Kobieta w czerwonym berecie

Nikt nie znał tej kobiety. Cała wiedza składała się z plotek, domysłów i miliona przypuszczeń. Na pewno widywano ja tylko w jednym miejscu i o tym samym czasie: siedzącą w godzinach przedpołudniowych na ławce przy ulicy Czerwonego Kapturka 17. Ściślej rzecz biorąc: siedzącą naprzeciwko znajdującego się tam bloku.
Blok zbudowany był jeszcze w czasach stalinowskich, a sama ulica w czasach słusznie minionego ustroju nosiła wdzięczną nazwę Siedmiu Partyzantów. Nawet jednak wówczas nikt dokładnie nie wiedział, kim oni byli. Chodziły legendy, że chodziło o jakąś komunistyczną grupę bojową, zaginioną w tajemniczych okolicznościach w podmiejskich lasach. Nikt co prawda nie wyjaśnił, jak siedem dorosłych osób mogło zaginąć w rachitycznych zagajnikach, ale legenda trwała niewzruszenie. Upadła dopiero wraz z komunizmem. Wówczas to lokalna gazeta opublikowała artykuł, w którym opisała działalność owej grupy, tytułując ją „bandą siedmiu” i oskarżając o liczne rozboje, grabieże i gwałty. Coś musiało być na rzeczy, gdyż nowe władze miejskie w błyskawicznym tempie zmieniły nazwę ulicy na Czerwonego Kapturka, chcąc zapewne wynagrodzić mieszkańcom poprzednich patronów. Nastepnie zaś ustawiono ławkę pod blokiem.

Wkrótce potem zaczęła pojawiać się na niej nieznana nikomu dama w czerwonym berecie. Siadała na ławce, lekceważąc warunki pogodowe, które odstraszały nawet niezłomnego pana Zenka, który w obawie przed żoną wolał trzeźwieć na zewnątrz. Parę razy, w stanie głębokiego upojenia, próbował zagadywać nieznajomą panią, ale ta milczała niewzruszenie, patrząc w twardo w stronę bloku i odwracając twarz. A ponieważ rozmowa nawet z najbardziej atrakcyjnym profilem jest trudna, a nawet niemożliwa, pan Zenek z głębokim westchnieniem rezygnował z konwersacji i pogrążał się w wewnętrznych monologach złożonych głównie z poczucia winy, żalu za niedokonanym i podłych planach zdominowania groźnej żony. W końcu, korzystając z milczenia i dziwnej obojętności nieznajomej, zaczął wygłaszać długie monologi.

– Chłopaki, mówię wam, ona jest fajna – zwierzał się potem swoim dwóm kumplom: dozorcy i osiedlowemu technikowi od napraw wszelakich, z którymi pił w blokowej piwnicy -Nic nie mówi, nie reaguje w ogóle. Mogę gadać, a ona nic.
– A może jest sztuczna?- przerwał dozorca
– No jak możesz Bazyli?!- zawołał z przerażeniem pan Zenek, którego przestraszyła okropnie wizja rozmowy ze sztuczną starszą damą – Rusza się przecież!
– Ty wiesz, że teraz montują takie roboty? – wtrącił się do rozmowy technik – Wyglądają jak ludzie, chodzą, nawet gadać potrafią. Jeden film o tym widziałem.
– Ona akurat nie gada- mruknął Zenek i pogrążył się w ponurych rozmyślaniach na temat prawdziwości starszej damy.

Wraz z upływem czasu inni lokatorzy bloku również zainteresowali się codziennymi wizytami kobiety w czerwonym berecie.
– Ty popatrz – zwrócił się pewnego dnia pan Krótkiewicz do swojej żony – ona tu codziennie przychodzi i gapi się prosto w nasze okna. Znasz ją? Co to za jedna?
Pani Krótkiewicz popatrzyła przez okno.
– Faktycznie codziennie przychodzi i siada na tej ławce. Nie wiem, kto to. Nikt jej nie zna.
– Po co tu przyłazi?- wysyczał zdenerwowany Krótkiewicz – Może nas szpieguje. Agentka jakaś?
-Zwariowałeś?- zapytała z politowaniem żona – Chyba emerytowana. Przecież ona ma z siedemdziesiąt lat. Nie zauważyłeś?
-A jak miałem zauważyć? – wykrzyknął porządnie już zezłoszczony Krótkiewicz – Jak ona ma to czerwone na głowie i nic więcej nie widać. A poza tym myślałem, że ona tu wysiaduje tylko w weekendy, a ty mi mówisz, że codziennie tu przychodzi?!

Właściwie chodziło o to, że Władysław Krótkiewicz bał się. Nie na żarty. W obecnym życiu, bo przecież to z czasów ulicy Siedmiu Partyzantów już nie istniało, był biznesmenem, tkwiącym w nadzwyczaj skomplikowanych układach gospodarczych. Zajmował się tajmeniczymi interesami, a wielu jego byłych partnerów skończyło życie w okolicznościach nagłych i niejasnych. Jeden nawet wyleciał w powietrze razem z samochodem i garażem. Tak więc pan Władysław miał wszelkie podstawy sądzić, że osoba w czerwonym nakryciu głowy może go obserwować albo być co najmniej ostrzeżeniem.

Pan Władek zaczął więc rozmyślać nad zdemolowaniem potencjalnego miejsca obserwacji. Pierwszą myślą było przestawienie ławki w inne miejsce. Niestety, pomysł okazał się być trudnym do realizacji, gdyż nóżki ławki wpuszczone były w chodnik i zalane betonem. Wylewanie farby, wody i innych płynów również nie wchodziło w grę jako, że miejsce użytkowane było również przez pana Zenka, spędzającego tam ostatnio większość dnia oraz grupę emerytek organizujących sobie tam posiedzenia w słoneczne popołudnia. Podobnie ze względów humanitarnych wykluczone było rozsypanie na niej pinezek, gwoździ lub innych ostrych przedmiotów.

W końcu biznesmen wpadł na genialny pomysł. Z blokowych plotek wiedział, że  w tajemniczej starszej pani platonicznie kocha się emeryt z trzeciego piętra. Roman Wolny całe swoje życie był kolejarzem, a w czasie długich podróży pisał wiersze. To ułatwiało mu trudną pracę konduktora, a nawet zdobywać słuchaczy. Na emeryturze nie porzucił swojej pasji i niestrudzenie próbował opublikować swój debiutancki tomik. Odkąd na osiedlowej ławce zaczęła zasiadać dama w czerwonym berecie, to właśnie jej dedykował większość lirycznych poematów, w których dominowało wyrywające się w kierunku wybranki serce i opisy romantycznej przyszłości we dwoje. Krótkiewicz zakładał, że staremu kolejarzowi znudziło się podpatrywanie staruszki zza okna i chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o swojej sympatii. Choćby tego, jak nazywa się i gdzie mieszka. Wobec tego, zaopatrzony w butelkę koniaku, udał się na trzecie piętro, skąd po paru godzinach wrócił ogromnie zadowolony.

– Wiesz, że on uważa to za doskonały pomysł? – powiedział potem do żony- Podobno próbował z nią gadać, ale wyszło jak do ściany. Wolny przypuszcza, że ona jest głuchoniema.
– Może być -zgodziła się żona – do Zenka też się nigdy nie odezwała, a on przecież nawijał do niej godzinami.
Minęło parę dni, w czasie których zakochany kolejarz dzielnie wykonywał swą szpiegowską misję. Stojąc w klatce schodowej, natychmiast wyskakiwał z niej, gdy tylko staruszka podnosiła się z ławki. Szedł za nią tak, jak to opisano we wszystkich powieściach detektywistycznych, czyli zachowując bezpieczną odległość, ale taką, by obiektu uczuć i akcji nie stracić z oczu.

Pewnego kolejnego popołudnia wszyscy mieszkańcy domu mogli zobaczyć pijanego w trupa pana Zenka zalewającego się łzami i wykrzykującego na pół osiedla – Ona nie przyszła! Dziś nie przyszła!
Prawdziwa sensacja wybuchła zaś, gdy po jakimś czasie wrócił pan Wolny. Ciężko wzdychając poszedł do mieszkania sąsiada – zleceniodawcy, gdzie zemdlał i został odwieziony do szpitala.
Pan Krótkiewicz wracając do domu już na parkingu natknął się na żonę stojącą w grupie rozemocjonowanych sąsiadek. Na widok męża krzyknęła: – Władziu! Nigdy nie uwierzysz, co odkrył Wolny!
– A gdzie on jest? – mruknął niechętnie Królikiewicz, którego bolała głowa po kolejnej niemiłej wizycie urzędników skarbowych w jego firmie – Pisze kolejny wiersz do ukochanej?
– Dostał zawału i odwieźli go do szpitala. Nieważne! – zawołała, ponownie budząc w Krótkiewiczu niemiłe podejrzenia co do swojej zawsze deklarowanej troski o małżonka -Słuchaj! Ona nie żyje!
– Dzisiaj umarła? – zapytał niechętnie Krótkiewicz, którego denerwowała publiczna konwersacja.
– Jakie dzisiaj?! Podobno nie żyje od lat!- Krótkiewiczowa nie przestawała wykazywać dużego entuzjazmu w dostarczaniu mężowi najświeższych wiadomości.

Krótkiewicz złapał żonę za rękę.
– Zwariowałaś kompletnie?- wysyczał -Co ty gadasz? – a rozejrzawszy się wokół i zobaczywszy wokół zgromadzonych niemal wszystkich sąsiadów,  rozkazująco powiedział:
–  Idziemy do domu!
-Ależ Władziu – próbowała słabo protestować małżonka, której żal było  opuszczać ożywioną dyskusję z sąsiadkami
-Potem. W domu mi powiesz – pociągnął ją w stronę domu, marząc o aspirynie i chwili spokoju. Potem jednak zrozumiał, ze jednak coś dziwnego wydarzyło się pod jego nieobecność.
Kiedy weszli do domu Krótkiewicz, powiedział do żony – No więc co się stało? Wolny dostał zawału?
-Tak i to tutaj!
-W swoim mieszkaniu?- nie zrozumiał Krótkiewicz
– Nie! Tutaj! U nas znaczy!

Starając się nie patrzeć na męża, którego mina jasno wskazywała, że za chwilę i on może stać się ofiarą jakichś nagłych dolegliwości, zaczęła relacjonować opowieść zakochanego kolejarza, którą zdążył przekazać zanim zasłabł.

Po kilkudniowym śledzeniu tajemniczej damy w berecie, Wolny ustalił wreszcie, że zazwyczaj znika w bramie domu przy byłej ulicy Pawki Morozowa, przemianowanej w okresie transformacji na Aleję Trumana. Trudno tak naprawdę powiedzieć, dlaczego nadano jej to szumne miano, skoro cała uliczka była mała, dość wąska i składała się z czterech niewielkich kamienic. Prawdopodobnie władze miejskie chciały nawiązać kontakt z Zachodem, od którego miasto było tak długo odcięte za sprawą komunizmu i legendy Siedmiu Partyzantów. Owego feralnego dnia odważył się wreszcie wejść za nią do bramy i ze zdziwieniem stwierdził, że kobieta w szykownym nakryciu głowy zniknęła. Nie było jej na klatce, ani na schodach. Kolejarz doszedł do ostatniego piętra i tam zawrócił. Zamyślony wyszedł na podwórko kamienicy, gdzie zobaczył  kobietę trzepiącą dywan.

-Przepraszam panią bardzo – zagadnął Wolny – szukam pewnej osoby, która prawdopodobnie tu mieszka.
– Tak?- zapytała nie przerywając trzepania – A kogo?
– No właśnie nie wiem – wyznał z zakłopotaniem kolejarz – Nie znam niestety jej nazwiska, wiem tylko jak wygląda.
Jego rozmówczyni ponownie z całej siły huknęła w dywan, odwróciła się do niego i popatrzyła z nieufnością – To skąd pan wie, że tu mieszka?

– Bo przypadkowo widziałem, że wchodziła tu do bramy- skłamał Wolny – To znajoma z dawnych lat, jak mi się wydaje.
Pomyślał z zakłopotaniem, że kłamstwa przychodziły mu z coraz większą łatwością.Szybko usprawiedliwił się jednak, że słusznie postępuje. Miłość w jego wieku nie przytrafia się przecież tak często.
– A jak wygląda?- zapytała kobieta
– Starsza, elegancka, szary kostium, czerwony beret – wyrecytował Wolny
– Panie to niemożliwe – powiedziała.
– A to dlaczego? – zaperzył się Wolny, który powoli miał dosyć tajemnic odgradzających go od obiektu uczuć.
– Dlatego, że ona umarła jakieś dziesięć lat temu.

Wolny zamarł, następnie poczuł, że chyba nie chce wierzyć jakiejś obcej babie. Następnie zaś poczuł, że coś tu się nie zgadza.
– Jest pani pewna? – zapytał tonem, jakby prosił o darowanie mu życia
– Jasne. Całe lata tu mieszkała. To ona projektowała całe to osiedle, a wcześniej za okupacji była narzeczoną szefa tych partyzantów czy tam bandytów, wszystko jedno. Zresztą niech pan poczeka, coś panu pokażę – zaczęła szybkim krokiem iść w stronę domu, od czasu do czasu oglądając się, jakby nie wierząc, że po powrocie zastanie pana Wolnego, dywan i trzepak na swoim miejscu.
Po paru minutach wróciła z reklamówką i podając ją starszemu panu powiedziała:
– To dostałam od niej na pamiątkę.

Wolny spojrzał i zamarł. W reklamówce był czerwony beret.

Ewa Glubińska

About the author
Ewa Glubińska
historyczka, feministka, wielbicielka herstories pisanych przez życie i tych fikcyjnych również

komentarz

  1. Dziękuję , później przeczytam dokładnie. ( Dałabym „krążyły wieści” zamiast” chodziły ….nie będzie powtórzenia w zdaniu. 🙂 miłego dnia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *