I miejsce w konkursie Bliskowschodnie Spotkania Pierwszego Stopnia – Aleksander Trojanowski „Bracia”

Aleksander Trojanowski

Bracia

Ojciec chciał, żebym został dziennikarzem. Tak powiedział, kiedy dawał mi kamerę. Zawołał mnie do sypialni i wyciągnął z szafy nowiutką Super 8. Coś ekstra, od niego – tak wtedy powiedział. Żeby matka nie zobaczyła, przynajmniej nie od razu. Pamiętam, że się o to kłócili, mówiła, że jest rozrzutny, że nie potrafi nic zaoszczędzić. Taki był, mogło nie starczać pieniędzy, mógł pożyczać od wujków, od braci, ale kiedy już wymyślił sobie tę kamerę, to musiała być, koniec. Pamiętam, że powiedział mi wtedy: ta zabaweczka to bardzo poważna rzecz. sSłuży do mówienia prawdy. To najważniejsze, żeby mężczyzna miał dowód na to, co mówi. Jakoś tak to powiedział, tak to przynajmniej pamiętam. Przypuszczam, że matka była wściekła, kiedy się dowiedziała. Ale taki już był,ojciec.

Kiedyś, dużo później, kiedy moja Super 8 od dawna leżała w którymś z pudeł w szafie, Pierre powiedział mi, że wszystkie dane zapisane na nośnikach magnetycznych mogą po prostu zniknąć. Jak to, zapytałem, zniknąć? Normalnie, powiedział. Leżą w szafach i znikają. Rozmagnesowanie samoistne. Spytałem, czy znikną również moje nagrania zapisane na filmach Super 8. Nie wiedział. Ale zgrałby, powiedział, on by zgrał. Oczywiście zajęło mi to kilka lat. To znaczy, zapomniałem o tym na te kilka lat, czasem, pełen wyrzutów sumienia, czytałem wpisy na forach internetowych, wpisy, z których nic nie rozumiałem. Aż dowiedziałem się, że na dole, w Taxifonie u Alego, robią takie rzeczy. Zgrywają taśmy na nośniki cyfrowe. Teraz taśmy leżały w kartonie, gdzieś w szafie, a wszystkie filmy znajdowały się na moim terabajtowym dysku zewnętrznym, który teraz leżał przede mną, podłączony do laptopa.

Znowu ktoś dzwonił. Sophie. Wyłączyłem telefon. Pozamykałem wszystkie zakładki po kolei: France24, Le Monde, RFI. Wszędzie to samo. Zacząłem przeglądać długą listę plików. Który z nich? Który to mógł być rok: ’80, ’84? Twarze moich ciotek, moich dziadków. Zawsz, gdy mieliśmy gości, wyciągałem kamerę i improwizowałem wywiady. Tak jak te: nasze stare mieszkanie, twarzekkrewnych, dziadek siedzący w fotelu. Jak ci się żyje we Francji? – to ja, z offu. Kim chciałabyś ćzostać, kiedy nie będziesz już pracować? Po lekcjach filmowałem ruch na ulicy, ludzi robiących zakupy, wszystko, biegałem z kamerą jak oszalały. Tylko do szkoły nigdy nie pozwolili mi jej zabrać.

Przez okno wpadało do salonu mocne słońce, prosto na ekran laptopa. Wytarłem kurz rękawem koszuli. Lepiej. Wiedziałem, że gdzieś musi być film, którego szukałem, ten, który stanął mi przed oczami, gdy pijąc kawę, zacząłem przeglądać wiadomości i zobaczyłem tamto ciało na chodniku. To była ostatnia aktualizacja, na zdjęciu zamachowiec z zimną krwią morduje policjanta. Kolejna, zamordowany policjant, Ahmed Marabet, był muzułmaninem. Może ten. Lipiec ’85. Wakacje. Przez chwilę obraz skakał jeszcze bez ładu i składu, by w końcu zatrzymać się na twarzy mojego brata. Ile mógł mieć wtedy lat? Dziesięć? Jedenaście? Nie, dziewięć, na pewno dziewięć. To ja miałem jedenaście, kiedy ojciec dał mi kamerę, tamten ekstraprezent na obrzezanie, tylko od niego. Potem wakacje, kiedy razem z Rufusem, Eudesem, Maixentem i z wszystkimi innymi chłopakami bawiliśmy się w policjantów i złodziei.

Zbliżenie, śmiech mojego brata, potem obraz się trzęsie, odbiegam – szeroki plan. Jakieś podwórko, nie pamiętam, gdzie to mogło być. Podwórko jest zupełnie puste, reszta chłopaków gdzieś zniknęła, musieliśmy się odłączyć, musiałem zagonić ich w ten kozi róg. Mój brat w środku kadru. Trochę dalej Eudes i Maixent, trzymają się z tyłu, patrzą na nas z patykami w rękach. Mój młodszy brat nie ma patyka, zaciska piąstki i krzyczy w moją stronę:
– Francuski piesek! Francuski piesek!
– Debil! Nawet nie wiesz, co to znaczy, debilu! – mój głos z offu. Cofam się. To chyba oni mnie zagonili na to podwórko. Mnie, policjanta – złodzieje.
– Francuski piesek, francuski piesek – mój brat powtarza, jakby się zaciął.
– Nawet nie wiesz, co to znaczy!
– Wiem, ty jesteś francuski piesek.
– Wszystko nagrywam! Wszystkim pokażę, jaki z ciebie debil, Saïd.
– Wiem, co to jest francuski piesek. Wuj Ali mówi, że wszyscy policjanci to pederaści. Ahmed, Ahmed, to prawda? Jesteś policjantem, bo lubisz brać w dupę?

Saïd zbliża się do mnie, ale obraz jest nieostry, bardziej domyślam się jego kpiącego wyrazu twarzy. Eudes i Maixent śmieją się, ale stoją za nami, z boku, oddaleni o kilka metrów.
– Odwal się! Odwal się, debilu – ja.
– Ahmed, Ahmed, czemu zawsze chcesz być policjantem? Lubisz, jak Rufus bierze cię od tyłu?
To prawda, zawsze byłem policjantem.
– Odwal się, Saïd.
– Ojciec nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, że ma syna pederastę! Dobry muzułmanin nie może być pederastą, braciszku, tylko niewierni mogą być pederastami.
– Ojciec się wszystkiego dowie, wszystkiego. Dowie się, że ma syna debila. – Kuffar, powiedział przed chwilą mój brat, niewierni. Ja, mimo wszystko, wciąż odpowiadam po francusku. Dlaczego? Dlatego, że Eudes, że Maixent?
– Łap nas, łap nas, Ahmed! Zobacz, Eudes jest już obezwładniony – mówi Saïd, znów po francusku.
Eudes rzeczywiście leży na ziemi, na tamtym brudnym podwórku, i pokłada się ze śmiechu. Maixent też się śmieje, mówi coś do Eudesa, obaj to znikają, to pojawiają się po prawej stronie kadru.
– Złap nas, a twój przyjaciel Rufus da ci nagrodę, kiedy będziecie sami!
– Już się nie bawię, debilu! Nie łapię takich debili jak ty. Super, Saïd, wykrzywiaj tę swoją tępą mordę, wszystko nagrywam.
Wtedy Saïd się schyla, podnosi coś z ziemi. Widać moje stopy, moje białe adidasy, zapewne skierowałem kamerę w dół. Saïd rzuca we mnie garściami kamyczków pomieszanych z piachem.
– Uważaj, debilu. Uważaj na moją kamerę – krzyczę, pewnie osłaniam własnym ciałem moją Super 8. Nagranie się kończy.

Bez ruchu patrzę na odbicie nieba, drzew, sąsiedniego bloku na moim monitorze. Mógłbym tak przesiedzieć cały dzień przed tym ekranem. Otępienie. Nie mam w ręku niczego oprócz wiatru – przepalenie żarówki, myślę, w ten sposób sobie przypominam tę frazę. Nie mam niczego oprócz wiatru, w ręku, w sercu, w głowie, w taki dzień jak dziś mówię albo myślę, nie wiem, i mimo wszystko się uśmiecham, chyba się uśmiecham, jakoś tak mechanicznie, mimo wszystko, tak mi się przynajmniej wydaje. Czuję moje wargi, lekki ruch. Meczet. Mam ochotę zostawić wszystko i pójść do meczetu. Ale przecież nie mogę tam iść teraz. Muszę włączyć telefon. Miałem mieć wolne, ale w taki dzień jak dziś potrzebne będą wszystkie ręce do pracy. Pracy? Służby. Pojadę na komendę od razu, zanim zadzwonią. Telewizor? Nie, nie mam ochoty nawet włączać telewizji. Wychodząc z mieszkania, wkładam płaszcz. Podobno lada dzień ma się zrobić ciepło, ale na razie styczeń, jak to styczeń w Paryżu, zimny i wietrzny. To była pierwsza rzecz, jaką Sophie powiedziała mi wczoraj, gdy weszła do domu: wiesz, że we czwartek ma być ciepło, 11 stopni? We czwartek? – na to ja. Myślałem, że w środę. We czwartek, ósmego, powiedziała Sophie.
– Myślałem, że jutro jest ósmy.
– Jutro środa, siódmy stycznia – mówi Sophie. – Trzy dni wolnego i tracisz orientację –śmieje się, wypakowując zakupy.

Dzwonią po mnie dopiero wtedy, kiedy parkuję na Quai des Orfèvres, na wewnętrznym dziedzińcu Komendy Głównej Policji Kryminalnej Paryskiej Prefektury Policji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *