdolnościach autorki. Tradycyjnie więc najciekawsze są postaci poboczne, chociaż one też są po prostu banalne. Znaczną część powieści stanowią reakcje pomiędzy bohaterami, co nie mogło wypaść dobrze, jako że postaci nie mają, cóż, osobowości. Dlatego też ich interakcje sprowadzają się do chwytliwych haseł i zaczepnych uwag, a relacja Alucarda i Kella to w zasadzie gimnazjalne przekomarzanie się, wyjątkowo niestosowne w zaistniałych okolicznościach. Jedynym interesującym momentem jest ten, w którym Holland wytyka Lili hipokryzję, że obwinia go za śmierć Barona, chociaż sama morduje bez skrupułów. Nie ma to oczywiście żadnych długofalowych konsekwencji, ale stanowiło ciekawy moment, kiedy autorka przypomniała sobie, co napisała kilka tomów wcześniej. Cała niebinarność płciowa Lili znika jednak w tym tomie, więc widocznie przypomnienie sobie jednego elementu jej charakterystyki nastąpiło kosztem innego. Rhy jest w zasadzie jedyną postacią, która rozwija się w trakcie trwania serii, szczególnie w trzecim tomie, ponieważ przechodzi przez wyjątkowo traumatyczne doświadczenia. Jego wątek śledziłam z największym zainteresowaniem. Natomiast ulubieniec publiczności, czyli Alucard, tutaj został sprowadzony do szeroko stosowanego chwytu „heteronormatywność w każdym uniwersum”. Zabawne, że nikt nie wspomniał o panującej w Czerwonym Londynie homofobii przy okazji opisywania romansów Rhy, ale widać autorka – znowu – nie pamiętała, co napisała kilka tomów wcześniej.

Ponieważ dobrze skonstruowane postaci potrafią pociągnąć kiepską fabułę, nic tu nie kryje jej niedostatków. Po pierwsze całość przedstawionych wydarzeń w żaden sposób nie nawiązuje do głównego tematu drugiego tomu – splagiatowanych z innych serii pojedynków z użyciem mocy żywiołów – dowodząc, jak bardzo był niepotrzebny. Cały turniej to zapchajdziura, która nie buduje relacji między postaciami, nie rozwija ich osobowości ani nie wnosi nic do fabuły. Pojawienie się Hollanda wraz z Osaronem mogło nastąpić pod koniec pierwszego tomu – i nic by to nie zmieniło. Po drugie cała akcja i napięcie, jakie powinno jej towarzyszyć, oparte są na funkcjonowaniu magii w świecie przedstawionym. Znaczna część wszystkich tomów serii poświęcona jest wyjaśnianiu, czym jest magia i jak działa. I choćby moje życie od tego zależało, po dwukrotnej lekturze trylogii nie jestem w stanie wyjaśnić, jak działa magia w świecie Odcieni magii. Pod pewnymi względami to nawet imponujące, że przy takim nadmiarze ekspozycji nie udało się przemycić żadnej konkretnej informacji. Dlatego też opieranie akcji na działaniu magii sprawia, że fabuła staje się pogmatwana. Czy też bałaganiarska. Nie jesteśmy w stanie podążać za działaniami bohaterów i realnie ocenić ich szans na zwycięstwo, co stwarzałoby jakieś napięcie, bo w każdej chwili może wypłynąć nowa informacja, że coś nie działa, „bo nie”. Ostatecznie tym, co przeważa szalę na ich korzyść, są dwa artefakty (jeden zdobyty przypadkiem), o których istnieniu dowiadujemy się w połowie i pod koniec trzeciego tomu. To tak, jakby król Artur dostał do rąk Ekskalibura w czasie finałowego pojedynku z Mordredem pod Camlann. Oznacza to, że fabuła jest niespójna i nie towarzyszy jej żadne finalne napięcie. Więź pomiędzy Kellem i Rhy działa, jak chce, w zależności od widzimisię autorki, magia działa, jak chce, moce Osarona nie są jasno zdefiniowane (ani tym bardziej on, jako postać). Do powieści wprowadzone zostają nowi bohaterowie, którzy nie mają większego wpływu na fabułę.

Finał jest rozczarowujący, ponieważ zasadniczo nic nie zmienia w obrębie świata przedstawionego. Rhy co prawda zostaje królem, ale to w końcu i tak musiało się stać, a Kell może podróżować z Lilą, ale co go tak naprawdę powstrzymywało do tej pory, poza poczuciem obowiązku? Bo okoliczności polityczne związane z sytuacją Kella jako maga ani trochę się nie zmieniły. Nic nie zmienia się w Białym Londynie, chociaż jego sytuacja stanowiła jeden z głównych wątków. Nie dowiadujemy się, skąd antari wziął się w Szarym Londynie ani jaka jest tajemnica pochodzenia Kella. Dwa główne problemy poprzednich tomów pozostają nierozwikłane i to jest największe rozczarowanie tej serii. Dziwi też, dlaczego kontynuuje się wątek Szarego Londynu, skoro zetknięcie króla Jerzego z magią do niczego nie prowadzi. Poprzednie tomy sugerowały, że nowy król Anglii odegra ważną rolę w fabule, ale zostało to całkowicie zignorowane w A Conjuring of Light.

Podsumowując,: Schwab potrafi tworzyć interesujące scenerie i wciągające dialogi, ale jej postaciom brak głębi, nie jest zdolna skonstruować spójnej fabuły i gubi się w tym, co sama pisze, jakby nie posiadała żadnej wizji całości, a jej styl staje się z tomu na tom coraz bardziej pretensjonalny. Nie mogąc wykreować napięcia poprzez treść, tworzy je sztucznie przez tanie chwyty stylistyczne, kwieciste przymiotniki i krótkie akapity, sugerujące, że dzieje się w nich coś istotnego, chociaż wcale tak nie jest. To właśnie styl sprawił, że odbiór powieści był tak męczący. Jeśli mogę coś powiedzieć o Odcieniach magii, to tylko tyle, że cieszę, iż mam to już za sobą. Nie uważam, żeby czas poświęcony na lekturę był całkowicie zmarnowany, ale mogłam też spożytkować go lepiej. Ostatecznie ta seria nie ma wiele do zaoferowania czytelniczce i z pewnością nie mam zamiaru sięgać po kolejne książki autorki.

Autorka: Victoria E. Schwab

Tytuł: A Conjuring of Light

Wydawnictwo: Terry Books

Rok wydania: 2017

Liczba stron: 624

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *